Im trudniej, tym łatwiej. Komfort, którego nie chce Dariusz Mioduski

Czesław Michniewicz
Obserwuj nas w
fot. Grzegorz Wajda Na zdjęciu: Czesław Michniewicz

Czesław Michniewicz na razie pozostanie trenerem Legii Warszawa, choć na jego wizerunku – jednego z największych polskich fachowców – pojawia się coraz więcej pęknięć. Nie da się przecież być na szczycie potrafiąc grać tylko jeden określony format meczów.

  • Legia Warszawa przegrała z Lechem Poznań 0:1 i oddaliła się od obrony mistrzostwa Polski
  • Znacznie gorsze od wyniku jest dla niej to, że od 16 meczów nie zdominowała nikogo w Ekstraklasie. To nie tyle sygnał ostrzegawczy, a wyjący alarm, że Czesław Michniewicz ma znacznie głębszy problem niż związany z umotywowaniem piłkarzy na grę w Radomiu u Mielcu, gdy za pasem są starcia w Europie. Legia jest bowiem słaba na krajowym poletku od kwietnia
  • Póki co Dariusz Mioduski zachowuje spokój, ale ma coraz więcej argumentów, by go stracić

Połączyć siłę z techniką

W 2010 roku przed igrzyskami olimpijskimi w Vancouver Justyna Kowalczyk skrytykowała organizatorów za zbyt płaskie trasy. Płaskie, czyli w teorii łatwe, a kto jak kto, ale Kowalczyk bazowała przede wszystkim na nadludzkiej wytrzymałości i przygotowaniu fizycznym. Im trudniej, tym łatwiej. Spotkała się jednak z kontrą, że sport to przecież nie tylko siła, ale też technika. I że medale powinny przypadać temu, kto najlepiej połączy obie cechy. Od jakiegoś czasu tamte wydarzenia siedzą mi w głowie, gdy patrzę na wyniki osiągane przez Czesława Michniewicza w Legii. U niego też im trudniej, tym łatwiej.

Przyzwyczaił do wyników ponad stan

Bardzo często trenera oceniamy przez pryzmat trofeów, co jest niemiarodajne. Pozwala dojść do wniosku, że człowiek, który zawsze prowadzi najsilniejsze drużyny i wygra z nimi co drugi sezon, jest lepszy od szkoleniowca dostającego przeciętniaka i robiącego z nim rok w rok miejsce w czołowej piątce. A tak naprawdę nie wiemy, który jest lepszy, bo pracują w różnych warunkach. To one powinny dawać realną ocenę trenera. Dlatego Czesław Michniewicz może dziś być uznawany nawet za najlepszego polskiego fachowca, bo w większości klubów robił wynik ponad stan, często stając się później ofiarą własnego sukcesu. To on sprawił, że Bruk-Bet Termalica posmakowała bycia liderem Ekstraklasy, przez co został zwolniony, gdy z czasem spadł z nią na siódme miejsce. Gdy przychodził do Bielska-Białej ratować ligę, beznadziejne Podbeskidzie nagle zanotowało bilans 6-3-2 (prawie dwa punkty na mecz) i w ostatniej chwili wyszło ze strefy spadkowej. O zdobyciu mistrzostwa z Zagłębiem Lubin nie wspominając. Legię też przejmował jako strażak, w bardzo trudnym momencie dla drużyny, by ostatecznie sięgnąć po tytuł w wyścigu z własnym cieniem.

Dwa różne sporty

Gdy w marcu reprezentacja Paulo Sousy zaliczyła wielkie męczarnie w meczu z Andorą, wspólny głos ekspercko-kibicowski mówił: z taką grą nie mamy czego szukać na Wembley. Jakby nie zwracając uwagi na to, że spotkanie z jedną z najgorszych drużyn na kontynencie, skoszarowaną w całości poniżej linii 30. metra i nastawioną wyłącznie na kopanie po nogach, miało cokolwiek wspólnego ze starciem z Anglią, która to nas prawdopodobnie zepchnie do defensywy. To nie tyle dwa różne mecze, co dwie różne dyscypliny sportu. Porównywać je mógł tylko laik. Błędem zatem ze strony kibiców Napoli będzie patrzenie w czwartek na Legię jako 15. zespół w słabej Ekstraklasie, bo nie z tą Legią Włosi zagrają. Spotkają się z liderem bardzo silnej grupy Ligi Europy. Drużyną, która uwielbia sypać piach w tryby lepszych od siebie, ale nie umie wydobyć go z własnych, gdy robią to inni.

Legia Czesława Michniewicza ma więc dwie twarze, choć w jego przypadku to żadna nowość. Już jako selekcjoner kadry U-21 wysłał wyraźny sygnał, że woli, gdy jest trudniej. Dlatego dwa razy za jego kadencji Polska remisowała z Wyspami Owczymi (raz nawet ratując punkt w doliczonym czasie gry), ale gdy trzeba było wkładać kij w szprychy Duńczykom, Portugalii, Belgom i Włochom, robiła to na tyle perfekcyjnie, że wygrywała z każdym z nich. Skoro sytuacja się powtarza, przestajemy mieć do czynienia z przypadkiem, a regułą. A to może wpłynąć na ocenę Michniewicza, który – stosując porównanie z początku tekstu – ma wyraźny problem z połączeniem siły z techniką.

To nie tylko kwestia motywacji

Nie wierzę, że problemem piłkarzy są dziś jedynie cechy wolicjonalne. Nawet jeśli założymy, że nie da się być tak samo zmotywowanym na granie z Radomiakiem, co z Leicester City, trudno było o lepszy bodziec niż mecz z Lechem Poznań. Grany u siebie, gdzie stawką było zaufanie, być może przyszłość lubianego trenera, poprawa nastrojów i najważniejsze – zmniejszenie dystansu do lidera, którego złapanie jest głównym celem. Skalę tego kryzysu najlepiej pokazuje fakt, że najlepszym piłkarzem Legii był w tym spotkaniu nastoletni bramkarz. A przecież zarówno w niedzielę, jak i kilka tygodni wcześniej przeciwko Rakowowi Częstochowa Legia przystępowała do gry nie mając w nogach starcia w Lidze Europy, bo w obu przypadkach ta miała wtedy przerwę. Tych niepowodzeń nie da się więc zrzucić na karb rywalizacji na dwóch frontach, zwłaszcza, że na Lecha mistrzowie Polski wyszli w najmocniejszym możliwym zestawieniu. Jeśli wcześniej były powody do zmartwienia, które można było zbyć wymówkami, teraz trudno znaleźć usprawiedliwienie. Legia stała się drużyną z zatraconą zdolnością do zagrażaniu bramce rywali.

Bezobjawowy potencjał

Wielkość Michniewicza poznamy właśnie teraz – gdy ma kadrowo najsilniejszy zespół w kraju, ale do pokonania największy ligowy kryzys od lat. Tak naprawdę trwający znacznie dłużej niż przez ostatnie dwa-trzy miesiące, bo już finisz poprzedniego sezonu był bardzo słaby, choć przykryty zbliżającym się nieuchronnie mistrzostwem Polski. Od meczu z Pogonią Szczecin (4:2) na początku kwietnia 2021 minęło ponad pół roku, a Legia ani raz nie zdominowała swojego przeciwnika. Strzeliła trzy gole w siedmiu grach kończących sezon (nie tracąc żadnego, co nie wpływa jednak na negatywną ocenę jakości jej występów).

Budowanie gry, gdy rywal najczęściej oddaje piłkę, jest największą słabością Legii Czesława Michniewicza. W poprzednich rozgrywkach możliwości drużyny były bardzo ograniczone, więc trudno było mieć pretensje do trenera, że ustawia taktykę pod „trafienie w głowę” Tomasa Pekharta. Teraz ma znacznie więcej opcji, bo wbrew obawom z początku sezonu, Legia zbudowała kadrę dającą i więcej ruchu w ofensywie, i przy rotacji. A jednak korzystanie z tego w ostatnich miesiącach odbywa się bezobjawowo.

Duża strata, ale za mała, by skreślać Legię

Legia ma dziś 15 punktów straty do Lecha Poznań, choć Czesław Michniewicz, nie do końca jestem przekonany czy słusznie, bo to zakłada między wierszami dopisywanie sobie zwycięstw w meczach, które jeszcze się nie odbyły, liczy ją inaczej – poprzez punkty stracone. Kolejorz zgubił dziewięć oczek, Legia 18. Gdyby faktycznie po odrobieniu zaległości ta wyglądałaby realna różnica między tymi klubami, trudno mówić o przesądzonej utracie mistrzostwa przez ekipę ze stolicy. Wystarczy wygrywać, co widzimy w innych ligach. Odkąd Juventus przełamał niemoc z początku sezonu, odrobił do liderującej po 4. kolejce Romy dokładnie dziewięć punktów (w ciągu czterech kolejnych meczów). Arsenal po trzech seriach gier również tracił do Tottenhamu dziewięć punktów, by po kolejnych trzech być już na równo.

Co powinna zrobić Legia?

Przyznam szczerze, że nie wiem i nie zazdroszczę Dariuszowi Mioduskiemu. Ale można tu – paradoksalnie – mówić o małym komforcie, to nie jest w stanie podjąć decyzji, która się nie wybroni. Bo zostawienie na stanowisku Czesława Michniewicza będzie czymś naturalnym i prawdopodobnie słusznym. To wciąż wielki fachowiec, który zasługuje na wydobycie zespołu z kryzysu bardziej niż ktokolwiek z zewnątrz. Facet, który nie musi udowadniać swojej wartości, bo skutecznie robił to przez lata. Z drugiej strony od wspomnianego meczu z Pogonią minęło 16 ekstraklasowych gier, z których Legia wygrała tylko sześć, a w żadnym nie była wyraźnie lepsza od rywala, mimo że potencjałem miażdżyła praktycznie każdego. Póki co Michniewicz dostał szansę na odkręcenie sytuacji w lidze, by przy słowie „fachowiec” nikt nie mógł dodać „tylko od wielu miesięcy bez wyników”.

Komentarze