PZPN, czyli bez strategii za to z zaskoczeniem

Cezary Kulesza i Czesław Michniewicz
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Cezary Kulesza i Czesław Michniewicz

Strategia PZPN-u na ogrywanie nominacji Czesława Michniewicza nie istnieje. Związek, który zajmuje się największym profesjonalnym sportem w Polsce, sam zadbał, by patrzeć na niego jak na totalnie amatorski.

  • Czesław Michniewicz jest i będzie atakowany za swoją przeszłość, a PZPN nie zrobił nic, by chronić przed tym wizerunek swój i reprezentacji
  • Niektóre ataki są jednak absurdalne i szkodzą sprawie
  • Atmosfera wokół Michniewicza staje się nieznośna

Instynkt zamiast strategii

Mogłoby się wydawać, że Cezary Kulesza będzie doskonale przygotowany do odpowiedzi na pytania o niejasny fragment przeszłości trenera, którego zatrudnił. Każdy przecież zdawał sobie sprawę, jaki wątek rozpali poniedziałkową konferencję. Ze strony prezesa PZPN wprawdzie trudno było oczekiwać czegoś więcej niż okrągłych zdań, natomiast emocjonalna reakcja z poniedziałku wyglądała na efekt totalnego zaskoczenia. Zupełnie jakby Kulesza przed momentem dowiedział się, że jednak ten niechciany temat na konferencji się pojawi. Nie chcę tu już mówić o absurdalnie długim czekaniu na wybór tego właśnie selekcjonera – dostępnego przecież pod ręką i chętnego na pracę z kadrą niemal od zaraz po odejściu Paulo Sousy – które to przy wejściu w luty (w marcu gramy najważniejsze mecze eliminacji!) zapewniło reprezentacji prawdziwy pożar wokół, bo pisałem o tym tutaj. To jest tylko jeden z dowodów, że zarządzanie kryzysem nie ma nic wspólnego z profesjonalizmem.

Cezary Kulesza nie miał żadnej strategii na poniedziałkowe spotkanie z dziennikarzami. Gdy sytuacja na nim się zaogniła, by uciąć trudny temat rzucił o „wywiadzie w tygodniu”, na który można umówić się z trenerem i porozmawiać o jego kontaktach z Fryzjerem. Problem w tym, że z nikim tego nie ustalił, zadziałał instynktownie. I już wiemy, że zdanie o wywiadzie poświęconym przeszłości – do którego powinny zostać zaproszone właśnie te osoby, które najgłośniej szukały odpowiedzi – było wypowiedziane „na odczepne”. Wprawdzie Michniewicz we wtorek ruszył na rajd po mediach, ale – z wyjątkiem wystąpienia w Hejt Parku na Kanale Sportowym – po dwóch-trzech pytaniach o 711 połączeń prosił, by już ten temat zostawić. Zaznaczając, że gdy dzień się skończy, on już nigdy do tematu nie wróci.

Prawdziwy kłopot

Niestety to nie jest kwestia zostawienia przeszłości, o co apeluje i związek, i sam trener. Domyślam się, że większość dziennikarzy – ja tak planuję – faktycznie lada dzień skupi się na sporcie i jeśli będzie o coś Michniewicza pytać, to o plan na Sebastiana Szymańskiego i Matty’ego Casha. Jednak będą tacy, którzy się nie skupią i naiwnością na poziomie poniedziałkowej konferencji byłoby liczenie, że stanie się inaczej. Ale prawdziwym problemem będzie to, że sprawa rozmów selekcjonera z Fryzjerem będzie wracać ze zdwojoną siłą, bo bardzo łatwo wyobrazić sobie działania mediów zagranicznych. Dla każdego kolejnego kraju, z którym przyjdzie się zmierzyć, niejasny wątek z przeszłości polskiego selekcjonera stanie się potencjalną bombą klikalnościową. A polskie media – z podobnych względów – przytaczać będą cytaty, co o nas piszą za granicami.

Dlatego ten temat nigdy nie ucichnie – ani za miesiąc, ani za rok, oczywiście jeśli Czesław Michniewicz wciąż będzie selekcjonerem. Kompletnym absurdem wydaje się więc brak strategii PZPN na ogranie tego w mediach, a nadzieja, że w tak podzielonym społeczeństwie, które wszelkie sprawy widzi jedynie w kolorach czarnych lub białych, hasło „nigdy nie było nawet jednego zarzutu” załatwi sprawę, pachnie amatorką.

Co z byciem pośrodku?

Najbardziej irytującą kwestią z perspektywy osoby niezaangażowanej w wybór selekcjonera, jest natomiast wyczuwalny brak zewnętrznej zgody na postępowanie zgodnie z własnym sumieniem. Jeśli bronisz nowego selekcjonera, w tym wypadku mówię tutaj o aspekcie wyłącznie sportowym – jesteś wrzucony do koszyka obklejonego kartką „kościół Michniewicza”. Jakby obiektywne argumenty nie miały żadnego znaczenia.

Nie trzeba być w kościele Michniewicza, by doceniać jego wyniki w najtrudniejszych meczach – a reprezentacja będzie grała niemal tylko takie. Zwycięstwo z Portugalią w barażach o mistrzostwa Europy U-21, czy sześć punktów wywalczonych w grupie z Belgią, Włochami i Hiszpanią na turnieju finałowym. Albo wyeliminowanie Slavii Praga z Ligi Europy grając na wpół rezerwową Legią, czego następstwem było prawo występu w najsilniejszej grupie rozgrywek, z Napoli, Leicester i Spartakiem. Oraz dwie wygrane w trzech meczach z tymi rywalami. Nie trzeba być w kościele Michniewicza, by widzieć, w jakim stopniu jest przygotowany taktycznie do wielkich wyzwań i jak potrafi minimalizować atuty rywali.

Wreszcie nie trzeba być też w kościele Michniewicza, by nie zgadzać się ze skrajnie zmanipulowanym i najzwyczajniej w świecie obrzydliwym tekstem jednego z najbardziej znanych polskich dziennikarzy. Który swój prywatny uraz do Michniewicza – innej motywacji nie umiem znaleźć – okazuje poprzez strzelanie literami na oślep. Omawianie jego tekstu nie ma sensu, zupełnie jak zdania w nim zawarte, że mistrzostwo Polski z Zagłębiem Lubin osiągnęło się właściwie samo, bo klub miał wsparcie KGHM (w innych sezonach u innych trenerów nie miał?), a z Legią Warszawa po tytuł z takim samograjem sięgnąłby każdy.

Ale muszę wyróżnić jedno zdanie tego tekstu. „(Michniewicz) zeznał m.in., że po jednym z meczów dzielił między zawodników pieniądze”. Zupełnym przypadkiem zabrakło informacji, że były to pieniądze za wygrany mecz (premia od innej drużyny bezpośrednio zamieszanej w walkę o utrzymanie – sąd badał sprawę, ale uznał, że przyjęcie takich pieniędzy nie jest procederem zabronionym). Mógłbym pomyśleć, że zabrakło, by czytelnik nieuzbrojony w wiedzę o sprawie pomyślał swoje. Mógłbym też nazwać to zdanie ohydną manipulacją, ale przecież spod pióra tak uznanego dziennikarza manipulacja nie mogła wyjść, prawda?

Prawda?

Na marginesie, ten sam dziennikarz, który nie może Michniewiczowi darować kontaktów z Fryzjerem, powiedział ostatnio w szeroko oglądanym programie telewizyjnym, że w sumie to brakuje mu w polskiej piłce Dariusza Wdowczyka i Andrzeja Woźniaka.

Ze szkodą dla sprawy

Wyjaśnienie sprawy 711 połączeń jest pożądane i powinno być także przez osoby, które wyznają zasadę „nie było aktu oskarżenia, więc nie ma o czym dyskutować”. Dla dobra ogółu, z reprezentacją na czele, bo ile byśmy mówili, że Michniewicz może prowadzić kadrę jako osoba nieskazana – mnie osobiście to nie przeszkadza, byłbym hipokrytą dopiero co popierając Adama Nawałkę, którego Andrzej Iwan wprost obciążył korupcyjnym wątkiem (w rozmowie z Krzysztofem Stanowskim przytoczył historię, jak to właśnie Nawałka miał dać mu pieniądze za przegrany mecz) – będzie się to wlec i przeszkadzać. Wszystkim od „przecież nie był skazany” również.

Czasem – coraz częściej – mam jednak wrażenie, że sprawie szkodzą osoby, które najmocniej próbują ją wyjaśnić. Pytanie do Michniewicza na poniedziałkowej konferencji wprost twierdzące, że wiedział o tym, że prowadzi drużynę w skręconym meczu (osobą, która tak twierdziła, był Janusz Wójcik, osoba – eufemistycznie mówiąc – będąca daleko od instytucji zaufania publicznego), iż nie ma na to dowodów uznanych przez prokuraturę za twarde, dało jedynie amunicję trenerowi, który nie odniósł się do clue zagadnienia, a do części, która go zagotowała. Dodanie słów „w jaki sposób ta wiedza (uczestniczenie w sprzedanym meczu – przyp. red.) może panu się przydać w pracy z reprezentacją?” pokazało, że przywalenie w Michniewicza, poniekąd wyśmianie go, może być dla dziennikarza co najmniej tak samo ważne, jak wyjaśnienie sprawy.

Dla mnie koniec dyskusji

Miałbym problem, gdyby selekcjonerem reprezentacji została osoba na wskroś skompromitowana – jak choćby Dariusz Wdowczyk, który był organizatorem korupcji w Koronie Kielce, jedną z jej większych postaci w skali kraju, w dodatku skazanej przez sąd na trzy lata pozbawienia wolności w zawieszeniu na 5 lat i 100 tys. zł grzywny. Przy Michniewiczu wciąż mam znaki zapytania. Nawet jeśli pewnych rzeczy mogę się domyślać i się domyślam, nie mogę być ich pewien. Część z ponad 500 skazanych przez sąd za korupcję w piłce, otrzymywało wyroki także dzięki zeznaniom innych osób. Skoro nikt nie zeznał przeciwko Michniewiczowi, mogę mieć takie same wątpliwości co do jego winy, jak do niewinności patrząc na listę 711 połączeń. Wolałbym, by z przyczyn, o których pisałem we wcześniejszych akapitach – wytworzeniu fetoru, który utrzyma się do końca jego kadencji – nie został selekcjonerem, ale skoro już tak się stało, niech pracuje. A jeśli winy (w tym wypadku ewentualne) można odpracować, niech po prostu awansuje na mundial.

Komentarze