Telegram z Wysp: Tottenham będzie mistrzem Anglii, jeżeli…

Pierre-Emile Hojbjerg
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Pierre-Emile Hojbjerg

…już dzisiaj zakończylibyśmy sezon w Premier League. Oczywiście scenariusz przedwczesnego końca rozgrywek to tylko fikcja literacka, a jeżeli nie wydarzy się nic nadzwyczajnego, to zapewne nie będziemy świadkami takich wydarzeń. Chociaż pierwsze niepokojące sygnały wysłało Newcastle, nie powinniśmy zaprzątać sobie głowy złymi myślami. Lepiej zastanówmy się, czy Koguty faktycznie mają szansę na ligowy triumf.

Spójrzmy na ostatnie trzy miesiące w wykonaniu londyńczyków. W pierwszej kolejce ekstraklasowej rywalizacji podejmowali Everton i przegrali z zaskakująco dobrze dysponowanym rywalem. Porażka ze średniakiem pokroju The Toffees raczej nie zwiastowała pozytywnej kontynuacji roku. Większość kibiców wtedy zapewne zacytowała postać Carla Johnsona z GTA San Andreas. No cóż, wracamy do swojej koguciej przeciętności. Później fani byli świadkami efektownego zwycięstwa nad Southampton i remisu w starciu z Newcastle. Trzy mecze, cztery punkty, czyli o pięć za mało. Natomiast w czwartej kolejce stało się coś na tyle niespodziewanego, że Spurs powoli mogli zacząć wierzyć we własne umiejętności. Podopieczni Jose Mourinho rozgromili Manchester United i udowodnili, że stać ich na naprawdę wiele. Oczywiście w następnej serii gier pozwolili West Hamowi na efektowny comeback, jednak później było już tylko lepiej.

Starcie z Chelsea miało udowodnić, że Tottenham jest gotowy do walki o najwyższe cele. Czy podział punktów na Stamford Bridge dowiódł czegokolwiek? Na pewno nie tego, że Koguty mogą marzyć o zapełnieniu klubowej gabloty. Nieco więcej wiemy po hitowym pojedynku o prymat w północnym Londynie – Spurs nie dali szans Arsenalowi i utrzymali się na fotelu lidera. W niedzielne popołudnie derby nie rządziły się swoimi prawami. Rządziły się prawami portugalskiej myśli szkoleniowej.

Mourinho znowu to zrobił. Po raz drugi z rzędu jego drużyna w drugiej połowie nie oddała ani jednego strzału, a i tak wywalczyła korzystny wynik. Były szkoleniowiec Chelsea czy Manchesteru United zdaje sobie sprawę z tego, że chociaż Tottenham nie zawsze jest efektowny, to co najważniejsze – jest efektywny. A nikt tak jak Jose nie zna się na wygrywaniu pucharów. I nikt tak jak on nie pragnie powiększać swojego dorobku.

To, co proponuje Portugalczyk, niekoniecznie podoba się przeciętnemu kibicowi. Jednak absolutnie nie musi się podobać. Ci, którzy rozumieją istotę piłki nożnej, doskonale wiedzą, o co w tym wszystkim chodzi. W rozmowie z Sky Sports Graeme Souness zdradził, co myśli na temat nieco cynicznego futbolu filozofa z Setubal.

Nie mogę cieszyć się tym, ponieważ wiem, że są inne drużyny prezentujące zupełnie inny styl gry. Mogę podziwiać ich pragmatyzm, mogę podziwiać ich profesjonalizm. Jednak jeżeli chodzi o siedzenie przed telewizorem i oglądanie tego jako neutralny kibic, jest to niezwykle trudne.

Dzisiejszego Tottenhamu nie możemy przyrównać do pamiętnej Chelsea z autobusem we własnym polu karnym. Poniekąd Spurs w pewnym momencie spotkania po prostu je zabijają, ale robią to w mniej inwazyjny dla widza sposób. Zresztą, czy fani mogą narzekać na styl, jeżeli ich drużyna plasuje się na samym szczycie, a w drodze na ten szczyt odnosi zwycięstwa nad United, City i Arsenalem? Mourinho dysponuje armią wiernych żołnierzy, zdolnych do wielkich czynów. O fenomenalnej ofensywnej dyspozycji duetu Kane-Son możemy napisać książkę, jednak efektownych wyczynów pierwszej linii nie byłoby, gdyby nie postać Pierre’a-Emile’a Hojbjerga. Duńczyk to zadaniowiec, jednak w na wskroś pozytywnym znaczeniu tego określenia. Filar, skała, opoka, fundament. Ten, którego praca może nie jest najbardziej eksponowana, ale z pewnością niesamowicie istotna. Artysta, który pracuje w ciszy.

Czy Tottenham będzie w stanie utrzymać podwójnie zabójcze tempo tego sezonu? Napięty kalendarz i panująca epidemia pozwolą oddzielić mężczyzn od chłopców. Jeżeli Koguty wyjdą obronną ręką z grudniowych zmagań, będziemy mogli po cichu zastanawiać się nad ich końcowym triumfem. W tej chwili ich obecność na szczycie poniekąd dowodzi, jak szalona stała się angielska ekstraklasa. Jednak skoro Liverpool po 30 latach może sięgnąć po tytuł, czemu Spurs nie mogliby tego zrobić po sześciu dekadach oczekiwania? Na razie niewysoki Portugalczyk świetnie się bawi, patrząc na wszystkich z góry.

Rozczarowanie kolejki: Wolverhampton

Oczywiście do tej zaszczytnej nagrody najłatwiej byłoby wytypować Arsenal, jednak londyńczycy zawodzą od dłuższego czasu, więc ich obecność w gronie rozczarowań nie jest niczym zaskakującym. Tym razem statuetka trafia w ręce Nuno Espirito Santo. Jego podopieczni nie mieli absolutnie nic do powiedzenia w rywalizacji z The Reds. Wilki na tle swoich przeciwników wyglądały jak miniaturowe yorki, które ze swoim większym kuzynem mają wspólne tylko cztery nogi i ogon. Bez Diogo Joty i Raula Jimeneza Wolves właściwie nie istnieją w ofensywie. Niestety, pierwszego na Molineux już nie ma, a drugi raczej nieprędko wróci do gry. Jeszcze nie tak dawno mogliśmy się zastanawiać, czy Wolverhampton ma szansę na grę w Lidze Mistrzów. Ostatecznie nie ma ani Ligi Mistrzów, ani Ligi Europejskiej, ani wyników w krajowych rozgrywkach. Rozpoczął się powolny zjazd do otchłani zwanej przeciętnością.

Wydarzenie kolejki: pudło Timo Wernera

Niemiec po zaledwie 11 kolejkach na stałe zapisał się w historii Premier League. Niestety, raczej nie złotymi, a co najwyżej drewnianymi zgłoskami. Tak drewnianymi, jak jego zachowanie w 10. minucie starcia z Leeds. Co w tej sytuacji zrobił niemiecki napastnik? To trzeba zobaczyć na własne oczy. Jedno jest pewne – były snajper Lipska nie trafił do siatki w trzech kolejnych ligowych potyczkach. Jak nie spalony, to… Zresztą, przekonajcie się sami. Akcja rozpoczyna się w 1:35.

Bohater nieoczywisty: Wilfried Zaha

W oczach kibiców Orłów Iworyjczyk stał się lokalną legendą. I trzeba przyznać, że na to miano solidnie zapracował. Jeżeli 28-latka nie ma na boisku, Crystal Palace po prostu nie istnieje. Dla drużyny z Selhurst Park jest on kimś pokroju Leo Messiego w Barcelonie. Oczywiście zachowując odpowiednie proporcje na korzyść Zahy, ponieważ Blaugrana nie jest aż tak uzależniona od Argentyńczyka, jak The Eagles są uzależnieni od swojego wychowanka. Dzięki postawie ofensywnie usposobionego zawodnika nawet Christian Benteke wspiął się na wyżyny swoich umiejętności i dwukrotnie wpisał się na listę strzelców. Efekt Zahy to swego rodzaju fenomen. Być może w zimie zobaczymy go w nowych barwach. Reprezentant Wybrzeża Kości Słoniowej marzy o grze w Lidze Mistrzów. Jeżeli nie teraz, to już chyba nigdy.

Komentarze