Jarosław Jach: 2020 rok do zapomnienia

Jarosław Jach
Obserwuj nas w
fot. PressFocus Na zdjęciu: Jarosław Jach

– Jak na tamte czasy, myślę, że ten transfer to było coś dużego. Kierunek włoski był i jest wciąż bardzo popularny wśród polskich piłkarzy, którzy robią tam dobrą robotę. Jednak zdecydowałem się na inne posunięcie i ligę angielską. Wyszło to wszystko inaczej, niż sobie wyobrażałem – mówi w wywiadzie Jarosław Jach, który zaliczył zimą powrót do Rakowa Częstochowa.

  • Jarosław Jach w 2017 roku był bohaterem transferu do Crystal Palace. Ostatecznie nie wszystko ułożyło się po myśli zawodnika. 27-latek nie wyklucza jednak podjęcia kolejnej próby gry w zagranicznym klubie
  • W rozmowie z Goal.pl dwukrotny reprezentant Polski wrócił do 2020 roku, opowiadając jak wyglądał czas pandemii koronawirusa w krajach, w których przebywał. Opowiedział też o czasie zakażenia koronawirusem
  • Nie zabrakło wątków dotyczących celów Rakowa Częstochowa na najbliższą rundę i tego, kto odpowiada w tym klubie za budowanie “ligowych kozaków”, pojawiły się też opinie na temat Roya Hodgsona, Michy Batshuayi’ego, czy Jordana Ayew

Transfer z pompą

Z perspektywy czasu żałujesz, że nie doszedł do skutku transfer do Lazio? Jak w ogóle wyglądała sytuacja z ewentualną przeprowadzką do tego klubu?

Ogólnie ten transfer nie był tak blisko, jak mogło się wydawać. Były jakieś rozmowy, ale zabrakło konkretów. Było to po prostu wstępne rozeznanie.

Kierunek włoski był szeroko omawiany, ale ostatecznie trafiłeś do Crystal Palace. Transfer z pompą, była rozmowa z klubowymi mediami, sesja fotograficzna i później brak gry. Jak to wszystko oceniasz?

Jak na tamte czasy, myślę, że ten transfer to było coś dużego. Kierunek włoski był i jest wciąż bardzo popularny wśród polskich piłkarzy, którzy robią tam dobrą robotę. Jednak zdecydowałem się na inne posunięcie i ligę angielską. Wyszło to wszystko inaczej, niż sobie wyobrażałem.

Żałujesz?

Transfer był duży, ale poziom w tym zespole na ten czas był dla mnie chyba jednak trochę za wysoki, ale i tak tego ruchu nie będę nigdy żałował, bo ma on swoje plusy. Być może mogłem karierę poprowadzić troszkę lepiej. W każdym razie taką decyzję podjąłem i staram się po niej dalej żyć. Nic już nie zmienię. Skupiam się na tym, co przede mną, a nie na tym, co już było.

Zadebiutowałeś w Crystal Palace po dwóch latach i zebrałeś sporo pochlebnych opinii po tym występie. Jest żal do klubu, że nie było ci dane częściej grać?

Sam występ przeciwko Bournemouth był na pewno udany. Zarówno ja, jak i trenerzy odebraliśmy go pozytywnie. Uważam jednak, że dobrze, że ostatecznie udałem się na wypożyczenie. Gdy byłem w Crystal Palace, to było wówczas w drużynie dziewięciu zawodników mogących grać na pozycji stopera. Zespół gra z systemem z czwórką w obronie, więc tak naprawdę tylko dwóch zawodników mogło liczyć na grę. Same te liczby pokazują, że szanse na granie były bardzo małe. Dwójka, czy trójka piłkarzy raczej się nie zmienia. Rotacje pojawiają się zwykle w przypadku pauzy za kartki lub kontuzji. Na siłę mogłem zostać w klubie, ale podjęliśmy wspólną decyzję, że będzie zdecydowanie lepiej, jeśli znajdę klub, w którym będę regularnie grał, a dzięki temu będę podnosił swoje umiejętności i doświadczenie. Być w Crystal Palace tylko po to, aby trenować, siadać na ławce, czy grać, co jednak nie było pewne, to nie jest to, czego oczekuje piłkarz.

Miniony rok? Do zapomnienia

Ogólnie 2020 rok był dla wielu ludzi trudny. Jak ty go oceniasz?

Dla mnie też był mega słaby. Początek dobrze nastrajał, gdy byłem jeszcze w Rakowie. Później po przerwie pandemicznej wróciliśmy do gry po pierwszym lockdownie ze średnim skutkiem. Nie udało się wywalczyć miejsca w grupie mistrzowskiej, ja sam borykałem się z urazami. Wróciłem do Anglii. W zasadzie debiut w Crystal Palace był dla mnie jedynym pozytywnym akcentem w 2020 roku. Było też wypożyczenie do Holandii, gdzie też borykałem się z kontuzjami. Byłem też zakażony koronawirusem. Tak naprawdę był to dla mnie rok walki ze zdrowiem, w którym nie mogłem skupić się na grze w piłkę. Wiążąc to jeszcze z pandemią, która opanowała 2020 rok, to jest to dla mnie czas do zapomnienia. Myślę, że to najgorszy rok od momentu, gdy zacząłem grać w piłkę na najwyższym poziomie.

Jak wspominasz czas, gdy miałeś koronawirusa?

Miałem objawy, ale nie to było to nic groźnego. Przez 2-3 dni czułem się osłabiony. Miałem duże problemy kondycyjne. Kłopoty sprawiało czasem wejście na drugie piętro, na którym mieszkałem. Gdy jeszcze nie wiedziałem, że mam koronawirusa, to trudności sprawiało mi wejście po schodach w sklepie. Później okazało się, że byłem zakażony. Mniej więcej dwa tygodnie siedziałem w domu. Po tych dwóch-trzech dniach straciłem smak i węch. Ludzie przechodzą to różnie, ale ja przeszedłem koronawirusa w miarę łagodnie. Nie było żadnych komplikacji i powikłań.

To, że jesteś sportowcem, mogło pomóc w walce z chorobą?

Na pewno mogło mieć to jakiś wpływ. Nasz organizm jest przyzwyczajony do różnego rodzaju wysiłku. Odporność też jest większa. Dbamy o dietę i suplementację, więc mogło to mieć wpływ, że przeszedłem koronawirusa łagodniej. Z drugiej jednak strony niektórzy przechodzą chorobę w ogóle bezobjawowo, więc mogą decydować o tym kwestie genetyczne. Ja na szczęście znalazłem się w grupie ludzi, która miała objawy, ale nie było dramatu.

2020 rok przeżyłeś w sumie w trzech krajach. Jak scharakteryzowałbyś podejście do pandemii w Polsce, Anglii i Holandii?

Z Anglii wyjechałem chyba w najlepszym momencie. Tuż po moim wyjeździe pojawił się twardy lockdown. Pamiętamy sytuacje z polskimi kierowcami tirów, którzy mieli problemy z wyjazdem kraju. Ja akurat przed tym uciekłem, więc było względnie spokojnie. Jeśli chodzi o Holandię, to też nie było dużych obostrzeń w przypadku miast i tak dalej. Polska mam wrażenie, że do wszelkich restrykcji podeszła najszybciej i być może dobrze, że tak się stało, bo dzięki temu uniknęliśmy różnych przykrych rzeczy. Pamiętam, że u nas w kraju już w 2020 roku niektóre rzeczy zostały mocno pozmieniane, a w innych krajach jest to dopiero teraz wprowadzane.

Temat Wisły Płock musiał upaść siłą rzeczy

Jesienią minionego roku trafiłeś do Fortuny Sittard, gdzie spędziłeś kilka miesięcy, ale były też inne opcje. Możesz na ten temat coś powiedzieć?

Było zainteresowanie ze strony klubów z Ekstraklasy, ale też z klubów z Serie B, więc było ciekawe pole manewru.

Jakie to były kluby z Włoch?

Nie ma sensu tego ujawniać, bo nie doszło nic do skutku. W każdym razie udany występ w Pucharze Anglii udowodnił, że jestem gotowy zagrać na dobrym poziomie w dobrych zespołach. Tym samym zainteresowanie się pojawiło. Crystal Palace zdecydowało, że obieramy konkretny kierunek. Chcieli mnie zobaczyć w lidze dobrej i wymagającej, lepszej niż Ekstraklasa, czy Serie B. Mieliśmy do wyboru dwie ligi europejskie: belgijską i holenderską. Przedstawiciele Crystal Palace określili, że w tych ligach jest poziom, któremu mogę sprostać i tam muszę pokazać, że jestem przydatny. Pojawiła się oferta z Holandii, w której wszystko się zgadzało. Zgadzało się wszystko pod względem sportowym, była dobra liga i klub, w którym miałem powalczyć o skład. Z różnych powodów nie zagrałem wiele spotkań, bo miałem kłopoty z kontuzjami i zachorowałem na koronawirusa. Gdy już jednak grałem, to notowałem niezłe występy. Chociaż w jednym z meczów zaliczyłem gola samobójczego. W przerwie zimowej doszliśmy natomiast do wniosku z trenerem i dyrektorem sportowym Fortuny, że w związku z tym, że dojdą nowi zawodnicy do rywalizacji i muszę spodziewać się tego, że będzie jeszcze ciężej, to po prostu zmienię klub. Zgłosił się Raków, co było dla mnie ciekawą opcją. Zespół będący bardzo wysoko po pierwszej rundzie, więc jest szansa, aby powalczyć o coś.

Jest szansa, że zostaniesz w Rakowie na dłużej, niż pół roku?

Czas wszystko zweryfikuje. Wszystko będzie zależało od tego, jak będę wyglądał. Jeśli wszystko ułoży się po mojej myśli, to niewykluczone, że jeszcze raz podejmę próbę gry w zagranicznym klubie. Zobaczymy, jak to wszystko się potoczy.

Jarosław Jach
Jarosław Jach (fot. PressFocus)

Trener Marek Papszun dawał do zrozumienia, że możesz znaleźć się w reprezentacji, argumentując to tym, że jesteś piłkarzem lewonożnym, mogącym grać na pozycji stopera, a jest na to deficyt. Też tak to odbierasz?

Lewonożny stoper ma troszkę łatwiejszą drogę w różne miejsca. Jest ich zdecydowanie mniej niż prawonożnych. Ja jednak na razie nie myślę o reprezentacji. Skupiam się na pracy w klubie, bo szczerze brakuje mi pełnego sezonu na solidnym poziomie. Chciałbym, aby w moim przypadku pojawiła się ciężka paca, poparta dobrymi występami w dniu meczowym. Chciałbym zaliczyć udaną rundę, chcąc zająć wysokie miejsce w tabeli z Rakowem, a dopiero później zacząłbym myśleć o reprezentacji.

Co ostatecznie wpłynęło na to, że zostałeś obrońcą, a nie na przykład napastnikiem? Sam niejednokrotnie mówiłeś, że ciągnie cię pod bramkę rywali.

Tak naprawdę to był ten moment, gdy przechodziłem z Lechii Dzierżoniów do Zagłębia Lubin. Grałem w Lechii na stoperze, ale głównie rozgrywałem spotkania na środku pomocy, czy na skrzydle. Dawałem sobie radę na różnych pozycjach, bo nigdy nie miałem żadnych kłopotów technicznych, czy szybkościowych. Gdy jednak trafiłem do Zagłębia, to ukierunkowano mnie w tym klubie na środek obrony. Myślę, że to była dobra decyzja. Mogę na tej pozycji dać z siebie najwięcej.

Przez zagraniczne ekipy, do których ostatnio trafiałeś, byłeś też postrzegany jako stoper, czy jednak rozważano inne pozycje?

Typowo jako półlewy stoper.

Hodgson, Batshuayi, Ayew

Miałeś okazję pracy pod okiem Roya Hodgsona. Jaki to trener?

Aktywny w trakcie zajęć. Jest w naszym kraju takie wyobrażenie, że menedżer w klubie Premier League stoi z boku i przygląda się, jak pracę wykonują jego współpracownicy. Tymczasem Roy Hodgson podpowiada przy każdym ćwiczeniu, więc prowadzi treningi klasycznie.

Pół żartem pół serio, kto jest większym zamordystą trener Marek Papszun, czy Roy Hodgson?

Trenerzy mają zupełnie inne podejście. Roy Hodgson ma w swoim zespole zawodników ukształtowanych i świadomych wszystkiego. Niewielką część zajęć musi poświęcać na treningi taktyczne, a skupia się na szczegółach i porozumieniu między zawodnikami. Z kolei u trenera Marka Papszuna jest więcej zajęć taktycznych i rygoru z tym związanego. Mamy w Rakowie różnych zawodników, którzy są budowani w tym zespole. Z takich zawodników trener Marek Papszun robi ligowych kozaków. Jednym z takich przykładów jest Marcin Cebula, ale są też Kamil Piątkowski, David Tijanić, czy nawet ja. Myślę, że też mocno się poprawiłem dzięki Rakowowi i to na pewno dobre miejsce, aby zrobić kolejny krok w swoim rozwoju.

A jakimi zawodnikami są Michy Batshuayi i Jordan Ayew?

Dwa różne typy charakterów. Michy jest otwarty. Śmieszek słuchający muzyczki i komunikujący się zarówno z młodszymi piłkarzami, jak i tymi starszymi. Z kolei Jordan wydaje się nico zamknięty. Jeśli już rozmawia, to głównie ze starszymi i tymi bardziej doświadczonymi piłkarzami. Mniej u niego żartów, a więcej skupienia na walce i rywalizacji.

Kogo łatwiej było zatrzymać na treningach?

Zawsze było mi trudniej z Jordanem, który był silny i szybki. Batshuayi był chyba łatwiejszym zawodnikiem do krycia niż Ayew.

Europejskie puchary to cel na tę rundę dla Rakowa?

Odkąd jestem w klubie, nie słyszałem określenia, że walczymy o europejskie puchary, czy mistrzostwo Polski. Chcemy wywalczyć miejsce na podium. Chcemy zająć jak najwyższe miejsce w tabeli, a ewentualna możliwość gry w europejskich pucharach, to byłby dodatek.

Jak wygląda sytuacja z budową stadionu Rakowa. Jest szansa, że jeszcze w tym sezonie wrócicie do Częstochowy?

Sądząc po aktualnym stanie fizycznym miejsca, w którym ma miejsca budowa stadionu, to mało prawdopodobne jest, abyśmy na tym obiekcie zagrali w najbliższych miesiącach. Myślę, że to raczej perspektywa kolejnej kampanii.

Komentarze