Telegram z Wysp: Zwycięzcy strzelają gole, to rzecz oczywista

Edinson Cavani
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Edinson Cavani

Na początku odpowiedzmy sobie na jedno niezwykle ważne pytanie. Czy spodziewaliśmy się, że na Anfield Road będziemy świadkami emocjonującego widowiska? Zróbmy to zgodnie z własnym sumieniem, chociaż ostateczna odpowiedź była znana na długo przed pierwszym gwizdkiem.

Warto przytoczyć dosyć długi komentarz Jurgena Kloppa, ponieważ odnosi się on nie tylko do starcia z Manchesterem, ale także do aktualnej dyspozycji The Reds. Niemiec wydaje się zaskakująco spokojny, jednak wytrawni analitycy z pewnością wyczują w jego słowach nutę rozczarowania i strachu. Liverpool nie trafił do siatki rywali w trzech kolejnych ligowych pojedynkach. Po raz ostatni taka sytuacja miała miejsce w… 2005 roku. To musi budzić niepokój.

Mamy teraz punkt więcej niż przed tym spotkaniem. Myślę, że prezentowaliśmy się na tyle dobrze, by wygrać, jednak zwycięzcy strzelają gole, a my tego nie zrobiliśmy. Dlatego mecz zakończył się remisem i uważam, że to dobry wynik. Próbujemy strzelać i nie zdobywamy bramek lub próbujemy i zdobywamy – to duża różnica, szczerze mówiąc. Jordan Henderson ma rację, nie musimy się tym martwić, ale oczywiście nad tym pracujemy. Nie chodzi o to, że ignorujemy ten fakt, tylko mamy nadzieję, że znowu będzie dobrze. Zrobiliśmy to, ale jedyną możliwością strzelania goli jest tworzenie sytuacji, gotowość na porażkę i robienie tego ponownie. To ogromna różnica między tym, kiedy niemal wszystko ci wychodzi i wykorzystujesz prawie każdą szansę, którą masz – wtedy lepiej radzisz sobie ze zmarnowanymi okazjami.

Widziałem, jak moja drużyna gra dziś wieczorem i widziałem naprawdę dobry zespół z jasnym pomysłem, z super podaniami, świetnym kontrpressingiem i wielką chęcią zdobycia bramki – ale nie strzeliliśmy gola. Wiem, że będziemy kreować sytuacje i strzelać gole, ale też wiem, że w czwartek zmierzymy się z Burnley i oni nie są znani z tego, że tracą strasznie dużo bramek. Kilka dni później znów gramy przeciwko United i oni oczywiście zawzięcie się bronią. Nie chodzi o to, że od tej chwili po prostu decydujemy, że „chcemy strzelić gola i właśnie teraz to zrobimy”, ale widzę, że chłopcy dochodzą do świetnych sytuacji, więc zrobię wszystko, co w mojej mocy, byśmy jak najszybciej zaczęli zdobywać bramki.

Bez goli też są punkty

Nie strzelasz, nie wygrywasz, ale także, co może okazać się zaskakujące, zwłaszcza gdy po przeciwnej stronie stoją Bruno, Rashford, Martial i Cavani, nie przegrywasz. W niedzielę oglądaliśmy piłkarskie szachy, mecz dwóch gigantów, z których żaden nie chciał zaryzykować. Na szczycie nadal mamy status quo, po raz kolejny obejrzeliśmy rywalizację rozegraną jak najmniejszym kosztem. Czerwone Diabły swój pierwszy strzał oddały dopiero w 34. minucie i przedłużyły serię meczów bez zwycięstwa w starciu z The Reds do pięciu spotkań. Jednocześnie passa United bez porażki na wyjeździe to już 16 pojedynków, co powinno chociaż w minimalnym stopniu osłodzić fanom gorycz remisu na Anfield. Przynajmniej widzowie dopisali – Bitwę o Anglię na kanale Sky Sports oglądało średnio 4,5 miliona widzów.

Wróćmy do Liverpoolu. Od potyczki z Crystal Palace, w której podopieczni Jurgena Kloppa wykorzystali aż siedem strzałów z czternastu, w czterech kolejnych grach oddali 62 próby. Wykorzystali… jedną z nich. Procent skuteczności w tej chwili wynosi 1.6. Na twarzach Firmino, Mane i Salaha coraz częściej maluje się złość i bezsilność. Czy klub z Merseyside właśnie przeżywa swoisty kryzys? Wyniki wydają się to potwierdzać, jednak nie zapominajmy, że The Reds tracą tylko trzy punkty do lidera z Old Trafford. Jeżeli w czwartek mistrzowie nie zdołają pokonać Burnley, zaczniemy poważnie się zastanawiać nad określeniem „kryzys”. Na razie uznajmy, że maszyna po prostu zwolniła.

Chyba nikt nie odważy zaryzykować stwierdzenia, że United jest na najlepszej drodze, by wygrać wyścig o koronę, natomiast Liverpool z tej rywalizacji już odpadł. Nastroje tonuje nie kto inny jak szkoleniowiec Red Devils, Ole Gunnar Solskjaer. Norweg ma całkowitą rację – to, czego świadkami jesteśmy w tej chwili, na koniec zmagań nie będzie miało żadnego znaczenia. Ani aktualna pozycja United, ani dyspozycja ich najgroźniejszych rywali.

Tak naprawdę nie ma znaczenia, gdzie teraz jesteśmy. Ważne będzie to, na jakiej pozycji zakończymy sezon. Idziemy dalej, kontynuujemy swoją pracę. Czujemy, że się rozwinęliśmy – to świetne uczucie. Jednocześnie jesteśmy rozczarowani, że zdobyliśmy tylko jeden punkt.

Wydarzenie kolejki: dublet Pierre’a-Emericka Aubameyanga

Napastnik strzela gole, wielkie rzeczy! Zwykle nikogo to nie dziwi, jednak gdy robi to Gabończyk, który do tej pory w Premier League tylko trzykrotnie trafił do siatki, powinniśmy o tym wspomnieć. Wszyscy, nie tylko kibice Kanonierów, spodziewali się, że ten sezon będzie należał do Aubameyanga. Nowy kontrakt, świetne otwarcie – obiecywaliśmy sobie naprawdę wiele. Rzeczywistość szybko zweryfikowała wszelkie plany, nie tylko 31-letniego snajpera, ale także całego Arsenalu. Niedawno Kanonierzy wrócili na właściwą drogę i przynajmniej na razie mocno się jej trzymają. To doskonały moment na to, by tej ścieżce znalazł się także kapitan.

Rozczarowanie kolejki: Wolverhampton (po raz kolejny)

Gospodarze stworzyli 24 okazje do zdobycia bramki – dwa razy więcej niż rywale. Jedenaście rzutów rożnych – o jedenaście więcej niż przeciwnicy. 68% procent posiadania piłki, ponad dwukrotnie więcej niż druga strona. Wynik? 3:2 dla gości. Tak wygląda rzeczywistość na Molineux. Rzeczywistość bez Raula Jimeneza maluje się w czarnych barwach. A gdy oprócz Meksykanina brakuje także Daniela Podence, powoli można zacząć szukać garnituru do trumny. Wilki w tym sezonie przejawiają tylko przebłyski dyspozycji, jaką podziwialiśmy w sezonie 2018/19. Czy rozstanie się z Nuno cokolwiek zmieni? Być może, ale raczej na gorsze. Prezesie, tu nie ma co trenować, tu trzeba dzwonić! Po napastnika! A i na obrońcę nie żałować!

Bohater nieoczywisty: John Stones (a także Ruben Dias, czyli duet środkowych obrońców Manchesteru City)

Taki nieoczywisty, że zdobył dwa gole. Jednak nie o popisach strzeleckich Anglika będzie tu mowa, a o jego grze obronnej. Właściwie to o współpracy, a wręcz więzach krwi, jakie powstały między byłym defensorem Evertonu, a Rubenem Diasem. Angielsko-portugalski duet w wyjściowym składzie rozpoczął dziesięć spotkań. Bilans? Dziewięć wygranych, jeden remis, jedna stracona bramka. Pep Guardiola, po latach eksperymentów, najprawdopodobniej odkrył idealne połączenie. Upragnione i kosztowne, ponieważ Hiszpan wydał ponad 400 milionów euro na wzmocnienie szyków obronnych. Ciekawej, jak długo będziemy pisać peany na cześć Stonesa i Diasa. W końcu koło rotacji Pepa nie oszczędza nikogo.

Komentarze