Jednym z ostatnich wspomnień, jakie Josep Maria Bartomeu może mieć z czasów, gdy trybuny Camp Nou wypełniały się kibicami, jest akompaniament gwizdów i powiewające chusteczki. Były już prezydent Barcelony jak nikt zjednoczył piłkarzy i fanów – wszyscy chcieli jego odejścia. Kim jest Josep Maria Bartomeu?
W poniedziałek Josep Maria Bartomeu został aresztowany. My przybliżamy historię prawdopodobnie najgorszego prezydenta w historii FC Barcelona i staramy się odpowiedzieć na pytanie, dlaczego był tak znienawidzony przez fanów.
Panolada i gwizdy
To była końcówka lutego ubiegłego roku. Piłkarze Barcelony i Eibaru szykowali się do wyjścia na boisko, ale trybuny wydawały się być zainteresowane czymś innym. Niemal każdy w kilkudziesiąt tysięcznym tłumie gwizdał, wielu dodawało gest tzw. “panolady” – polegającej na machaniu białą chusteczką na pożegnanie. Adresatem był Josep Maria Bartomeu, a bezpośrednią przyczyną ujawniona informacja, że za klubowe pieniądze prezydent wynajął zewnętrzną firmę mającą poprawić jego wizerunek kosztem kilku piłkarzy i legend. Oburzenia nie krył też Lionel Messi, który sprawę nazwał dziwną, czy Gerard Pique z reguły nie gryzący się w język. Obrońca Barcy w mediach społecznościowych poszedł na starcie z jednym z Marcalem Lorente, dziennikarzem “Mundo Deportivo”, nazywając go “marionetką” pod postem broniącym Bartomeu.
Milion euro wydany na hejt
Według informacji innych dziennikarzy, Bartomeu podpisał kontrakt warty milion euro z firmą I3 Venture, który został sprytnie podzielony na pięć części po 200 tys. euro i przypisany do różnych działów, aby wydatki nie podlegały kontroli. Każda umowa, która przekracza tę wartość, musi przejść za zgodą zarządu. To nie był pierwszy raz, gdy Bartomeu korzystał z klubowych finansów dla załatwienia własnych spraw. W 2013 roku prokuratura domagała się dla niego (a także Sandro Rosella) więzienia za przestępstwa podatkowe powiązane z pozyskaniem Neymara, ale po negocjacjach zmieniła adresata czynu na… klub. Skończyło się więc na grzywnie w wysokości 5,5 mln euro, którą zapłaciła FC Barcelona i która sprawiła, że Bartomeu bez żadnych konsekwencji wyszedł z całej sprawy czysty jak łza.
Teraz może nie być tak łatwo. Bartomeu nie może liczyć na wsparcie z budżetu Barcelony. A poniedziałkowe zatrzymanie i działanie policji ma związek właśnie z aferą znaną jako “Barcagate”.
Cudowny sezon okazał się przekleństwem na kolejne lata
Gdy ostatnim razem Bartomeu uniknął sankcji za swoje działania, nie był jeszcze prezydentem klubu, ale od kilku lat rozpychał się w jego strukturach. W 2010 roku został wiceprezesem ds. sportowych, a cztery lata później tymczasowo przejął władzę po rezygnacji Sandro Rosella. Jego półtora roku na najwyższym stołku przyniosło ogromny sukces sportowy – sezon 2014/15 Blaugrana skończyła w potrójnej koronie, zwyciężając w La Lidze, Pucharze Króla i Lidze Mistrzów. Stając do wyborów w połowie 2015 roku był dzięki temu faworytem sondażów, a jego zwycięstwo okazało się miażdżące. Bartomeu otrzymał aż 54,63 procent głosów, Laporta – 33,03 procent, Benedito – 7,16, a Freixa – 3,7. Wygrał głównie dzięki poparciu starszych socios (głosowało na niego najwięcej osób po sześćdziesiątce), którym sukces drużyny przesłonił oskarżenia w sprawie transferu Neymara i zakaz transferowy obowiązujący do końca roku. Ich zdaniem nie było potrzeby zmian, ponieważ klub wciąż zdobywał trofea. Zanim Barcelona założyła potrójną koronę, notowania Bartomeu były bardzo niskie i nie dawały mu szans z Joanem Laportą.
Pieniądze palone w piecu
W ten sposób rozpoczęła się era prawdopodobnie najgorszego prezydenta Barcelony w jej historii. Wspomniana na początku afera hejterska była tylko wisienką na torcie jego rządów. Ataki na niego nie brały się przecież znikąd. Przez kilka lat oglądaliśmy pokaz nieudacznictwa. Bartomeu wielokrotnie podkreślał, że to za jego czasów Barcelona zanotowała największe w dziejach przychody i jako pierwszy klub na świecie dobił do miliarda euro wpływów, tylko jakie to miało znaczenie, jak nabytymi pieniądzami palił w piecu. Po sprzedaży Neymara za rekordowe 222 mln euro (co nie było żadnym sukcesem, wręcz przeciwnie. Brazylijczyk odszedł, bo miał dość Bartomeu, a uzyskana kwota wynikała jedynie z zapisanej w jego kontrakcie klauzuli), sprowadził do zespołu trio Dembele-Coutinho-Griezmann, na który przeznaczył znacznie więcej pieniędzy, niż dostał za Neymara. Z fatalnym efektem sportowym. Wydatki w klubie rosły w zastraszającym tempie, a przychody za nimi nie nadążały. Po ataku COVID-19 brakowało nawet na wypłaty dla pracowników klubowych, a przyszłość klubu była w dużej mierze uzależniona od powodzenia negocjacji z piłkarzami ws. kontraktów. W ostatnio opublikowanym raporcie Deloitte FC Barcelona wciąż jest światowym liderem pod tym względem, a jednocześnie stanęła na progu bankructwa – zespół w skali europejskiej jest sportowo niekonkurencyjny (porażka 1:4 na Camp Nou z PSG na dowód, wcześniejsze klęski 2:8 z Bayernem, 0:4 z Liverpoolem, 0:3 z Romą) i nie ma pieniędzy na jego przebudowanie.
Atak Messiego, czyli albo ja, albo on
Wszystko to doprowadziło do sytuacji, gdy Lionel Messi, piłkarz-symbol Barcelony, latem ogłosił wprost: chcę odejść i wykorzystam klauzulę w moim kontrakcie. Później wycofał się ze swoich słów, ale bynajmniej nie dzięki negocjacyjnym umiejętnościom prezydenta, ale niechęci do prawnej batalii. Wspomniana klauzula była bowiem obwarowana datami wynikającymi z kalendarza, a nie terminarza sezonu (a jak wiemy, przez wybuch pandemii, zakończenie sezonu przesunęło się o trzy miesiące). Messi postawił jednak warunek: Bartomeu musi odejść. I mimo pierwotnego stawania okoniem przez prezydenta, ten ugiął się pod narastającą presją.
Komentarze