Top 10 rzeczy, które nie miały prawa się zdarzyć, ale się zdarzyły w Ekstraklasie

Lech Poznań
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Lech Poznań

Ekstraklasa to coś więcej niż wyniki. Dlatego postanowiliśmy zrobić ranking dziesięciu wydarzeń, które nas zaskoczyły lub rozbawiły w trakcie minionego sezonu. Mniej zabawnie się robi przy ich rozkładaniu na czynniki pierwsze, bo okazuje się, że nie jest to tak profesjonalna liga, jak jej się wydaje, ale choć chwilę o tym nie myślmy.

10. Tramwaj wita Europę

Raków Częstochowa w czasie trwania najlepszego sezonu w historii stał się problemem mniej więcej w równym stopniu dla rywali, co dla władz miasta. Nie chcemy śmiać się tutaj z klubu, bo on jest najmniej winny – w takiej żyjemy rzeczywistości, że stadiony najczęściej budowane są za twoje, nie właścicieli klubów – a dysonans między Rakowem, a Częstochową jest ogromny. Im Raków większy, tym problem większy, bo drużyna z europejskimi aspiracjami ma grać na jednym z najgorszych stadionów ligi – nawet, jeśli projekt się zrealizuje. Michał Świerczewski w wywiadzie dla Goal.pl mówił kiedyś tak, zauważając, że klub na takim obrocie spraw traci także sportowo, nie tylko wizerunkowo. – Jeden z piłkarzy, którego chcieliśmy, a który miał ofertę też z innego polskiego klubu, zrezygnował z Rakowa ze względu na mniejsze miasto oraz bazę, w tym wypadku stadion. Zawodnik wybrał klub o większej historii i będącym wtedy wyżej od nas. Zdarzało się, że Wrocław i Kraków miały argument, którego nam brakowało.

Częstochowa jest ćwierćmilionowym miastem z docelowym (choć nie wiedzieć czemu władze Rakowa mają nadzieję, że tylko przejściowym) stadionem na 5,5 tys. kibiców, gdzie budżet modernizacji obiektu zamknął się w 20 mln zł. Dla porównania płocki 15-tysięcznik kosztować ma 166 mln zł. Rakowa, jako obiektu kpin – w tym wszystkim żal, choć przyznacie, że tramwaj zajeżdżający na stadion sprawił, że choć trochę się uśmiechnęliście oglądając mecz 30. ligi w Europie?

9. Gdy twoi napastnicy są najlepszymi obrońcami rywali

Różne filmiki w czasie sezonu wpadały w social media – to ktoś 20 sekund szykował się do wykonania rzutu wolnego, by ostatecznie kopnąć w aut, to inny tak zaplątał się w dryblingu, że przewrócił się o własne nogi, ale zwycięstwo w klasyfikacji „WTF sezonu” trafiło dopiero po ostatniej kolejce do Żarko Udovicicia. Zawodnik Lechii Gdańsk w polu karnym Jagiellonii był dwa metry od pustej bramki rywali, a wybił z niej piłkę jak Giorgio Chiellini za najlepszych lat. Widzieliśmy już głosy obrony – bo kozioł był wysoki i to wcale nie była łatwa sytuacja – ale nie mamy poczucia, że Serb zrobił wszystko ze sztuką… Zwłaszcza, że za jego plecami stał Flavio Paixao i gdyby Udovicić przepuścił piłkę, ten wpakowałby ją do siatki. Lechia przegrała 1:2, a remis dawał jej awans do europejskich pucharów.

Niestety, ze względu na poszanowanie do praw autorskich nie możemy pokazać Wam filmiku tutaj, ale jeśli w wyszukiwarce twitterowej wpiszecie „Udovicić”, znajdziecie go w sekundę.

Żarko Udovicić w meczu z Jagiellonią (fot. Canal Plus)

8. Kolorowy świat Bogdana Zająca

– W końcu było kolorowo. I o to mi chodzi, żeby było kolorowo. Dzisiaj pokazaliśmy, że będziemy się jeszcze bić – mówił Bogdan Zając po porażce w fatalnym stylu z Pogonią Szczecin (0:1). O co chodziło z tym „kolorowo” trudno powiedzieć, chyba, że o kartki, bo we wspomnianym spotkaniu sędzia pokazał aż trzy czerwone osobom związanym z Jagą – w tym samemu Zającowi. Tak czy inaczej władze klubu nie podzieliły tego entuzjazmu, bo klub znalazł się niebezpiecznie blisko strefy spadkowej, więc do końca sezonu piłkarze „bili” się już bez udziału dotychczasowego trenera. Bogdan Zając w 21 ligowych meczach zdobył 25 punktów, co daje średnią 1,19 punktu na mecz. Od 13 lat, czyli od sezonu, w którym Jagiellonia była beniaminkiem rozgrywek, żaden trener nie punktował aż tak źle.

7. Co tam COVID, gramy!

Wszyscy nauczyliśmy się żyć z koronawirusem. Wiemy, że da się przy nim grać w piłkę, z perspektywy czasu wydaje się, że nie było ani jednego momentu w sezonie, w którym jego dokończenie byłoby zagrożone. Ale kilka miesięcy temu nie było to tak oczywiste, dlatego słowa Czesława Michniewicza po wygranej z Wartą Poznań (3:0) były co najmniej zaskakujące. – Przed meczem mieliśmy wiele problemów. Kontuzje, zmiany, różne koncepcje… Koronawirus robi swoje, a dodatkowo doszły problemy. Przed rozgrzewką Igor Lewczuk zgłosił, że ma gorączkę. Jesteśmy mu wdzięczni, że dał radę wystąpić, bo nie było innego środkowego obrońcy. W przerwie meczu Tomas Pekhart zgłosił brak węchu, było mu też bardzo zimno. Spodziewamy się najgorszego…

Wiadomo, było później doprecyzowanie, ale raczej tylko po to, by choć odrobinę wygładzić aferę, która się zrobiła. Bo przecież „spodziewamy się najgorszego” było dość jednoznaczne. W sumie ostatecznie wszystko – jak grypa – rozeszło się po kościach.

6. Piłkarz na chwilę

Tim Hall nie spędził w Wiśle Kraków nawet połowy miesiąca. – Odbyłem trzy treningi i to zdecydowanie za mało, bym realnie ocenił, czy były dla mnie za ciężkie. Nie wiem, kto ci coś takiego powiedział. Ja też mogę spytać: jak na tej podstawie on (Peter Hyballa – przyp. red.) może oceniać mnie? W ostatnim czasie potrzebowałem kilku dni, by przedostać się z Portugalii do Polski, odbyłem testy medyczne i dopiero w piątek miałem trening z Wisłą. Po którym – pokreślam – nie wymiotowałem. Po trzech treningach Hyballa wykopał mnie z zajęć z drużyną na kolejnych pięć-sześć tygodni. Nie mogłem tego tak po prostu przyjąć, to jeden z ważniejszych powodów mojego odejścia – mówił w wywiadzie dla Goal.pl.

Wydawało się, że po 11 dniach sprawa jest zakończona, ale tak naprawdę ona trwała. W kuluarach dało się usłyszeć, że piłkarz – mówiąc eufemistycznie – nie przyjechał do Krakowa w najlepszej kondycji i zupełnie nie mamy tu na myśli jego ciała. Hyballa chciał, by ta informacja znalazła się w przestrzeni publicznej, władze klubu uznały, że nie będzie to dobry pomysł. Zgrzytnęło pierwszy raz i właściwie dla wszystkich stało się jasne, że zaraz może być toksycznie. Ale gdyby nie sytuacja z Hallem, toksyna bez wątpienia i tak zostałaby wszczepiona, zalążkiem mogło być wszystko. Używanie polskiego języka przez pracowników klubu w zasięgu uszu trenera, nieodebranie przez nich telefonu w środku nocy, czy obecność Kazimierza Kmiecika w sztabie szkoleniowym. Słyszeliśmy, że Hyballę miało to irytować do tego stopnia, że przy zdarzyło się mu podać Kmiecikowi inną godzinę odprawy niż reszcie drużyny.

5. Medved w koszulce Mehremicia

W Wiśle jest taki przemiał zawodników i wizyty na chwilę, że nawet kitmeni mogą się pogubić. Ale przyznajcie – nikt z was nigdy by nie przewidział, że w profesjonalnym klubie grającym w profesjonalnej lidze, może dojść do takiego zjawiska, jak nabicie na koszulkę nazwiska jego kolegi. – Byłem w szoku! (śmiech) Po meczu żartowałem, że nie miałem nawet pojęcia, że jestem dla Żana takim idolem – mówił później w rozmowie z Interią Mehremić. Żartował, ale czy na pewno? Bośniak zdobył w tym sezonie o jednego gola więcej od Słoweńca, mimo że zagrał mniej meczów (o dwa) i jest środkowym obrońcą.

4. Ojrzyński miał pecha, więc wyleciał

Leszek Ojrzyński w różnych okolicznościach tracił pracę, ale przez brak szczęścia chyba go jeszcze nikt nie zwalniał. Aż Jacek Klimek ze Stali Mielec powiedział: potrzymajcie mi piwo. – Mówienie, że nie było szczęścia… Bardzo szybko odpowiem na to pytanie – dlatego zareagowaliśmy i musimy dać nowy impuls drużynie, bo szukamy trenera, który da szczęście tej drużynie. Chyba nie chcą mi panowie powiedzieć, że mamy czekać do końca, nie reagować i liczyć, że wróci szczęście – mówił w rozmowie z Weszłopolskimi.

Nawet jeśli Stal się utrzymała (do czego wystarczyło dziewięć punktów w siedmiu meczach, Ojrzyński zdobył 15 w 14 grach), wszystko odbywało się w oparach absurdu. Stal za jego kadencji, także wiosną, grała zaskakująco – jak na siebie – dobrze. Przegrała kilka meczów, których nie miała prawa przegrać, jak choćby w Gliwicach, gdzie prowadziła i miała kilka sytuacji na zamknięcie spotkania. Nawet z perspektywy czasu nie powiemy, że Ojrzyński swojej roboty nie wykonał dobrze.

3. Derby Krakowa

Nie, nie takie na boisku, tam jakości nie było przez 180 minut, ale przecież to nie miał być tekst o wynikach. Było tak: w Wiśle tradycyjny od kilku lat zimowy pożar. Drużyna fatalnie punktuje, choć w sumie na miarę swojej gry, do tego wszystkiego awantura z Buksami z wprowadzeniem w błąd własnych kibiców w tle, brak sukcesów w poszukiwaniu inwestora, odwieczny problem z długami zostawionymi przez poprzedników, więc czemu nie otworzyć następnego frontu i właśnie wtedy nie rozpocząć bitki z Cracovią, który klub jest starszy? W Wiśle ktoś uznał, że walenie w Cracovię na poziomie gabinetów będzie świetnym ruchem PR-owym w stosunku do własnych kibiców, ale zapomniał, że patrzyła na to cała Polska. I wyciągała wnioski na temat zarządzania przy Reymonta. Klubem, kryzysem, czymkolwiek.

2. Michał Probierz odchodzi z Cracovii. Albo nie

Dynamika zdarzeń godna działań Tommy’ego Lee Jonesa w „Ściganym”. Grudzień – Michał Probierz mówi, że dziś liczy się tylko Cracovia. Ostatni stycznia – jednak nie, odchodzi, decyzja jest ostateczna. Pierwszy lutego – no dobra, jednak zostaje.

Oglądamy polską piłkę od dziesiątek lat (!), a podobnej sytuacji sobie nie przypominamy. Jak już, to miała miejsce – a jakże – w Cracovii i była pewną odwrotnością teraz opisywanej – Wojciech Stawowy podpisał kontrakt na 10 lat, by chwilę później zostać zwolnionym. Przy decyzji Probierza pojawiły się podejrzenia, że to celowa szopka, by wstrząsnąć zespołem, ale to było coś więcej. Janusz Filipiak wyglądał na zszkowanego, Probierz – naprawdę na zdesperowanego, by odejść. Poprosiliśmy go wtedy o kolejną rozmowę, ale odmówił.  Później pojawiło się jedynie oświadczenie.

“Moja pierwotna decyzja była podyktowana tylko i wyłącznie względami natury osobistej. Tym samym pragnę zdementować pojawiające się w przestrzeni publicznej doniesienia, sugerujące jakoby u jej źródła leżał rzekomy konflikt z wiceprezesem Jakubem Tabiszem czy samym Profesorem Januszem Filipiakiem. Przeciwnie – okazane mi przez Zarząd w tym trudnym momencie zaufanie i wsparcie stało się podstawą zmiany mojej decyzji o rezygnacji. Jednocześnie z całą stanowczością chcę zaznaczyć, że moje rozmowy z prezesem Klubu toczone były w przyjacielskiej atmosferze i w żadnym momencie ich trwania nie pojawiał się argument dotyczący jakichkolwiek kar umownych.

Ponadto chciałbym przeprosić całą społeczność Cracovii za powstałe zamieszanie, ale również prosić o zrozumienie i wyrozumiałość. Emocje po przegranym meczu, jak i nawarstwiające się kwestie osobiste wzięły górę. Jestem przekonany, że po kilku dniach wypoczynku wrócę do pracy ze zdwojoną siłą i wspólnie będziemy cieszyć się z wielu zwycięstw Cracovii”.

1. Lech Poznań (tytuł akapitu na zachętę)

O zwycięstwie Lecha nad Cracovią w naszym rankingu zdecydował bezpośredni mecz. Cracovia, będąca od kilku miesięcy bez zwycięstwa, coraz mocniej angażująca się w walkę o utrzymanie, pokonała wtedy Kolejorza 2:1.

Lech miał walczyć o mistrzostwo, a gdyby ligę znów podzielić na dwie części, do rundy finałowej startowałby z ostatniego miejsca na podium grupy spadkowej. A przecież po awansie do Ligi Europy i sprzedaży kolejnych piłkarzy, na koncie było ze 100 mln zł. Nie jesteśmy za tym, by pieniądze wydawać z pominięciem rozsądku, ale gdy ich ilość zupełnie nie koresponduje z miejscem w tabeli, też jest coś nie tak. W Lechu nie tak było wszystko, począwszy od wypowiedzi Tomasza Rząsy o szerokiej jakościowo kadrze gotowej na bój na trzech frontach. Tak szerokiej, że Dariusz Żuraw w meczu z Benficą wystawił głębokie rezerwy, by mieć tych lepszych dostępnych na ligę. Na mecz z Podbeskidziem.

Komentarze