Kontrakt jak pizza, ukrywanie w koszulce kolegi, ucieczka z Lechii. Tomas Pekhart sypie anegdotami

Z Tomasem Pekhartem nie chcieliśmy rozmawiać o piłce. Co najwyżej mieć ją w tle. Zresztą sam piłkarz mówi, że nie przepada za oglądaniem tego sportu. Dlatego postawiliśmy na opowieść snutą jego ustami.

Tomas Pekhart
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Tomas Pekhart
  • Tomas Pekhart ma 34 lata, osiem krajów w CV, więc i masę ciekawych opowieści
  • Dlatego postanowiliśmy zagrać z nim w grę – jeden klub, jedna anegdota
  • Przy okazji pierwszy raz opowiedział, jak omal znalazł się w Lechii Gdańsk, z której zrezygnował już po testach medycznych i sesji zdjęciowej

Tomas Pekhart: nie interesuję się piłką

Przemysław Langier (Goal.pl): Pogadamy mając piłkę tylko gdzieś w tle, bez taktyki i i prężenia muskułów przed wiosną?

Tomas Pekhart (napastnik Legii Warszawa): Super! W taki sposób to chętnie! Wszystkie wywiady są zawsze o piłce.

Widzę, że dobrze trafiłem. Nie interesujesz się piłką poza pracą?

W ogóle. W domu nawet nie mam telewizora. Jak wracam do siebie, to interesuje mnie coś zupełnie innego. Jak jest bardzo interesujący mecz, gra Liga Mistrzów, to sprawdzę wyniki na livescorze, czasem obejrzę jakieś skróty, ale już nie pamiętam, kiedy siadłem na 90 minut i oglądałem.

Coraz więcej piłkarzy przyznaje to bez ogródek.

Bo po co mamy jeszcze coś oglądać, jak spędzimy przykładowo cały dzień w klubie, na treningach? Wracasz do domu, to priorytetem jest czas z bliskimi. Czasem mam tak, że myślę sobie: w sumie to obejrzałbym sobie ten mecz, ale na końcu i tak wybieram rodzinę. Nie umiałbym być jak Maciek Rosołek, który wie o piłce wszystko. Przychodzi do szatni i mówi, że będzie dziś grał Arsenal. A ja w ogóle tych piłkarzy nie znam! Albo Tobi. Siedzą i gadają o Fantasy Ekstraklasie. Ja bym w życiu żadnego składu nie złożył, nie kojarzę zawodników.

To nie przeszkadza w graniu w piłkę? Że nie znasz składu Jagiellonii?

Skład Jagiellonii to pokaże nam trener na wideoanalizach. Ale żebym ja wyszukiwał czegoś w Internecie, to nie.

To co cię w piłce kręci?

Legia. Mam tu kompletny pakiet wszystkiego, co najlepsze w piłce. Przychodzę do roboty w LTC (Legia Training Centre – przyp. red.), mam idealne warunki. Do tego wszyscy mają profesjonalne podejście, na każdym kroku widać, że jesteśmy w dużym klubie. Przeżyłem w piłce dużo, byłem w ośmiu krajach, mogę wiele opowiadać, co widziałem, i wszystko sprowadzi się do jednego – szanuję na maxa, jak od środka wygląda Legia. Do tego stadion, kibice, co mecz mam święto. Granie pod presją… wielu piłkarzy jej nie lubią, a mnie ona nakręca. Byłem w klubach, gdzie nie było presji i czułem się tam średnio. Jak jadę na wakacje, to presja jest pierwszym, za czym tęsknię.

Po to wróciłeś do Legii?

Stary, wyjechałem do Turcji i jak zobaczyłem, jak tam wszystko wygląda, to od razu zatęskniłem. Gdy podpisałem kontrakt z Legią po powrocie, to był jeden z najlepszych dni w życiu. Jak byśmy rozpisali na jakiejś osi profesjonalizmu klubów, to Legia byłaby tam, gdzie maksimum, a Gaziantep po tej drugiej stronie. Ten klub jest zajebisty. Po pobycie w Turcji doceniam sto razy bardziej, co tu dostałem.

Tylko u nas

Jest taki mem – oczekiwania kontra rzeczywistość…

… i gdybym miał to zestawić z Legią, to byłoby na odwrót. Rzeczywistość byłaby lepsza niż oczekiwania. Przed przyjściem tu, rozmawiałem z Adamem Hlouskiem. On grał w Bundeslidze, w Stuttgarcie, śmiało można założyć, że miał tam wszystko top, a jak pytałem o Legię, powiedział mi, że tu jest parę poziomów wyżej. Więc wiedziałem, że będzie dobrze, ale nie że aż tak dobrze. No i to miasto. Powiem ci, że jak odchodził teraz od nas Lindsay Rose, to na pożegnanie powiedział, że jak skończy grać w piłkę, będzie tu mieszkał. I ja mu się nie dziwię.

A ty jakie masz oczekiwania względem dalszego życia?

Teraz jest ważny moment. Mnie tu jest fajnie, mojej rodzinie też, chciałbym zostać w Warszawie i jeszcze trochę pograć, a potem jakby klub był zainteresowany, chętnie mógłbym robić dla Legii coś innego. Zacząłem właśnie Master Degree of Sporting Directionship na uniwersytecie, potrwa dwa lata. Rozmawiałem z Jackiem (Zielińskim – przyp. red.), że w przyszłości by mnie coś takiego interesowało. Gadam w pięciu-sześciu językach, mam wszędzie kontakty, grałem w ośmiu krajach… Idealnie by było, gdybym został prawą ręką Jacka, bo jak dyskutujemy o piłce, to widzimy ją tak samo. Choć generalnie jeszcze kilka lat bym pograł.

Jacek Zieliński nie patrzy na ciebie jak na zagrożenie? (śmiech)

Właśnie nie chciałem tego mówić (śmiech). Bo teraz to w ogóle nie przedłuży ze mną kontraktu.

Tomas Pekhart opowiada swoją karierę

Kiedyś powiedziałeś, że chciałbyś napisać książkę ze wspomnieniami, bo jest ich tak dużo, więc chciałem cię namówić na mały challenge. Będę ci mówił nazwy klubów, w których spędziłeś czas, a ty mi opowiesz jakąś historię z nim związaną. Niech to będzie highlight twojej książki.

Dajesz! Tylko ostrzegam, że to się będzie rozkręcać, bo im później, tym lepsze historie.

Tottenham i Southampton.

Byłem wypożyczony z Tottenhamu do Southampton. Zagrałem tam siedem-osiem spotkań, a później się okazało, że klub bankrutuje. Było nas chyba dwunastu wypożyczonych, większość na rok, w tym ja, a dwa miesiące później usłyszałem: słuchaj, nie mamy pieniędzy. Musisz wracać do siebie. Dokończyli sezon wychowankami.

Slavia Praga.

W samej Slavii nic szczególnego się nie działo, zdobyliśmy mistrzostwo zaraz po moim powrocie. Chcieli mnie wykupić z Anglii, ale nie mieli pieniędzy. W tym samym czasie do Jablonca wszedł jakiś inwestor, taka szara eminencja, i zaproponował Tottenhamowi 1 mln euro. To średni klub, ale ze wzmocnieniami zrobiliśmy wicemistrzostwo. Potem zaczął mieć jakieś interesy w Sparcie Praga, więc i tam poszedłem, a ostatecznie sprzedał mnie do Bundesligi i zarobił na mnie duże pieniądze. Ale generalnie nic się nie działo, dopiero później zaczęło.

No to Sparta.

Pojechaliśmy do Marbelli na przygotowania. Podpisałem kontrakt, ale brakowało jeszcze jakichś papierów, bym mógł wystąpić. Do tego kadra miała zgrupowanie dla ligowców i dostałem powołanie. W klubie naciskali, że lepiej będzie jak zostanę i się przygotuję z drużyną. Zgłosili moją chorobę i zostałem ze Spartą. Za moment graliśmy sparing z Zenitem Petersburg i trener powiedział, że chciałby, bym wszedł. Trzeba było tylko mnie ukryć, więc dali mi koszulkę innego zawodnika – takiego Patricka Abeny. Problem w tym, że on był… czarnoskóry. No ale trzeba grać, to gram, nazwisko Abena na plecach. Drugi problem – strzeliłem bramkę. Wszystkie serwisy piszą: Abena strzelił. Tyle, że ja dwa metry, a on inny kolor skóry! Śmialiśmy się z tego, ale wypłynęło, bo w takich okolicznościach musiało wypłynąć. Federacja zawiesiła mnie na trzy albo cztery mecze w lidze i przez to straciłem króla strzelców. Brakło mi na koniec chyba jednego gola.

Dalej – FC Nuernberg.

Tu wszystko w porządku, bez większych historii.

Ingolstadt.

Tam się zaczęło kręcić (śmiech). Ale od początku. Przejście tam było pomyłką. W Norymberdze wszystko było super, tyle że po paru sezonach spadliśmy do 2. Bundesligi, a ja chciałem grać w Bundeslidze. Akurat mocną pakę zbierał Ingolstadt i faktycznie po roku awansował. Przed tym sezonem z awansem dostałem ofertę. Tam był trener Ralph Hasenhuettl. Dzwonił, namawiał, mówił: będzie dobrze, będziesz grał wszystkie mecze, mamy mało napastników. No i przyszedłem. Wygraliśmy 2. Bundesligę, tyle że ja zagrałem parę minut. Nie dało się wejść, bo beze mnie oni nawalali bramki jak szaleni. Taktyka była prosta – środkowi obrońcy rzucali piłkę na bok, a tam byli tacy mali, szybcy, którzy robili całą robotę. A ja przychodziłem z dużymi ambicjami i nie grałem. Chyba to był jeden z najtrudniejszych momentów w karierze, traciłem czas. Myślałem, co ze mną będzie, chciałem odejść. I zgłosił się po mnie klub w ostatnich dniach kolejnego okienka.

AEK Ateny?

Właśnie nie! Nikomu nigdy tego nie opowiadałem – to była Lechia Gdańsk. Właściwie zgodziłem się na warunki, przyleciałem do Gdańska, zrobiłem testy medyczne, nawet była już sesja zdjęciowa przed ogłoszeniem transferu. Po testach mi mówili: zajebiste wyniki! Tu nikt takich nie miał! Zbijałem piątki z Krasiciem i innymi, którzy byli wtedy w Lechii, ale problem polegał na tym, że właściwie od momentu, gdy wysiadłem na lotnisku… nie czułem tego. Mówiłem do żony, że nie chcę tu grać. Ale jestem na stadionie i dzwoni agent. “Jestem tam za godzinę, będziemy podpisywać umowę”. A ja mu mówię: niczego nie podpisuję. On: co? Co? Jaja sobie robisz? Czego ty w ogóle chcesz? Co ty będziesz teraz robił? Ja: no nie czuję tego za cholerę. Mam jeszcze trzy lata kontrakt w Bundeslidze, trudno, będę trenował i zobaczymy, co z tego wyjdzie. Wróciłem do Ingolstadt. Oni w szoku. Byli przekonani, że mają spokój z płaceniem mi pensji, a ja znów tu jestem. Ale okienko jeszcze trwało i rezygnując z Lechii, podjąłem najlepszą decyzję w karierze. Parę dni później zadzwonił drugi z moich agentów i mi mówi, że ma dla mnie AEK Ateny.

Ja na to: ja nie mogę! AEK Ateny! To jest zajebisty klub, słońce. Podjarałem się maksymalnie. Tylko trzeba się było spieszyć, bo to był ostatni dzień okienka. Wysłali mi bilety, poleciałem. Okienko się zamykało o 14, ja wylądowałem o 11. Pojechałem na spotkanie z władzami klubu, dogadaliśmy warunki, ale czas się kurczy, a trzeba było jeszcze dostarczyć kontrakt. Grecy, jak to Grecy: spokojnie, wszystko pod kontrolą. Wzięli jakiegoś faceta na skuterze, dosłownie dostawcę pizzy. Przywiózł kontrakt w tym kwadratowym plecaku. Teraz się śmieję, ale gdyby wtedy się rozwalił, to ja bym znów wracał do Niemiec. A wtedy na dobrą sprawę wystartowała moja kariera. AEK zmienił moje życie.

Później był Hapoel Beer-Sheva.

Świetny kontrakt, dobra drużyna. Graliśmy w Lidze Europy. Ale jednego dnia – alarm. Myślę sobie: ku*wa, co się dzieje?! Obok mojego domu jakieś chłopaki budowały dom i nagle walą mi do drzwi i po arabsku krzyczą: otwieraj, otwieraj! Otwieram, wszyscy mi wbiegają do domu. Okazało się, że zasady są takie, że każdy dom w tym regionie musi mieć zbudowany bunkier. I gdy zawyje alarm ma się 30 sekund, by do niego zejść i zamknąć drzwi. Tamtego dnia wystrzelono z Gazy rakietę w naszym kierunku. Spadła 2 km od mojego domu, ale to było dosłownie jakby obok. Chwilę później wibruje mój telefon. Na naszą grupę na whatsappie przychodzi wiadomość od team managera: chłopaki, wszystko OK? Już wtedy zdecydowałem, że muszę wyjechać. Pisałem do agenta, że to koniec. Miałem super kontrakt jeszcze na dwa-trzy lata, ale szkoda życia. Człowiek po przejściu czegoś takiego zupełnie inaczej na nie patrzy.

Byłeś tam z rodziną?

Tak, ale błyskawicznie odesłałem ich do Grecji. Sam też spakowałem dwie torby i wyjechałem najszybciej, jak to było możliwe.

I trafiłeś do Las Palmas.

Sprowadził mnie Manolo Jimenez, z którym poznałem się w AEK. Wypracowaliśmy bardzo dobrą relację, koleżeńską. Jak zadzwonił, że bardzo mnie chce, to od razu przyjechałem. Las Palmas miało bardzo duże ambicje, by wrócić do La Liga. Ściągnęli dużo chłopaków właśnie z najwyższej ligi. Były pieniądze, bo w Hiszpanii obowiązuje parasol ochronny dla spadkowiczów. Z tego, co kojarzę, dostaje się wtedy jakieś 50 mln euro. Cel był jasny: awans z pierwszego miejsca. My byliśmy na drugim po kilku meczach i trener, który mnie chciał, został zwolniony. Bo musiało być pierwsze i koniec. W jego ostatnim meczu strzeliłem bramkę, ale gdy przyszedł nowy trener, od razu odesłał mnie na trybuny. Gdy mnie po jakimś miesiącu przywrócił do składu, zagrałem parę minut i na kolejny mecz zostałem… z powrotem wysłany na trybuny. I tak mijały kolejne tygodnie.

Ale żyło mi się tam świetnie. Trening – plaża. Zakochałem się w kite-surfingu, więc jak tylko była okazja, jechałem nad wodę. W klubie wszyscy myśleli, że jestem wku*wiony, a ja wręcz przeciwnie. Jednego dnia prezes mi mówi: chcemy przedłużyć z tobą kontrakt, ale z niższym wynagrodzeniem. I przywrócimy cię do składu. Mówię: zajebiście. Do tego wpisali mi, że muszę zagrać ileś meczów w sezonie, bo inaczej mogę odejść. Gdyby tego nie zrobili, pewnie nie udałoby mi się przyjść do Legii, bo ostatecznie zagrałem mniej. Strzeliłem pięć bramek, grałem sobie z Pedrim w jednej drużynie.

Legia wykorzystała okazję i cię ściągnęła. Na pewno masz stąd jakieś anegdoty.

Dużo! Ale tu jest za wcześnie, bym ci coś opowiedział (śmiech). Może kiedyś.

Gaziantepspor?

Przekonałem się, jak półprofesjonalnie może być w profesjonalnej piłce. Zachowanie ludzi, działanie klubu – to nie miało nic wspólnego z tym, co zastałem w Warszawie. W dobrym momencie zdecydowałem się na odejście, bo chwilę później to miasto nawiedziło trzęsienie ziemi, zginęło wielu ludzi. Nigdy nie czułem się tam dobrze.

Tomas Pekhart i wiele domów

Samo wymienianie klubów trwało długo. Życie na walizkach to coś, do czego można się przyzwyczaić?

Moi rodzice zawsze mówią, że jesteśmy jak Cyganie (śmiech). Cały czas gdzieś indziej. Nie chcę już tak, choć sam widzisz, że nie zawsze to było zależne ode mnie. Takie były okoliczności. Ale takie podróżowanie uczy jednego – ludzie czy to w Polsce, czy Czechach, narzekają, że tu jest źle, ale jakby zobaczyli, jak wygląda życie w innych krajach, to z miejsca by zmienili zdanie. Poza tym dziś mówię w pięciu-sześciu językach, mam masę znajomych. To jest fajne. Same przeprowadzki – dramat.

Żonie mówiłeś na pierwszej randce, że możecie żyć ciągle w rozjazdach, czy dowiedziała się później?

Wiedziała. Jak trafiłem do Bundesligi, to chciała zostać na stałe w Niemczech. Bardzo jej się tam podobało. Ale przyszła oferta z Grecji, pojechaliśmy, i tam się czuła jak w domu. Zresztą chcielibyśmy tam mieszkać po piłce. Okazało się, że podobało jej się prawie wszędzie, gdzie byliśmy.

Dzieciaki też tak łatwo to znoszą?

Haha, mówię córce, że jedziemy do domu. A ona: do którego? (śmiech). W Grecji? W Polsce? W Czechach? Moi rodzice pytają jej czasem, gdzie jest. Ona, że w domu. Ale w jakim kraju? Mówi, że nie wie. Tak samo miesza jej się z językami. Umie mówić po polsku, czesku i angielsku, ale nie ma jednocześnie pojęcia, że istnieje coś takiego jak język. Pyta: tato, a teraz mam mówić yes-no, czy tak-nie?

Komentarze