Nie musiałem googlować Pogoni. Ekstraklasa okazała się najtrudniejszą ligą w karierze

Alexander Gorgon
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Alexander Gorgon

– Będąc młodszym miałem duże ambicje, więc po prostu nie zastanawiałem się nad grą w Ekstraklasie. Z wiekiem się one zmieniają, choć to chyba złe słowo. Po prostu patrzy się na siebie i swoje możliwości nieco bardziej realistycznie – mówi w rozmowie z Goal.pl Alexander Gorgon, najlepszy strzelec Pogoni Szczecin w tym sezonie.

  • Alexander Gorgon to syn Wojciecha, przed laty piłkarza Wisły Kraków i Zagłębia Sosnowiec. Pogoń Szczecin jest jego pierwszym klubem z ojczyzny rodziców
  • – W domu zawsze rozmawialiśmy po polsku. Mama zawsze gotowała polskie dania. Na święta też wyjeżdżaliśmy odwiedzić polską rodzinę. Rodzice wyjechali z Polski, ale Polska z nich nie wyszła. Żyli w Austrii, ale prowadzili tam swoje polskie życie na tyle, na ile to było możliwe – opowiada nam w rozmowie
  • – Każdy piłkarz, który gdzieś tam kopie, ma przecież pojęcie o klubach, jakie grają na kontynencie. To nie jest tak, że wszyscy kojarzą tylko drużyny z najlepszych pięciu lig. Doskonale wiedziałem o istnieniu Pogoni Szczecin – mówi

Bez powodu do obaw

Kto będzie mistrzem Polski?

Dobre pytanie, ale nie ma tak łatwo, że na nie odpowiem. W polskiej lidze fajne jest to, że w każdej kolejce jest jakaś niespodzianka, więc na dziś po prostu nie wiem. Mam nadzieję, że do końca my będziemy zamieszani w walkę o tytuł, a Pogoń stanie się drużyną, dzięki której ludzie będą mówić: ale ciekawa ta gra o mistrza Polski.

Wybacz takie pytanie na sam początek, ale chciałem spontanicznie sprawdzić nastroje w szatni Pogoni po ostatnich wynikach. W dwóch ostatnich kolejkach przegraliście tyle spotkań, ile w całym dotychczasowym sezonie…

Wyniki trochę się pogorszyły, to fakt. Nie możemy być z nich zadowoleni, ale nic nie wskazuje, by na dłuższą metę takie pozostały. Przegraliśmy z Wisłą i Śląskiem, a ja nie mogę powiedzieć, byśmy byli niezadowoleni ze swojej gry. Nie mamy się czego wstydzić, wręcz przeciwnie. Pokazaliśmy, że wciąż gramy fajną piłkę i widać dużą różnicę w porównaniu z początkiem sezonu. Stwarzamy dużo sytuacji. Niestety naturalne jest, że skoro ich nie wykorzystujemy, przeciwnik karci nas z tyłu.

Czyli macie poczucie, że wasza gra się nie zmieniła, tylko brakuje wam tego elementu szczęścia?

Jak najbardziej. Jak się popatrzy szerzej, nie weźmie pod uwagę tylko wyniku, który jest tu i teraz, to na dłuższą metę lepiej jest dobrze grać i przegrać, niż wygrywać mecze bardzo słabymi występami. Wtedy najczęściej jest początek końca. U nas jest inaczej. Mamy coś, na czym możemy budować optymizm. Ostatnio trochę brakowało nam szczęścia, ale w piłce nie ma czegoś takiego, jak ciągły pech albo ciągły fart. A szczęście szybciej do ciebie wróci, jeśli pomożesz mu w tym dobrą grą. Nikt nie załamuje rąk, chodzi tylko o wykorzystywanie okazji stworzonych z przodu.

Przeszła ci w pewnym momencie sezonu myśl, że historia się powtarza? Z Austrii Wiedeń poszedłeś do Rijeki i sensacyjnie zabraliście tytuł Dinamu Zagrzeb. Teraz trafiłeś do Pogoni i na półmetku wyprzedzaliście Legię, też murowanego faworyta…

Jasne, że było lekkie deja vu. Mam świadomość, jak piękną rzeczą byłoby wywalczenie mistrzostwa w trzecim kraju. Ale ani przez moment nie pomyślałem, że sytuacja na pewno powtórzy się do samego końca. Wszyscy wiemy, ile jeszcze musimy się pomęczyć, by zdobyć kolejne punkty.

Sytuacja win-win

Lata temu w jednym wywiadzie powiedziałeś, że nigdy nie zastanawiałeś się nad grą w polskiej Ekstraklasie. Co w takim razie pomyślałeś, gdy przed sezonem dostałeś telefon z Pogoni?

Będąc młodszym miałem duże ambicje, więc po prostu nie zastanawiałem się nad grą w Ekstraklasie. Z wiekiem się one zmieniają, choć to chyba złe słowo. Po prostu patrzy się na siebie i swoje możliwości nieco bardziej realistycznie. Zanim trafiłem do Pogoni, byłem cztery lata w Rijece. Przyszedł nowy trener, który za bardzo na mnie nie stawiał, a ja się czułem na tyle mocny, że nie mogłem się pogodzić z ławką. Porozmawiałem z władzami klubu i wspólnie doszliśmy do gentlemen’s agreement, że jeśli będę miał możliwość zmiany zespołu, rozwiążemy kontrakt. To była sytuacja win-win. Oni mieli ze mnie już niewiele, ja też byłem niezadowolony, więc gdy otrzymałem telefon z Pogoni, było to dla mnie bardzo przyjemne. Zamiana Rijeki na Szczecin stała się optymalnym rozwiązaniem. Czułem, że będę miał zaufanie, że będę potrzebny i dostanę sporo minut na pokazanie się. Dodatkowym plusem było to, że to Polska, czyli kraj, z którego pochodzą moi rodzice. Tu są moje korzenie. Nie mogłem przejść obojętnie obok oferty gry w ojczyźnie moich najbliższych.

Googlowałeś nazwę Pogoń Szczecin?

Nie było potrzeby… Umówmy się – polska Ekstraklasa nie jest niewidzialna na mapie Europy. Każdy piłkarz, który gdzieś tam kopie, ma przecież pojęcie o klubach, jakie grają na kontynencie. To nie jest tak, że wszyscy kojarzą tylko drużyny z najlepszych pięciu lig. Doskonale wiedziałem o istnieniu Pogoni Szczecin, choć mówiąc szczerze, nie znałem historii klubu ani nazwisk piłkarzy, którzy tam aktualnie grali. Przed transferem miałem okazję porozmawiać z trenerem Runjaiciem, który też trochę mi opowiedział. Nie będę wchodził w detale, ale przedstawił mi projekt jego Pogoni, wizję budowy nowego stadionu, postępy drużyny, stabilizację składu. Mówił, że w Szczecinie chodzi o coś więcej niż zmianę kadry co pół roku, a budowanie jedności obecnego zespołu. Prześledziłem wyniki klubu w ostatnich sezonach i faktycznie – z roku na rok były coraz lepsze. To wszystko sprawiło, że nie trzeba było mnie jakoś szczególnie namawiać, bym chciał być częścią tego projektu.

Ekstraklasa? Najtrudniejsza liga

Polskie kluby dążą do takich wyników w Europie, jakie robią ekipy z Austrii i Chorwacji, czyli lig, w których grałeś. Jak nasza liga wypada w porównaniu z tymi rozgrywkami?

Może cię zaskoczę, ale z ręką na sercu – polska Ekstraklasa jest dla mnie najbardziej wymagającą ligą, w jakiej grałem. Szczególnie wydolnościowo. Czuć zupełnie inną intensywność, niż w Austrii i Chorwacji.

Potwierdzasz opinię o fizycznej Ekstraklasie, podczas gdy gdzie indziej bazuje się na technice.

To zbyt duże uproszczenie, czasem nie da się na szybko szczegółowo porównać różne ligi. Na pewno nie mogę powiedzieć, że w Polsce w ogóle nie gra się technicznie, ale przy wysokiej intensywności – a jak mówiłem, tutaj z taką się zetknąłem – technika nie zawsze dojedzie. Różnic jest zresztą więcej. Duże wrażenie robi infrastruktura, zwłaszcza nowe stadiony. W Chorwacji ona nie jest jeszcze tak rozwinięta. Piłkarze zwracają na to uwagę. Grając w Polsce ma się poczucie wyższej stawki, a samemu czujesz się większym profesjonalistą.

Pogoń była pierwszym zespołem w Ekstraklasie, którą tak mocno storpedował COVID-19. Odchorowaliście to całym zespołem. Udało ci się przejść to lekko?

Jeśli można znaleźć jakieś pozytywy z tej sytuacji, to lepiej, że zakaziliśmy się w jednym czasie i wszyscy mamy to już za sobą. Wypadanie poszczególnych zawodników co jakiś czas na pewno spowodowałoby większe szkody. Mam tylko nadzieję, że przeciwciał nie zabraknie nam do końca sezonu… Ja osobiście nie przeszedłem lekko wirusa, nie byłem bezobjawowcem. Ale dziś to już bez znaczenia. Miałem, przeżyłem, patrzę tylko do przodu.

Rodzice dbali o moje związki z Polską

Rozmawiamy już jakiś czas i jedno zwraca uwagę – masz kapitalną polszczyznę, zero naleciałości z innego języka. Który język jest twoim pierwszym, tym podstawowym?

Dzięki, fajnie to słyszeć. Staram się mówić po polsku jak najwięcej, skoro tutaj gram, ale wciąż moim pierwszym językiem jest niemiecki. Urodziłem się w Austrii. Nawet jeśli w domu rozmawiało się po polsku, były to podstawowe, banalne sprawy. Niemiecki poznałem znacznie szerzej. Miałem go w szkole, na treningach, słyszałem na ulicy i w sklepach. Mój niemiecki słownik miał znacznie więcej możliwości, by rosnąć. Gdybyśmy weszli w jakieś bardzo szczegółowe rozmowy, zobaczyłbyś, w którym języku potrafię stosować więcej urozmaiceń.

Rodzice od twojego urodzenia dbali o to, byś czuł się związany z Polską?

To było naturalne. W domu zawsze rozmawialiśmy po polsku. Mama zawsze gotowała polskie dania. Na święta też wyjeżdżaliśmy odwiedzić polską rodzinę. Rodzice wyjechali z Polski, ale Polska z nich nie wyszła. Żyli w Austrii, ale prowadzili tam swoje polskie życie na tyle, na ile to było możliwe. Łapałem więc polską rutynę, wiedziałem, że jest to ważne.

Fornalik widział mnie w polskiej kadrze

W związku z twoim pochodzeniem, w przeszłości wiele razy otrzymywałeś pytania od polskich dziennikarzy, czy przyjąłbyś powołanie do polskiej kadry. A tak naprawdę to pojawiło się kiedykolwiek zapytanie ze strony PZPN?

Za czasów kadencji trenera Fornalika miałem z nim kontakt telefoniczny. Budował szeroką kadrę na zgrupowanie, chciał sprawdzić w sparingu kilku nowych zawodników. Nie pamiętam dokładnie przebiegu tej rozmowy, ale skończyło się na niczym. Największym problemem było to, że nie mam polskiego paszportu.

W Austrii nie czuli presji, że Polska może cię zacząć kusić? Przecież byłeś czołowym zawodnikiem tamtejszej Bundesligi.

Nie wiem, co się działo w gabinetach… W Austrii Wiedeń miałem kilka fajnych sezonów, szczególnie wtedy, gdy w 2013 roku zdobyliśmy mistrzostwo. Ale walka o miejsca w kadrze była zacięta, mieliśmy mnóstwo dobrych nazwisk grających za granicą. Trener mnie najwidoczniej nie widział. Trafiałem na listę rezerwowych, ale nie udało mi się przeskoczyć wyżej.

Czułeś się niesprawiedliwie potraktowany, że nawet nie dostałeś szansy? Patrzę na twoje liczby i są imponujące. Zwłaszcza te z sezonu przed Euro 2016, gdy strzeliłeś 19 goli w lidze.

Byłem zawsze gotowy, by grać w reprezentacji. Czekałem na powołanie, ale nie było tak, że przy jego braku rozpaczałem i żaliłem się na niesprawiedliwość. Selekcjonerem był Marcel Koller, który przyzwyczaił do tego, że nie dokonywał wielu zmian. Od lat miał swoją żelazną dwudziestkę, na którą stawiał i której nie chciał zmieniać. Różni trenerzy mają różne koncepcje. Jeśli trafisz na takiego, który w swojej cię nie widzi, musisz się z tym pogodzić.

Najtrudniejsze mecze

W el. Euro 2020 Polska grała z Austrią. W meczu w Warszawie, zremisowanym 0:0, Austriacy mieli miażdżącą przewagę. Czysto kibicowsko denerwowałeś się, że piłka nie wpada do polskiej bramki, czy czułeś wtedy ulgę?

(śmiech) To są dla mnie najgorsze mecze, naprawdę! Czuję wielki związek z oboma krajami, więc powiem tak: 0:0 było dla mnie najlepszym wynikiem.

Na co stać obie drużyny na Euro?

Austria dopiero trzeci raz zagra na mistrzostwach, wcześniej nie udało jej się wyjść z grupy, więc cele nie mogą być wygórowane. Pięć lat temu zaliczyliśmy rewelacyjne kwalifikacje, a w finałach przepadliśmy przed fazą pucharową. Polska startuje z zupełnie innego pułapu, ostatnio przeszła nawet przez 1/8 finału, ma w składzie najlepszego piłkarza świata. Kibice mają podstawy, by marzyć. Osobiście bardzo bym chciał obejrzeć finał mistrzostw Europy, w którym zagra reprezentacja Polski.

Robię wielkie oczy widząc działania Red Bulla

Na koniec spytam o coś okołopiłkarskiego. Austria Wiedeń, w której grałeś, była ostatnim klubem, który zdobył mistrzostwo kraju przed erą Red Bulla. Ta marka na całym świecie wzbudza kontrowersje, wiemy o protestach kibiców, zarzutach o niszczeniu historii pieniędzmi. A jak ty to widzisz? Red Bull rozwinął austriacki futbol?

Totalnie. Można mówić wiele o tym projekcie, ale ja jestem fanem obu – i Salzburga, i Lipska. Pieniądze to jedno, ale wraz z nimi przyszedł konkretny plan na rozwój, który punkt po punkcie był spełniany. Mówi się: Red Bull to kasa. Ale przecież filozofią tych klubów nie jest budowanie zespołu poprzez kupowanie zawodników za horrendalne kwoty. W przypadku transferów do klubu poprzeczka finansowa jest zawieszona na określonym poziomie i nikt nie skacze nad nią. Inwestuje się w młodych piłkarzy, którzy później rosną i przynoszą wymierne korzyści. Osobiście patrzę na kluby Red Bulla z wielkimi oczami. Zresztą nie tylko ja. Przecież dzięki temu, że Salzburg gra na odpowiednim poziomie w europejskich pucharach, ludzie dowiedzieli się, że istnieje coś takiego jak liga austriacka. Jest też większe zainteresowanie skautów piłkarzami grającymi w Austrii.

Czyli gdyby Red Bull chciał kiedyś wejść do polskiej piłki, powinniśmy się wtedy cieszyć?

Tak. W tych klubach są ludzie, którzy mają pojęcie o tym, co robią. Red Bull przestał być już tylko wielką marką na swoim rynku, a stał się piłkarską potęgą.

Komentarze