Staszewski: W Europie w końcu z godnością

Sebastian Staszewski
Obserwuj nas w
Archiwum Na zdjęciu: Sebastian Staszewski

Sebastian Staszewski w felietonie dla goal.pl komentuje występy polskich klubów w Lidze Europy. Lech Poznań i Piast Gliwice awansowały do III rundy kwalifikacji.

Czytaj dalej…

Długo czekali polscy kibice, aby po kolejnej rundzie europejskich pucharów móc zasiąść w fotelu bez wstydu za rodzimy klub, który dostał łomot od drużyny o nazwie przypominającej proszek do prania. W środę i czwartek zarówno Lech Poznań, jak i Piast Gliwice, zaprezentowali nam piłkarską godność.

Są w Polsce kibice, którzy pomimo klubowych sympatii, trzymają kciuki za każdy zespół znad Wisły i Warty, pakujący walizki i wyruszający w Europę, by tam bohatersko bić się o piłkarską sławę naszego kraju. Tacy kibice żyją w wieloletniej frustracji, bo od lat wypady te kończą się mniej więcej tak, jak polska próba kolonizowania Afryki: do Liberii posłaliśmy kiedyś emaliowane nocniki i cement, aby w zamian przywieźć statek pełen wstydu. Niewiele jest więc dni, gdy czcząc każdy pucharowy epizod, bez wstydu i zażenowania mogą oni wyłączyć po meczu telewizor; niewiele jest dni, gdy nie czują się gorsi od kibiców z Kazachstanu i Mołdawii. Więc Alleluja, bo ostatnio takie dni były aż dwa: to środa i czwartek, gdy w eliminacjach Ligi Europy z niezłym skutkiem zagrały Lech Poznań oraz Piast Gliwice.

Lech potwierdził plotki

Oglądając poczynania Lecha długimi fragmentami można było odnosić wrażenie, że zespół Dariusza Żurawia w końcu potwierdza krążące o nim plotki: że potencjał ofensywny jest olbrzymi, że nie ma w Ekstraklasie jedenastki potrafiącej grać z takim polotem i że to ekipa, którą nie wstyd pokazać światu. Po rozbiciu Hammarby pojawiły się oczywiście opinie, że Szwedzi to nie byli jednak tacy mocni i że w drugiej połowie grali w dziesiątkę. Ale to tak, jakby po bitwie pod Oliwą ktoś marudził, że szwedzki galeon zrobił głupi manewr. I co z tego? Lech zagrał na wyjeździe, w nieprzyjaznej nam Skandynawii i na dodatek – na sztucznej trawie. Pomimo tego wygrał, zdobywając trzy bramki. Jeżeli ktoś tego nie docenia, niech przypomni sobie, że ostatnim polskim zespołem, który wyeliminował szwedzki klub z europejskich pucharów, była Legia Warszawa (która ograła Elfsborg). A było to w 2001 roku, jeszcze przed wejściem Polski do Unii Europejskiej, gdy w kinach królował przebój “W pustyni i w puszczy”.

Co cieszy szczególnie to fakt, że w podstawowym składzie Lecha znalazło się trzech młodych Polaków, a kolejnych dwóch weszło z ławki. Gdyby nie transfery Kamila Jóźwiaka i Roberta Gumnego, rola, jaką odegrali wychowankowie, byłaby jeszcze większa. Jeśli więc wygrywać w Europie, to właśnie w takim stylu i składzie! Młode wilki nie tylko mają większe ambicje niż wyjadacze, ale w przeciwieństwie do opłacanych sowicie stranierich mają coś jeszcze: miłość do klubu, która jest w stanie napędzić nawet zmęczony do granic wytrzymałości organizm. Niedawno rozmawiałem z Tymoteuszem Puchaczem i Jakubem Kamińskim i mogę zapewnić: oni naprawdę kochają Kolejorza i chcą za niego umierać na murawie. Co było zresztą widać w Sztokholmie, gdy w końcówce biegali jakby właśnie opili się kawy.

Bez Fornalika, ale z awansem

Nieco bardziej ospali byli piłkarze Piasta, którzy dali wbić sobie dwa gole, ale w meczu z austriackim TSV Hartberg i tak byli lepsi. Aż trzykrotnie udało się im wyjść na prowadzenie – a jako że do trzech razy sztuka, to ostatni raz faktycznie zapewnił awans. I to mimo braku Waldemara Fornalika na ławce, bo trener to spotkanie oglądał w kapciach, dosięgniętym przez koronawirus. I choć w barwach Piasta zabrakło indywidualności o podobnej charakterystyce do Joela Valencii albo Jorge Felixa, to jego największą siłą był kolektyw. W myśl dumasowskiego “jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”, Piast tłukł rywala, aż go zatłukł. A, że w niezbyt pięknym stylu? Jutro nikt o tym nie będzie pamiętał. To przez lata był zresztą nasz polski specialite de la maison: grać ładnie dla oka, ale bez skutku.

Piłkarska godność

Czy jest się czym podniecać? Oczywiście, że nie. Czy jednak należy to docenić? Tak, jak najbardziej. W kolejnej rundzie eliminacji Legia zagra z Dritą Gnjilane, Lech zmierzy się z Apollonem Limassol, a Piast z FC Kopenhagą. Być może polskie kluby polegną i po raz kolejny żadnego z nich nie zobaczymy w fazie grupowej Ligi Europy, którą rozkoszować będą się dzielni Cypryjczycy albo waleczni Kosowianie. Ale nawet jeśli ma nas czekać taki piłkarski los, to niech będzie on przepełniony – zabrzmi to przesadnie patetycznie – piłkarską godnością. Ambicją. Walecznością. Konsekwencją. Determinacją. Wszystkim tym, co w spotkaniu z Hammarby zaprezentowali poznaniacy i co Piast pokazał przeciwko Hartberg.

Sebastian Staszewski
(autor jest twórcą kanału “Po Gwizdku” na YouTube. Współpracuje też z Polsatem Sport i Super Expressem)

Komentarze