Telegram z Wysp: Analiza sił. Piątka w rywalizacji o top four

David Moyes & Jurgen Klopp
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: David Moyes & Jurgen Klopp

Po zamieszaniu związanym z powstaniem i upadkiem Superligi pora wrócić na stare śmieci. Musimy zastanowić się, kogo zobaczymy w przyszłorocznej edycji Ligi Mistrzów. Przynajmniej w teorii pierwsze cztery zespoły Premier League zakwalifikują się do tych elitarnych rozgrywek. Jednak… no właśnie. Okazuje się, że w przypadku pewnych wydarzeń czwarta lokata może nie wystarczyć do awansu.

Przez Premier League do Champions League

Maksymalnie pięć zespołów z angielskiej ekstraklasy może zakwalifikować się do Ligi Mistrzów w każdym sezonie. Jeżeli pierwsza trójka pozostanie bez zmian (co jest bardzo możliwe), West Ham wskoczy na czwartą pozycję, Arsenal wygra Ligę Europy, a Chelsea sięgnie po trofeum w Champions League, ekipa, która zajmuje ostatnie bezpieczne miejsce w top four, zostanie z niczym. Jakie jest prawdopodobieństwo takiego scenariusza? Nie jestem wystarczająco dobry z matematyki, by przedstawić konkretny procent, jednak możemy przypuszczać, że warunek łączny, oznaczony jako “wygrana Arsenalu i Chelsea” powinniśmy zakwalifikować do kategorii tych niemożliwych. Oczywiście dopóki piłka jest w grze, wszystko jest możliwe, jednak do finału obu europejskich pucharów droga daleka. W obecnej sytuacji możemy skupić się na walce o awans do czołowej czwórki, a właściwie o jedno wolne miejsce wśród czterech najlepszych ekip Premier League. Trzy wagony już są zarezerwowane, jednak ten ostatni nadal czeka na okaziciela stosownego biletu.

W walce o wielkie pieniądze pozostało pięć ekip. Na chwilę odrzućmy marzenia kibiców The Gunners i The Blues o wzbogaceniu klubowej gabloty. Skoncentrujmy swoją uwagę wyłącznie na kwintecie, który w “normalnych warunkach” może bić się o czwarte miejsce. Najbliżej końcowego sukcesu jest Chelsea, która obecnie plasuje się na 4. lokacie. Podopieczni Thomasa Tuchela w tej kolejce stracili doskonałą szansę na odskoczenie lokalnemu rywalowi. W sobotę West Ham przegrał starcie z Newcastle, co mogła i powinna wykorzystać ekipa ze Stamford Bridge, która podejmowała Brighton. Cztery celne strzały, zero goli i jeden punkt – to wtorkowy dorobek półfinalisty LM. Już jutro czeka nas bezpośredni pojedynek obu wspominanych stołecznych drużyn. To starcie może pozwolić nam na nieco większą pewność przy próbach wytypowania top four.

Jeżeli Chelsea ulegnie WHU, jej sytuacja stanie się co najmniej skomplikowana. Zwłaszcza biorąc pod uwagę konieczność rywalizacji w Lidze Mistrzów i piekielnie trudnym terminarzu w Premier League. Do końca sezonu The Blues zmierzą się Fulham, z Manchesterem City, Arsenalem, Leicester i Aston Villą. Przeciwnicy co najmniej bardzo wymagający. West Ham nie tylko nie musi dzielić sił i uwagi pomiędzy rozgrywki, ale także może pochwalić się stosunkowo łagodnym kalendarzem. Zestaw złożony z Burnley, Evertonu, Brighton, WBA i Southampton brzmi zdecydowanie bardziej przystępnie.

Za plecami dwuosobowej ucieczki

Po piętach londyńskiej dwójce depcze kolejny przedstawiciel stolicy, czyli Tottenham. Spurs pod wodzą Ryana Masona odzyskali siły witalne i pokonali Świętych. W potyczce z podopiecznymi Ralpha Hasenhuttla zabrakło Harry’ego Kane’a, jednak mimo nieobecności swojego kapitana Tottenham zdołał sięgnąć po komplet punktów. Awans do top four może zależeć tak naprawdę od jednego czynnika, czyli zdrowia obecnego lidera wyścigu o koronę króla strzelców Premier League. Jeżeli Kane nie opuści już żadnego spotkania, Spurs ciągle mają prawo wierzyć w finisz w czołówce. Zwłaszcza że ich nowy opiekun zapowiada ofensywną grę.

Jak Liverpool rozpoczął bieżący tydzień? Nikt na Anfield nie powie, że poniedziałek był satysfakcjonującym dniem. The Reds zremisowali z Leeds po golu w 87. minucie – Diego Llorente celnym strzałem głową pozbawił ustępującego mistrza dwóch punktów. Gdyby zawodnicy Jurgena Kloppa dowieźli korzystny wynik do ostatniego gwizdka, dzisiaj wymienialibyśmy ich jednym tchem z Chelsea i WHU. Kalendarz jest dla The Reds raczej łaskawy – jedynym rywalem z ligowej czołówki będzie Manchester United.

Na deser zostawiamy derbowego przeciwnika The Reds, czyli Everton. Ekipa z Goodison Park na własne życzenie oddaliła się od top four, zdobywając zaledwie trzy oczka w pięciu kolejnych meczach. Jednak piłkarze Carlo Ancelottiego mogą wrócić do walki o wielkie pieniądze, sięgając po komplet punktów w zaległym spotkaniu. Jeżeli The Toffees wygrają dwa kolejne pojedynki, wyprzedzą Tottenham i zrównają się ze Spurs liczbą rozegranych potyczek. Teoretycznie nie należy skreślać drugiego przedstawiciela Liverpoolu, jednak w tej chwili Everton traci najwięcej punktów i ma przed sobą starcia z Arsenalem, WHY czy City.

Bohater nieoczywisty: Ryan Mason

Debiut za sterami tak wielkiego klubu w Premier League i od razu zwycięstwo – początek pracy Ryana Masona w Tottenhamie jest godny pozazdroszczenia. Oczywiście z łatwością możemy deprecjonować rolę nowego opiekuna Spurs, zwracając uwagę na to, iż “przyszedł na gotowe”, ma w składzie świetnych piłkarzy i mierzył się z niesamowicie przeciętnym Southampton. Z drugiej strony powinniśmy docenić to, co najprawdopodobniej tymczasowy szkoleniowiec zrobił w tak krótkim czasie. Pod jego wodzą Tottenham prezentował się wyjątkowo dobrze, zwłaszcza w drugiej połowie. Niewykluczone, że dzięki zadowalającym wynikom wychowanek Spurs utrzyma aktualnie piastowaną pozycję. Londyńczycy ciągle walczą o miejsce premiowane awansem do Ligi Mistrzów, a w niedzielę zmierzą się z City w finale EFL Cup. Na razie Mason musi zadowolić się zwycięstwem w debiucie i tytułem najmłodszego trenera, który poprowadził zespół w najwyższej klasie rozgrywkowej w Anglii. Jednokrotny reprezentant Synów Albionu dokonał tego w wieku 29 lat i 312 dni.

Wydarzenie kolejki: czerwone kartki dla Craiga Dawsona i Johna Stonesa

Jeżeli czerwona kartka dla środkowego obrońcy to “wydarzenie kolejki”, wiedz, że coś się dzieje. Craig Dawson zaliczył 199 spotkań w Premier League, natomiast John Stones 182 razy wybiegał na murawy angielskiej ekstraklasy. Ile meczów zakończyli przed czasem? Do 32. kolejki zero, po 32. kolejce jeden. Defensor West Hamu zszedł do szatni w 32. minucie starcia z Newcastle (po obejrzeniu drugiej żółtej kartki), z kolei stoper City wytrzymał na murawie 44 minuty. Co ciekawe, dla Dawsona było to pierwsze w karierze wykluczenie z rywalizacji. Stones swoją drugą czerwień zobaczył sześć lat temu, w meczu Ligi Europy.

Rozczarowanie kolejki: West Bromwich Albion

The Baggies zaskoczyli nas na początku kwietnia, odnosząc efektowne zwycięstwo w meczu z Chelsea. W następnej serii gier podopieczni Sama Allardyce’a potwierdzili, że triumf w starciu z The Blues nie był wypadkiem przy pracy – WBA na własnym stadionie rozprawiło się z Southampton. Po dwóch tak fantastycznych spotkaniach nadzieje na utrzymanie odżyły. Zaczęliśmy nawet mówić o wielkiej ucieczce na plecach Big Sama. Niestety rzeczywistość szybko zweryfikowała marzenia kibiców West Bromu. Piłkarze z The Hawthorns nie stawili Lisom choćby najmniejszego oporu. Na King Power Stadium goście stracili trzy gole w zaledwie 13 minut. Z taką defensywą trudno marzyć o wydostaniu się ze strefy spadkowej. The Great Escape ciągle jest możliwa, jednak otchłań Championship otwiera się coraz szerzej.

Komentarze