Wyjścia są dwa. Paulo Sousa albo zwariował, albo sabotował

Paulo Sousa
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Paulo Sousa

W sporcie na dłuższą metę nie da się wygrywać bez przesuwania granic. Paulo Sousa postanowił w poniedziałek udowodnić, że nie da się również przesuwając je za daleko.

  • Mecz z Węgrami był najbardziej absurdalnym spotkaniem za kadencji Paulo Sousy
  • Każdą z wcześniejszych porażek da się jakoś wytłumaczyć. Ale nie poniedziałkową, o którą poprosił sam selekcjoner
  • Paulo Sousa wcześniej podkreślał, że zawsze gra najmocniejszym składem. Po czym pokłócił się z samym sobą, gdy stawką było maksymalizowanie szans na mundial

Polska – Węgry: Paulo Sousa rozczarował

Może się okazać, że wciąż będziemy mieć szczęście i ocalimy rozstawienie w barażach. Potrzeba tylko dwóch korzystnych wyników, wcale nie nierealnych – straty punktów Turcji w Czarnogórze i porażki Walii z Belgią. Ale jako że piłka z ironią losu często chodzi pod rękę, Walijczycy dosłownie skopiowali naszą sytuację z poniedziałku – mają pewne baraże, a do bycia w gronie sześciu najlepszych wicemistrzów grup wystarczy im remis. Gdybyśmy dziś przeczytali, że w tej sytuacji duet Ryan Giggs/Rob Page ot tak umieści poza kadrą meczową Garetha Bale’a (prawdopodobnie faktycznie nie zagra ze względu na uraz, ale różnica jest taka, że cały czas trwa walka z czasem, by choć na chwilę mógł wejść na boisko) oraz posadzi na ławce najlepszych piłkarzy z każdej formacji, powiedzielibyśmy, że albo zwariowali, albo sabotowali.

Paulo Sousa zwariował. Albo sabotował.

Do tej pory jego porażki dało się sensownie wytłumaczyć. Z Anglią na Wembley nie przegrać byłoby sztuką, a nam brakło ledwie paru minut, by w miarę zasłużenie zremisować. Pierwsza połowa ze Słowacją na Euro była koszmarna, ale błędy selekcyjne udało się naprawić, stratę odrobić, a następnie spychać rywala coraz głębiej, by dokładnie wtedy pozbawić się szans na zwycięstwo bezsensowną czerwoną kartką Grzegorza Krychowiaka. Szwecja? Porażka tylko dlatego, że trzeba było mecz wygrać. Ale po Węgrach Sousy nie da się obronić bez narażenia na śmieszność.

W sumie to właśnie robi teraz robi Portugalczyk, bo na konferencji prasowej nie podał ani jednego argumentu, który kogokolwiek by przekonał. Uparcie twierdził, że „tak trzeba było”, bo nigdy nie wiadomo, kiedy najlepsi zawodnicy wypadną ze składu, a ich zmiennicy muszą nauczyć się brać odpowiedzialność. To ja powiem – nigdy nie zdarzy się, by jednocześnie ze składu wypadli Kamil Glik, Grzegorz Krychowiak, Piotr Zieliński i Robert Lewandowski. Usuwanie ich wszystkich na własne życzenie jest świadomym działaniem na szkodę zespołu. Portugalczyk tak mocno chciał zadbać o przyszłość reprezentacji Polski, że zminimalizował własne szanse na oglądanie jej z bliska.

Sousa tysiąc razy podkreślał, że buduje mentalność tego zespołu, ale na moment – mam nadzieję, że na moment – zapomniał, że sport to przede wszystkim umiejętności. Świat by się nie zawalił, gdyby selekcjoner, do tej pory i tak dający z powodzeniem szansę wielu nowym twarzom, nie zrobił tego na taką skalę w meczu o tak dużej stawce. Martwi, że on sam nie widzi tego błędu i po meczu mówi, że mając aktualną wiedzę i tak niczego by nie zmienił. Czyli innymi słowy na pytanie, czy woli maksymalizować, czy minimalizować szanse na mundial, odpowiada, że to drugie.

Po pierwszym meczu z Andorą, gdy rywale poturbowali Roberta Lewandowskiego na tyle mocno, że ten wypadł z gry na miesiąc, Sousa tłumaczył swoją decyzję: zawsze gram najmocniejszym składem. Pokłócenie się z samym sobą w takim momencie nie zwiastuje niczego dobrego, bo z selekcjonera nieprzewidywalnego staje się szalonym. Od września Polska znajdowała się na fali wznoszącej pewnie nie bez znaczenia stabilizacji, którą wreszcie osiągnęła ta drużyna. Komu przeszkadzało, że po pół roku pracy nowego trenera dało się z łatwością wytypować 10-11 piłkarzy, którzy wybiegną wieczorem na boisko. Dziwnym trafem po wrzuceniu bomby do środka wszystko przestało działać.

Dlaczego Robert Lewandowski nie zagrał?

Osobna kwestia to brak samego Roberta Lewandowskiego. Trudno mi znaleźć jakikolwiek interes reprezentacji w odsunięciu go od gry, ale nawet jeśli jakoś zrozumiemy potrzebę jego odpoczynku akurat przeciwko Węgrom, a nie Andorze, usunięcie go z kadry meczowej jest kompletnie absurdalne. Dochodzi więc do tego, że wynik w końcówce faktycznie wchodzi ratować facet z dziewiątką na plecach, ale nie jest nim Robert Lewandowski, a Przemysław Płacheta.

W jednym z Sousą trudno się nie zgodzić – sam przyznał, że podobnie jak drużyna nie miał najlepszego dnia. Fatalne decyzje podjął i przed meczem, i w trakcie jego trwania. Był prawdopodobnie jedynym człowiekiem oglądającym mecz, który uznał, że na zmianę w przerwie bardziej zasłużył Jakub Moder niż Mateusz Klich. Albo który do tak późnej fazy meczu mógł trzymać na boisku Krzysztofa Piątka. Który Przemysława Frankowskiego wprowadził do środka pomocy. Chciałbym zrozumieć ten mecz, ale mam dziwne przeczucie, że nie będzie mi to dane. To by znaczyło, że Paulo Sousa sam musiałby powiedzieć coś, co nie do końca by mu się spodobało.

O co chodziło Paulo Sousie?

Komentarze