Olkiewicz w środę #95. Lech Poznań i opuszczona garda pokory

Lech Poznań przez najbliższe pół roku będzie walczył o uratowanie tego sezonu z trenerem Mariuszem Rumakiem za sterami. Przy całym szacunku do szkoleniowca, który swego czasu zapisał naprawdę ładną kartę w historii Kolejorza, trudno nie uznać, że władze poznańskiego klubu zwyczajnie nie były przygotowane na to, że ich letnie ruchy nie przyniosą oczekiwanych skutków.

John van den Brom
Obserwuj nas w
Pressfocus Na zdjęciu: John van den Brom
  • Lech Poznań dokonał rzadkiej sztuki – po kapitalnym sezonie Macieja Skorży na stulecie klubu, udało mu się powtórzyć sukcesy w kolejnych rozgrywkach, i to w bardzo trudnych warunkach, których nie mógł przewidzieć.
  • Mogło się wydawać, że potężne nakłady oraz rozważne ruchy Lecha wystarczą, by domknąć trzyletni cykl sukcesami, które pozwolą na wprowadzenie całej organizacji na wyższy poziom – ale od przesadnego optymizmu są w piłce kibice i dziennikarze, a nie władze klubów.
  • Skalę zaskoczenia Lecha Poznań pokazują obecne ruchy, które wyglądają jak kupowanie sobie czasu do namysłu i rzetelnego przygotowania rzeczywistego planu B.

Lech Poznań, czyli uzasadnione przekonanie o bezpieczeństwie

Jak mawia mój serdeczny kolega Leszek Milewski – absolutnie kluczowym wyzwaniem w życiu jest utrzymywanie wysoko szczelnej gardy złożonej z pokory. Pokora, świadomość, że zawsze, w każdym momencie, może nastąpić cios z totalnie niespodziewanego kierunku, to kredo, z którym warto kroczyć przez życie. Gdy przez samozadowolenie po tymczasowych sukcesach, przez pewność siebie zbudowaną zwycięstwami, garda z pokory zaczyna opadać – życie momentalnie wyprowadza bezlitosne, a przede wszystkim niespodziewane ataki. Lech Poznań tę gardę opuścił i co najgorsze – nawet nie warto go za to przesadnie krytykować.

To był kapitalny, iście mistrzowski dwuletni cykl. Kolejorz jako pierwszy polski klub od czasów Legii Warszawa Bogusława Leśnodorskiego zdołał nie tylko zaliczyć obiektywnie udany sezon na europejskim podwórku, ale też nie zejść poniżej poziomu akceptowalności na krajowych boiskach.

Powodów, by uwierzyć w powtarzalność sukcesów było więc całkiem sporo. Spójrzmy na tę wyrwę pomiędzy Legią Warszawa wczesnego Jacka Magiery a Lechem Poznań końcowego Skorży i początkowego Johna van den Broma. Polskie kluby w latach 2017-2022 miały w Europie dwa rodzaje przygód. Pierwsza kategoria to przygody krótkie, które kończyły się jeszcze przed fazą grupową – bolesne zwłaszcza dla Legii, przyzwyczajonej między innymi do przychodów z tytułu nagród od UEFA. Brak awansu do Ligi Europy, o Lidze Mistrzów nie wspominając, kosztował sporo w każdym sezonie, w którym Mistrz Polski kompromitował się na początkowych fazach eliminacyjnych. Dariusz Mioduski zresztą przejmując klub szczerze przyznał: jeden sezon bez Europy jest jeszcze do przyjęcia, przy drugim zaczynają się kłopoty. Legia takie sezony zaliczyła cztery.

Natomiast był też drugi rodzaj przygody, jeszcze ciekawszy. Awanturniczą historię pełną niezapomnianych anegdot pisały dwa zespoły, które akurat do fazy grupowej europejskich pucharów awansowały. Lech Poznań Dariusza Żurawia tak efektywnie połączył ligę z Europą, że w pewnym momencie Lizbonę atakował Tomaszem Dejewskim, a najmocniejszych piłkarzy oszczędzał na zawsze groźne Podbeskidzie. O żadnym konsekwentnym budowaniu rankingów czy zaufania kibiców nie było mowy – bo wielkie mecze z eliminacji europejskich pucharów szybko przykryły ligowe klęski, które ostatecznie kosztowały trenera posadę, a klub zmusiły do kolejnej przebudowy. Historię niemal krok w krok powtórzyła Legia Czesława Michniewicza, która przetarła się bardzo mocno o strefę spadkową, choć w Europie potrafiła dzielnie rywalizować z Leicester czy Spartakiem Moskwa.

To właśnie Lech Poznań przerwał tę klątwę sinusoidy. To właśnie Lech Poznań jako pierwszy od sezonu 2016/17 zdołał najpierw zdobyć Mistrzostwo Polski, potem awansować do fazy grupowej europejskich pucharów, a na końcu jeszcze uratować kolejny medal w lidze, dokładając do tego ćwierćfinał Ligi Konferencji Europy. To musi mocno wybrzmieć, by ten gigantyczny sukces nie został zapomniany w ferworze krytyki obecnych poczynań Kolejorza. Co więcej – warto przypominać, jakie towarzyszyły temu okoliczności. Lech Poznań zrobił dwa świetne sezony z rzędu pomimo że wypadł totalnie niespodziewanie jeden z najważniejszych architektów tego sukcesu – Maciej Skorża. Udało się zatrudnić idealnego szkoleniowca na to wyzwanie, które stało przed lechitami – John van den Brom najpierw zaliczył kapitalny lot pucharowy, a potem w przekonujący sposób wywalczył sobie trzecie miejsce w lidze.

Lech Poznań, czyli nawet gdy wszystko robisz dobrze, patrz pod nogi

Sytuacja jest o tyle złożona, że po dwóch świetnych sezonach Lech… nadal postępował zgodnie z podręcznikiem zarządzania sukcesem. Zamiast “keszowania”, wyprzedaży zawodników, masowego wprowadzania nowego pokolenia – Lech grubo zainwestował na rynku transferowym, ponadto konsekwentnie odrzucał oferty za kluczowych zawodników. Utrzymanie w kadrze zarówno Mikaela Ishaka jak i Krzycha Velde stanowiło jasny sygnał – to już nie stare czasy, gdy z Lecha można było swobodnie wyciągać Gytkjaerów czy całą utalentowaną młodzież w dwa okienka. Dołożenie takiego kozaka jak Gholizadeh, nawet jeśli miał być gotowy dopiero na fazę grupową europejskich pucharów, miało wytrącić z ręki argumenty tym, którzy tradycyjnie zarzucali Lechowi minimalizm oraz przesadne zapatrzenie w excelowe rubryczki. Gruba sprzedaż – jedna, w dodatku wysoka, logiczna, z konieczności nawet odrobinę spóźniona, bo Skóraś okazał się diamencikiem wyjątkowo późno dojrzewającym.

Wszystko wydawało się być gotowe na domknięcie tryptyku, na zaliczenie drugiego z rzędu udanego sezonu w Europie, podkręconego o jakieś ciekawe osiągnięcia na krajowym podwórku. Uznany trener, któremu zaoferowano wszystkie narzędzia, by kontynuował pracę. Tylko jedno istotne osłabienie, za to trzy bardzo porządnie prezentujące się na papierze wzmocnienia. Wreszcie kibice, którzy ufają zarządowi, tłumnie przychodzą na stadion i nawet nie przebąkują o minimalizmie. Wreszcie jakieś drgnięcie w rankingach, które pozwala myśleć o udanych losowaniach w eliminacjach europejskich pucharów. Lech był gotowy na długi marsz, spakował plecak, pieczołowicie domknął wszystkie saszetki z prowiantem, zabrał zarówno termos, jak i śpiwór, przygotował nawet dość szeroką kadrę, ba, sam zastanawiałem się, czy to nie zacznie trzeszczeć, gdy niektórzy mocni zawodnicy będą musieli pogodzić się z rolą rezerwowych. To właśnie tutaj Lech zaczął luzować gardę z pokory, bo i co złego może się stać tak przygotowanemu podróżnikowi. Lech przekroczył próg ze swoimi tobołkami i…

I wziął się wywrócił już na klatce schodowej. Potykając się o sąsiada, o którego nie dało się potknąć. Ten Spartak Trnawa, tak szczelnie zapełniony byłymi zawodnikami Ekstraklasy, zakończył Lechowi przygodę w Europie, a to właśnie przygoda w Europie miała być przede wszystkim spoiwem całej ekipy.

Tylko u nas

Lech Poznań, czyli niezręczne ratowanie wieczoru

Każdy to zna, może poza najbardziej wiernymi mieszkańcami piwnicy. Spotkanie z grupą znajomych, niech to będą dwie pary czy trzy pary, albo po prostu kilkoro znajomych. Siedzą bez niczego, albo z czymś, tutaj pozostawię dowolność, ale w pewnym momencie kapitalnie zapowiadającego się wieczoru, gdy na stole rozłożone są już planszówki, a dostawca pizzy puka do drzwi, dochodzi do jakiegoś zgrzytu. Sprzeczka małżonków, jakiś kompletnie pozbawiony taktu żart, wyciągnięcie na jaw tajemnicy, która miała na jaw nigdy nie wychodzić. Robi się potwornie niezręcznie. I choć w teorii nic się nie zmienia – są ci sami ludzie, jest to samo jedzenie i te same planszówki, to jednak większość marzy już o zakończeniu tego wieczoru, zamiast sztucznych prób udawania, że do niczego nie doszło.

Lech po Spartaku Trnawa to były właśnie sztuczne próby udawania, że do niczego nie doszło. Ta ekipa – mowa o piłkarzach, ale też o sztabie czy wszystkich ludziach wokół, miała na jesień bardzo konkretne cele, których nawet nie zaczęła realizować. Można oczywiście udawać, że przecież brak sześciu spotkań o wysokiej randze i stawce w Lidze Konferencji to właściwie ułatwienie niż utrudnienie. Można wskazywać, że bardziej wypoczęci piłkarze będą tym głodniejsi gry, że pojadą na stadion któregoś z beniaminków i stworzą tam show na miarę oczekiwań fanów Kolejorza, show na miarę meczów z Fiorentiną czy Villarrealem. Ale to oszustwo. Lechici przegrali tę jesień w Trnawie i totalnie nie wierzę, że to pozostało bez wpływu na jakość ich pracy w kolejnych tygodniach, na jakość każdego kolejnego treningu i meczu.

Mariusz Rumak – dlaczego on? Kulisy zwolnienia Johna van den Broma
Mariusz Rumak

Remis z Radomiakiem był gwoździem do i tak uszykowanej trumny Lech Poznań stosował już podobną taktykę w przeszłości. Los nad trenerem zapadał w gabinetach wcześniej, ale ze zwolnieniem czekano na właściwy moment. Tak było chociażby w przypadku Adama Nawałki, gdy fatalny mecz z Koroną Kielce przyklepał jego los. Z Johnem van den Bromem było podobnie,

Czytaj dalej…

Zwłaszcza, że przecież zaczęły się uaktywniać te pułapki, o których kiedyś ostrzegano. Że John van den Brom to świetny gość, gdy trzeba utrzymywać drużynę w stanie skupienia pomiędzy kolejnymi, granymi taśmowo meczami. Atmosfera, rotacje, pewność siebie – tutaj van den Brom czuje się jak ryba w wodzie, tutaj jest w stanie roztaczać swój czar i blask pomiędzy jednym i drugim ćwierćfinałem Ligi Konferencji. Ale gdy przychodzi szara smutna codzienność, dwa tygodnie trenowania w przerwie na kadrze, by potem zmierzyć się z Widzewem, a nie Ajaksem… Holender gubi swoje atuty, uwypukla wady.

Jak słyszymy wokół Poznania – już wtedy miało być blisko zwolnienia van den Broma, ale… nie było przekonującego kandydata. I jeśli o coś miałbym się czepiać Kolejorza, to właśnie o to. Rozumiem, że obiektywnych czynników usypiających czujność było całkiem sporo. Ale to piłka nożna. Jeśli tylko pozwolisz sobie na ten komfort i przestaniesz szukać planu B – ten plan B na pewno właśnie wtedy okaże się potrzebny. Lech po dość zaskakującym odejściu Skorży od razu przystąpił do efektywnych działań. Tutaj? Mamy połowę grudnia. Sytuacja, która tak naprawdę zaważyła na tej rundzie miała miejsce latem. Lech Poznań nadal nie ma trenera, który byłby w stanie być tym docelowym, który miałby na liście zadań nie tylko wysokie miejsce i Puchar Polski w tym sezonie, ale od razu i awans do fazy grupowej europejskich pucharów sezonu 2024/25.

Przecież to jest Lech Poznań, posiadacz wielkiego kompleksu z zapleczem technologicznym, miłośnik wszelkich Footbonautów, FootLabów czy innych wynalazków z połączeniem słowa “foot” i jakiegoś terminu kojarzonego z nauką. I taka organizacja dała się tak totalnie zaskoczyć, dała się złapać na aż tak głębokim wykroku? Zatrudniony zostaje Mariusz Rumak, trener, który po ostatniej udanej przygodzie z Lechem głównie obniżał loty. Same nazwy mówią wszystko – wciąż jeszcze dość mocny Zawisza Bydgoszcz. Dalej Śląsk. Bruk-Bet. Wreszcie Odra Opole. Chyba nikt, łącznie z samym Mariuszem Rumakiem, nie ma wątpliwości, że Lech tak naprawdę dał sobie po prostu trochę czasu na odnalezienie “docelowej” opcji, zakładając, że z tą jakością zespołu cele minimum uda się wypełnić nawet Mariuszowi Rumakowi. No ale właśnie. Lech jest zmuszony tak ryzykować, również wizerunkowo, by dać sobie czas? By przygotować coś, co już dawno powinno być przygotowane?

Jeśli z historii Lecha wyciągać jakieś uniwersalne nauki, to tylko związane z pokorą. Nigdy w piłce nożnej, ale może i po prostu, nigdy w życiu nie jesteś na tyle przygotowany na wyzwania, by nie brać pod uwagę porażki. Nigdy w życiu nie jesteś na tyle mocny, by przestać planować, w jaki sposób powstać po klęsce.

Nawet na spokojnym morzu zawsze miej z tyłu głowy ścieżkę, którą najszybciej dobiegniesz do koła ratunkowego. Albo pogódź się, że twój wymarzony cykl 3-letni, twój świetnie skonstruowany tryptyk będzie kończył trener bez styczności z Ekstraklasą od długich sześciu lat.

Komentarze

Comments 2 comments

“Wszystko wydawało się być gotowe na domknięcie tryptyku, na zaliczenie drugiego z rzędu udanego sezonu w Europie, podkręconego o jakieś ciekawe osiągnięcia na krajowym podwórku. ”
Tyle że zagłębiając się w proces przygotowań Lecha do sezonu wcale tak nie było! Cały obóz przygotowawczy cechował się prowizorką, eksperymentalnym pomysłem i bezwartościowymi sparingami. A o minimaliźmie oraz o podejściu na zasadzie “jakoś to będzie” trenera i władz pisali wielokrotnie kibice: https://kkslech.com/2023/06/29/letnia-prowizorka/ ; https://kkslech.com/2023/07/03/na-chlodno-nie-mozna/ ; https://kkslech.com/2023/07/10/pyry-z-gzikiem-szalu-nie-ma/

“Wszystko wydawało się być gotowe na domknięcie tryptyku, na zaliczenie drugiego z rzędu udanego sezonu w Europie, podkręconego o jakieś ciekawe osiągnięcia na krajowym podwórku. ”

Tyle że zagłębiając się w proces przygotowań Lecha do sezonu wcale tak nie było! Cały obóz przygotowawczy cechował się prowizorką, eksperymentalnym pomysłem i bezwartościowymi sparingami. A o minimaliźmie oraz o podejściu na zasadzie “jakoś to będzie” trenera i władz pisali wielokrotnie kibice na klubowym forum.(wrzucam komentarz jeszcze raz – poprzednio z niewiadomych powodów nie został zatwierdzony).