Dwa lata, czyli jak Brzęczek opanował nerwy i znalazł tlen

Jerzy Brzęczek
Obserwuj nas w
fot. Grzegorz Wajda Na zdjęciu: Jerzy Brzęczek

Można postawić taką tezę: Jerzy Brzęczek jest bardziej wyluzowany niż dwa lata temu. Patrząc na wszystko, co dzieje się wokół selekcjonera na pierwszy rzut oka byłaby trudna do obronienia. Ale jednak to dwa lata temu Brzęczek podjął decyzje świadczące o jego niepewności, dziś takich nikt się nie spodziewa.

Czytaj dalej…

  • Polska rozegra dziś wieczorem mecz z Finlandią. Będzie to pierwsze towarzyskie starcie Biało-Czerwonych od dwóch lat
  • W tym czasie bardzo dużo zmieniło się w nastawieniu selekcjonera. Swój poprzedni mecz towarzyski chciał wygrać w sposób wręcz desperacki, teraz byłoby to po prostu wartościowym dodatkiem
  • Prawdopodobnie choć przez pewien czas Brzęczek przetestuje wariant gry na dwóch napastników

Dwa lata musiała czekać reprezentacja Polski na rozegranie meczu towarzyskiego. W tym wieku to niespotykana sytuacja, na pewno dla trenera bardzo mało komfortowa. Bo kiedy sprawdzać zawodników, ustawienie, awaryjne warianty taktyczne, jeśli nie wtedy, gdy stawką są co najwyżej lepsze nastroje? Wtedy, w listopadzie 2018 roku, nie miało to dla Brzęczka żadnego znaczenia. Chciał pojechać do Gdańska i wygrać z Czechami. Za wszelką cenę. Jakże jego nastawienie przez te dwa lata się zmieniło.

Wtedy atmosfera wokół kadry była znacznie bardziej gęsta niż obecnie. Brzęczek był po czterech meczach (trzech Ligi Narodów i sparingu z Irlandią), nie wygrał żadnego z nich, gra – mimo obiecującego debiutu – zamiast się rozwijać, zwijała się. Selekcjoner zaczął zdradzać pierwsze symptomy nietrzymania ciśnienia, w szatni rozpoczął budowę oblężonej twierdzy, w której wrogiem zostali mityczni “oni”, głównie dziennikarze, a tymi prześladowanymi – “niekochana” reprezentacja. Impas miał zostać przełamany w meczu z Czechami, można było odnieść wrażenie, że dla trenera liczył się tylko wynik. Dlatego pierwszy raz od lat w pełnym wymiarze czasowym towarzyskiego spotkania wystąpił Robert Lewandowski. Dlatego też Brzęczek – który przecież dopiero co narzekał na brak meczów, w których może testować – dokonał zaledwie trzech zmian, oczywiście nie wpuszczając głębokich rezerw, a Jakuba Błaszczykowskiego, Arkadiusza Milika i – tutaj jedyne odstępstwo od przyjętej normy sprawdzania pewniaków – Damiana Kądziora. W podstawowej jedenastce dwa nazwiska nie pasowały do reszty, ale obecność Łukasza Skorupskiego w bramce i tak nie przekładała się na ogólne zmniejszenie jakości zespołu, a Marcin Kamiński wystąpił z konieczności, bo kontuzjowany był Kamil Glik.

Dla porównania nasi rywale zmieniali wtedy na potęgę, zarówno ustawienie, jak i piłkarzy. Jaroslav Silhavy wykorzystał komplet zmian i nie widział przeszkód, by prowadząc w Gdańsku wpuszczać z ławki teoretycznie słabszych zawodników. Ostatecznie Brzęczek przegrał mecz, który wręcz desperacko pragnął wygrać. Nie przemawiało za nim właściwie nic – nie mógł się bronić – jak obecnie – tym, że może i gra wygląda przeciętnie, ale przecież awansował na Euro. Tamten mecz z Czechami powiedział o nerwowości Brzęczka znacznie więcej, niż ostatnia książka napisana z Małgorzatą Domagalik.

Dziś wiele się zmieniło. Brzęczek na każdą krytykę może odpowiedzieć realizacją zadania, a Zbigniew Boniek, przynajmniej jeśli chodzi o aspekty sportowe, broni go na każdym kroku. Dlatego selekcjoner czuje wokół siebie znacznie więcej powietrza, niż w swoim poprzednim meczu towarzyskim. Co oczywiście ma przełożenie na jego decyzje. Na kilka godzin przed początkiem gry z Finlandią już wiemy, że w bramce wystąpi Bartłomiej Drągowski, w obronie szansę dostaną zapewne Sebastian Walukiewicz i Paweł Bochniewicz (choć zobaczymy, w jakim wymiarze czasu, jeden z nich na pewno zagra od początku), bardzo wysoko w kontekście występu stoją akcje Karola Linettego, Jakuba Modera i Damiana Kądziora, a niespodzianką byłby brak wprowadzenia choć na chwilę Michała Karbownika. Jednocześnie pewne jest, że na ławce znajdzie się Robert Lewandowski, a z bardzo dobrego źródła wiemy, że Brzęczek rozważa przetestowanie gry na dwóch napastników (do tej pory była to u niego wyjątkowa rzadkość) – choć raczej nie od pierwszej minuty.

Wynik stał się rzeczą absolutnie drugorzędną. Można być właściwie pewnym, że przy błagalnych krzykach o poprawienie stylu kadry, Jerzy Brzęczek wybrałby pełną dominację nad rywalem i piękne, choć bardzo pechowe 2:2, niż wygraną 1:0 po meczu, w którym pękają oczy. Inna sprawa, że gra i wynik idące w parze to coś, za co selekcjoner dałby się pokroić. Pytanie tylko, czy nie posłużyłoby to do postawieniu kolejnych wieżyczek w jego oblężonej twierdzy.

Komentarze