Klub chuliganów znów dał o sobie znać. Anglia pyta, co z nimi nie tak

Trybuny stadionu Millwall
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Trybuny stadionu Millwall

O kibicach Millwall znowu jest głośno w całej piłkarskiej Anglii. Przed laty sympatycy tego klubu słynęli z brutalnych wybryków chuligańskich i byli postrachem całego kraju. Tym razem znów oburzyli opinię publiczną, wygwizdując piłkarzy, którzy uklękli na jedno kolano, by wesprzeć akcję “Black Lives Matter”. Wygląda na to, że hasło Millwall “No one likes us” wcale nie straciło na aktualności.

Piłkarze w Anglii klękają na jedno kolano od czasu wznowienia rozgrywek z powodu pandemii koronawirusa. Dotychczas nikomu ten symboliczny gest jednak nie przeszkadzał. Aż do momentu, gdy w ostatnim tygodniu otwarto dla fanów trybuny Millwall. Napastnik Derby County, Colin Kazim-Richards, był oburzony całym zdarzeniem i zareagował na gwizdy unosząc pięść w kierunku sympatyków Millwall. Całe zdarzenie poruszyło kraj i w ciągu ostatnich kilku dni temat ten nie schodził z czołówek gazet. Incydent potępiła Angielska Federacja Piłkarska, a także powszechnie szanowane autorytety. – Nie możemy akceptować takiego zachowania kibiców – mówił po meczu tymczasowy trener Derby County, Wayne Rooney.

Witamy na wyspie psów

Jeśli miało dojść do podobnego zdarzenia w Wielkiej Brytanii, to właśnie w Millwall. Kibice tego klubu zawsze szli po prąd, a przed laty byli postrachem całego kraju. To właśnie na ich trybunach powstała przyśpiewka “No One Likes Us, We Don’t Care”. W latach 60. i 70. kibice w całej Anglii toczyli ze sobą regularne bijatyki, a tymi, którzy mieli opinię nigdy nie schodzących z pola walki, byli sympatycy Millwall. Legendy miejskie głoszą, że chuligani tego klubu wychodzili zwycięsko ze wszystkich bijatyk nawet na wyjazdach, gdy mieli zdecydowanie mniej ludzi niż rywale. Na ich widok fani w każdym zakątku Anglii mieli chować się po kątach.

Zła reputacja Millwall sięga dawnych czasów i jest zakorzeniona w historii ubogiej dzielnicy Millwall, która znajduje się na Isle of dogs w zachodniej części Londynu. Rejon ten od dekad był ubogi i zaniedbany, a większość jego populacji zatrudniano w dokach. Żyjąc w tym miejscu musiałeś mieć oczy dookoła głowy. Milwall było siedliskiem agresji, a tamtejsi mężczyźni musieli być zawsze w gotowości do walki w dosłownym znaczeniu. Większość z nich udzielała się przy tamtejszym klubie piłkarskim, obijając pięściami twarze rywali. “Lwy” szybko zyskały reputację największych chuliganów w kraju i utrzymywały ją przez lata 60., 70. i 80., aż tematem brutalności na trybunach zajęli się politycy, ostatecznie spychając brutalne zachowania do tak zwanego podziemia.

Wszystko zaczęło się jeszcze w XIX wieku, kiedy klub z Isle of dogs założyli pracownicy JT Morton, na co dzień zajmujący się produkcją konserw. Szybko okazało się, że mieszkańcy ubogich doków mają konkurencję w postaci robotników z pobliskiej dzielnicy, gdzie założono klub mający przekształcić się w West Ham United. Do eskalacji konfliktu kibiców obu ekip doszło pod koniec lat 20. XX wieku, przy okazji stoczniowych strajków. Podczas gdy fani Millwall pracowali, ci trzymający za “Młotami” bojkotowali swoje obowiązki. Kluby stały się swoimi odwiecznymi wrogami. Ci z Millwall byli skupieni wokół chuligańskiej grupy F-Troop, podczas gdy drudzy budowali swoją niechlubną reputację pod szyldem Inter City Firm.

W Millwall przez lata szczycili się faktem, że po walkach przy okazji meczu w Luton połamano kości dziesiątkom kibiców rywali. Innym razem kompletnie zdemolowali autokar Ipswich Town. Dzięki mediom przylgnęła do nich etykieta “The devils”. Część dziennikarzy i badaczy historii uważa, że to właśnie krzykliwe nagłówki prasowe i relacje telewizyjne umocniły legendę o bandytach z Milwall, dodatkowo nakręcając problem chuligaństwa na Wyspach. Wokół klubu i F-Troop wykreowano bowiem taką atmosferę, że tamtejsi fani byli na każdym kroku prowokowani przez fanów rywali. Dopiero w ostatnich kilku dekadach, gdy wprowadzono drakońskie kary za jakiekolwiek przejawy wandalizmu na stadionach w Anglii, sytuacja się unormowała.

Przemoc w Millwall nigdy nie wygasła

W błędzie są jednak ci, którzy uważają, że na trybunach Millwall i w okolicach stadionu jest równie bezpiecznie jak na The Emirates czy Stamford Bridge. Co jakiś czas kibice z Isle of dogs o sobie przypominają. Było tak choćby w marcu 2017 roku przy okazji meczu FA Cup z Tottenhamem. Przechodzący przez miasto fani Millwall obrażali policjantów i miało dojść nawet do rękoczynów. Do wstydliwych scen doszło też w 2013 roku podczas półfinału krajowego pucharu przeciwko Wigan na Wembley. Niezadowoleni z wyniku fani “Lwów” wszczęli zamieszki na trybunach, a interweniować musiały służby porządkowe. Poszkodowanych zostało wówczas wielu postronnych fanów, a obrazki z zamieszek na Wembley obiegły cały kraj.

Czy kogoś dziwi więc fakt, że o kibicach Millwall znowu jest głośno – i to w kontekście negatywnym? “Co jest do cholery nie tak z tymi ludźmi?” – zapytał na Twitterze dziennikarz The Athletic, Oliver Kay. Znamienne jest to, że przez długi czas o całym zdarzeniu milczał sam klub. Nie jest to jednak nic nowego, bo przy okazji zamieszek w 2013 i 2017 roku działacze też długo chowali głowę w piasek, nie chcąc otwarcie potępiać swoich fanów. Komunikat, który pojawił się w niedzielę, ostatecznie potępił gwizdy ze strony kibiców. Wcześniej do całej sprawy odnieśli się sami piłkarze Millwall, deklarując, że przynajmniej do końca tego roku będą klękać na jedno kolano – niezależnie od tego, co uważają o tym sympatycy ich klubu.

Do Millwall przyjechać ma w najbliższym czasie organizacja Kick It Out, mająca na celu walkę z rasizmem. Jej przedstawiciele mają spotkać się z działaczami, piłkarzami, a także przedstawicielami lokalnej społeczności. Czy coś wskórają? “Wierzymy, że ostatnie wydarzenia będą pozytywnym katalizatorem do zmian” – napisano w oświadczeniu klubu. Wiele wskazuje jednak, że zgodnie z mottem “No One Likes Us, We Don’t Care”, zatwardziali kibice pozostaną niewzruszeni.

Komentarze