Griezmann chce odzyskać szacunek fanów. Sobotni hit idealną okazją

Antoine Griezmann
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Antoine Griezmann

Powiedzieć, że powrót Antoine’a Griezmanna do Atletico nie idzie po myśli Francuza, to spore niedopowiedzenie. W sobotnim starciu ze swoim obecnym/byłym klubem napastnik poszuka pierwszej bramki ligowej po ponownym dołączeniu do Rojiblancos, a także szansy na udobruchanie kibiców.

  • Początek drugiego etapu w Atletico nie jest dla Griezmanna udany
  • Francuz nie tylko nie zdobył gola ani nie zanotował asysty w La Lidze, ale też z rzadka bierze udział w grze
  • W sobotę Rojiblancos zmierzą się z klubem, z którego wypożyczony jest napastnik – Barceloną. To idealne warunki, by ponownie zjednać sobie przychylność kibiców

Griezmann i Atletico – co może pójść nie tak?

Póki co – wszystko. Ale tuż po ogłoszeniu transferu w ostatni dzień okienka narracja była dość oczywista: Barcelona wypuszcza za grosze kolejnego snajpera do bezpośredniego rywala. Ten bezpośredni rywal, zaś, zyskuje jednego z najlepszych zawodników w swojej historii, który zna styl drużyny i jest ulubieńcem trenera.

Warto tu przypomnieć, że początek sezonu w wykonaniu Francuza, jeszcze w barwach Blaugrany, był fatalny. I to prawdopodobnie pierwsze mecze zadecydowały o pożegnaniu się z napastnikiem. Griezmann nie był w stanie wygenerować ani jednej bramki, nie oddawał strzałów i wbrew temu, co zakładano – odejście Leo Messiego nie pozwoliło Francuzowi narodzić się na nowo przed kibicami na Camp Nou. Ale przecież pod skrzydłami Diego Simeone wszystko będzie wyglądać inaczej.

Czy aby na pewno?

Los Colchoneros nie rozpoczęli sezonu tak, jak zakładali. Biorąc pod uwagę jakość i głębię kadry, mistrzowie Hiszpanii odstawiają stawkę na co najmniej długość. Mimo tego o zwycięstwach w pierwszych kolejkach decydowały przebłyski, a w życiowej formie znajdował się Angel Correa, łatając dziury po nieobecnościach Luisa Suareza i kiepskiej dyspozycji Joao Felixa.

Po dołączeniu do zespołu Griezmanna, Simeone zdecydował się na nietypowy, jak dla siebie ruch. Zaburzył harmonię szatni, momentalnie włączając Francuza do wyjściowego składu. I to kosztem zawodników będących w wysokiej formie – łącznie z Correą. Argentyńczyk został wycofany dalej od bramki, a stary-nowy nabytek zyskał swobodę pod polem karnym rywali. Tyle, że absolutnie nic z tego nie wynikało. W czterech dotychczasowych meczach La Ligi w biało-czerwonych barwach, 30-latek nie strzelił bramki i nie zanotował asysty. Mało tego, on niemal nie bierze udziału w grze zespołu. Średnio oddaje 1,5 strzału na spotkanie i posyła mniej niż jedno kluczowe podanie w ciągu meczu. To wynik, jak na pozycję i jakość zawodnika, słabiutki, by nie rzec żałosny. Nie pomaga też nieufność kibiców. Wanda Metropolitano nie przyjęło zawodnika, który dwa lata wcześniej opuścił Madryt dla Barcelony, z otwartymi ramionami. Na odzyskanie szacunku wymagających fanów, Francuz będzie musiał srogo pracować. O miłości trudno w tej chwili nawet marzyć, choć 30-latek dał nadzieję, strzelając niezwykle ważną bramkę w Lidze Mistrzów przeciwko Milanowi.

Świetna okazja do zmiany trajektorii

Kiedy jednak miałoby nadejść przełamanie, jak nie w sobotę? Griezmann zmierzy się z Barceloną, z której wygnano go bez większego żalu. Tam, choć strzelał bramki, od początku wydawał się niepasującym elementem. Odszedł z miasta, gdzie czczono go, jak bohatera, do wielkiego rywala, gdzie został jednym z wielu. A długimi momentami również kozłem ofiarnym.

Blaugrana znajduje się w katastrofalnej formie. Jej słabość brutalnie obnażył i Bayern, i Benfica. A w sobotnim hicie podopieczni Koemana zmierzą się z – przynajmniej teoretycznie – jednym z najgroźniejszych duetów w Europie. Pech chciał, że obaj panowie mają niewyrównane rachunki z Barceloną. I jeżeli dziś błyśnie Griezmann, będzie mu łatwiej nie tylko z kibicami, ale i z kolegami w szatni. Udowodni, że nadal jest “swój”, a co ważniejsze – że nadal potrafi decydować o ważnych spotkaniach.

18+ | Graj odpowiedzialnie! | Obowiązuje regulamin

Zobacz również: Niespodziewany zwrot akcji ws. Koemana. Potwierdzenie Laporty.

Komentarze