Sławomir Stempniewski: wysoko wieszamy sobie poprzeczkę [WYWIAD]

Sławomir Stempniewski, prezes Radomiaka, nie wycofuje się ze słów o tym, że jego klub zagra w końcu w europejskich pucharach. Póki co jednak trzeba wzmacniać finanse, np. znajdując firmę, która zechce być głównym sponsorem stadionu i dbając o to, by excel nie zaświecił się na czerwono.

Sławomir Stempniewski
Obserwuj nas w
Fot. Pressfocus Na zdjęciu: Sławomir Stempniewski
  • Jednym z zadań, którymi obecnie zajmuje się zarząd Radomiaka, jest poszukiwanie sponsora tytularnego stadionu.
  • – Poprzez piłkę nożną próbujemy zmieniać – z niezłym skutkiem – postrzeganie klubu i samego miasta – mówi Sławomir Stempniewski.
  • Radomiak dalej zamierza iść ścieżką stawiania na młodzieżowca na pozycji bramkarza.
  • Jak mówi prezes Radomiaka, klub nie miał możliwości zarobienia na odejściu Berto Cayargi i Thabo Cele. Zyskiem Radomiaka było usunięcie tych zawodników z listy płac.

Lotnictwo – wielka pasja

Spotykamy się w siedzibie Aeroklubu Warszawskiego. Rozmowę zacznijmy więc od Pana pasji, czyli lotnictwa. Dużo czasu Pan jej poświęca?
Staram się jak najwięcej. Ta pasja to taka pozytywna choroba. Jak już człowiek się nią zarazi, to nieodwracalnie. Obowiązki prezesa klubu są jednak tak czasochłonne, że często brakuje czasu na awiację.

W lotnictwie szuka Pan adrenaliny czy wyciszenia?
Po trochu chodzi i o jedno, i o drugie. Na pewno relaksuję się, gdy choćby godzinę polatam sobie nad Warszawą. Mogę wtedy oglądać świat z innej perspektywy, nie tylko fizycznie, ale i mentalnie.

Najpiękniejsze miejsce nad którym Pan latał to…?
Bez wątpienia lotnisko na Warmii, w Kikitach. To miejsce, gdzie człowiek może naprawdę wypocząć. Cisza, spokój. Tylko dźwięk silnika samolotu „zakłóca” ten spokój. Choć dla lotników zakłócanie to tylko umowne określenie, bo dźwięk silnika to dla nas piękna muzyka.

Miewał Pan w swojej lotniczej karierze niebezpieczne sytuacje?
„Mrożące krew w żyłach lotnicze opowieści”  najlepiej opowiadać wieczorem przy ognisku. Na pewno trzeba to wszystko robić z głową i zawsze myśleć o bezpieczeństwie. Jeśli ma się szacunek do pogody i przyrody oraz właściwie serwisowaną maszynę, to latanie samolotem nie jest ekstremalnym zajęciem.

“Żeby uśmieszki ludzi zastygły”

Przed snem myśli Pan bardziej o lataniu czy o Radomiaku?
Zazwyczaj przed snem jestem już tak wyczerpany, że w ogóle o niczym nie myślę. Ale to dobrze, bo to zdrowo. Wspaniałą rzeczą jest możliwość łączenia pasji. Uwielbiam więc latać na mecze Radomiaka samolotem. W ten sposób dotarłem na przykład na mecz we Wrocławiu, a teraz wybieram się tak do Białegostoku.

To już 8 lat, odkąd jest Pan w Radomiaku. Angażując się w ten klub, myślał Pan wtedy o Ekstraklasie?
Gdy udzielałem wtedy wywiadów, to optymistycznie mówiłem, że Radomiak będzie grał w pucharach. To było z przymrużeniem oka, ale okazało się, że nie była to nieosiągalna perspektywa. Co więcej, już raz byliśmy dość blisko strefy pucharowej. W tabeli było ciasno, więc wystarczyło wygrać dwa, trzy mecze i nasze marzenia mogłyby zostać spełnione. Ktoś może się z tego śmiać, ale my wieszamy sobie poprzeczkę wysoko. Z jednej strony jesteśmy realistami i znamy nasze miejsce w szeregu, ale z drugiej chciałbym, żeby uśmieszki ludzi zastygły, gdy kiedyś okaże się, że Radomiak znów znajdzie się blisko czołówki.

Sławomir Stempniewski (po prawej). Fot. Pressfocus

“Łatwiej przewidzieć coś w biznesie”

Słowa o Radomiaku w europejskich pucharach wypowiadał Pan też przy okazji tematu zwolnienia trenera Dariusza Banasika. Większość skwitowała je śmiechem. Nie żałuje Pan tego, co wtedy Pan powiedział?
Ktoś może się z tego śmiać, ale nie zabraniajcie nam marzyć. Nie ma w tym nic złego. Poprzez piłkę nożną próbujemy zmieniać – z niezłym skutkiem – postrzeganie klubu i samego miasta. Pewnie, że moje słowa są nie raz wypominane, ale trzeba stawiać sobie ambitne cele.

Z drugiej strony między innymi po takich słowach rosną oczekiwania. Jeśli dodamy to tego kilka ciekawych transferów, to kibice po prostu oczekują, by Radomiak wygrywał mecze ze Stalą Mielec.
Cel jest taki, by być w górnej części tabeli. Mecz ze Stalą rzeczywiście nam nie wyszedł, ale podkreślam, że w Mielcu jeszcze niejeden zespół pogubi punkty. To jest sport, nie takie niespodzianki zdarzają się w lidze.

Co jest bardziej stresujące: niepowodzenia w biznesie czy bycie prezesem Radomiaka, gdzie jest Pan ciągle na świeczniku i każda decyzja jest szeroko komentowana?
Na pewno to bycie na świeczniku powoduje, że człowiek ma większy stres. Piłka jest moją pasją i wszystko to, co dzieje się w klubie, jest dla mnie bardzo stresujące. Emocje, zarówno te dobre, jak i złe, są obecne w tej pracy. Tym bardziej, że patrzy się na klub przede wszystkim przez pryzmat wyniku sportowego, a przecież nie da się zaplanować tego, co stanie się na boisku. Szczególnie w naszej nieprzewidywalnej lidze. Paradoksalnie zdecydowanie łatwiej przewidzieć coś w biznesie.

Stres i polityka

Jest Pan odporny na ten stres?
Raczej tak.

Może bycie sędzią piłkarskim pozwoliło Panu nabrać tej odporności?
Na pewno tak. Dużo wyniosłem z sędziowania. Nauczyło mnie to zarządzania stresem. Choć przede wszystkim, gdy byłem arbitrem, najwięcej nauczyły mnie… podróże. Mogłem na przykład obejrzeć, jak funkcjonują kluby, jak są zorganizowane. Ta wiedza jest bezcenna.

Zarządzanie to stres, ale i… polityka. I to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Jako szef Radomiaka musi Pan nieco lawirować między dwoma siłami politycznymi. Z jednej strony są władze miasta, z drugiej zaś opcja rządząca w kraju, która ma wpływ m.in. na waszego głównego sponsora.
Radomiak jest egzemplifikacją hasła „łączy nas piłka”. Na trybunach naszego stadionu siedzą politycy różnych opcji. Ludzie o odmiennych poglądach wspólnie oglądają mecz Radomiaka, cieszą się razem piłką. I mnie również to bardzo cieszy. Natomiast sam klub jest apolityczny. Opcje polityczne mogą się zmieniać, a piłka jest jedna. Tak jak Radomiak.

Były takie momenty, że pomyślał Pan „po co mi to było”. Na przykład wtedy, gdy spadła na Pana wielka krytyka za zwolnienie trenera Banasika?
Taka jest rola prezesa, właściciela. Muszę czasem podejmować niepopularne decyzje. To nie jest specyfika tylko Radomiaka. To się dzieje we wszystkich klubach. Oczywiście za każdą taką decyzję idzie duże ryzyko. Ostatecznie o wszystkim i tak decyduje miejsce w tabeli.

Taktyka z młodzieżowcem na bramce

Można powiedzieć, że nieco ryzykowna jest też polityka transferowa Radomiaka odnośnie młodzieżowca. Postawiliście na Alberta Posiadałę, który rozegrał 2 świetne mecze, a w 2 popełniał błędy. Co w przypadku, gdy ten młody bramkarz wpadnie w dołek formy albo odniesie kontuzję? Nie ma w zasadzie opcji awaryjnej.
Ale my mamy zabezpieczonego drugiego młodzieżowca – młodego bramkarza wypożyczonego z Lecha Poznań, Krzysztofa Bąkowskiego. Taktykę, polegającą na tym, by młodzieżowiec grał u nas na pozycji golkipera, przyjęliśmy już dawno. I uważam, że słusznie idziemy tą drogą, bo mieliśmy i mamy na bramce zdolnych zawodników. Teraz broni Posiadała i trzymam za niego kciuki, ponieważ to nasz piłkarz. A jeśli okaże się, że będzie miał zniżkę formy, to do gry wskoczy Bąkowski.

Albert Posiadała (fot. Pressfocus)

Zapytałem o to, ponieważ z wypowiedzi trenera Constantina Galki między wierszami można wyczytać, że u niego akcje Bąkowskiego nie stoją zbyt wysoko.
Były też wątpliwości co do Posiadały, a wyszło tak, że musiał zagrać z Pogonią. I w Szczecinie pokazał się z bardzo dobrej strony. Nie zamierzamy zmieniać tej polityki w tym sezonie.

Późną jesienią wróci kolejny bramkarz, Filip Majchrowicz. Potem pójdzie na kolejne wypożyczenie?
Zobaczymy. Mamy kilku zdolnych młodzieżowców. Jeśli okaże się, że np. Mikołaj Molendowski, w którym drzemie olbrzymi potencjał, wywalczy sobie miejsce w składzie, to trener będzie miał pole manewru i być może wtedy postawi na Majchrowicza. Są też inni perspektywiczni młodzi piłkarze: Krystian Okoniewski, Jakub Snopczyński, czy Wiktor Koptas. Oni jakościowo „rosną w oczach” niedługo może się okazać, że trener będzie miał dużo łatwiej układać skład.

Niezbędni Portugalczycy i Brazylijczycy

W przestrzeni medialnej pojawiły się doniesienia o powrocie Gabriela Kobylaka i wypożyczeniu Igora Strzałka. Było rzeczywiście coś na rzeczy?
Tak, sondowaliśmy temat powrotu Gabriela. Tym bardziej, że grał już u nas i chciał dalej grać w Radomiaku. Rozmawialiśmy z Legią na ten temat, ale ostatecznie nie dogadaliśmy się. Jeśli chodzi o Strzałka, to też próbowaliśmy, ale często jest tak, że szuka się jakichś możliwości, a nie ma efektu. I tak właśnie w tej sytuacji było.

Radomiak pozytywnie zaskoczył, sprowadzając Jana Grzesika i Rafała Wolskiego. Czy w planie długofalowym klub będzie teraz szedł bardziej w kierunku transferów polskich piłkarzy?
Z doświadczenia i praktyki wiem, że najlepszy jest balans, czyli połowa obcokrajowców i połowa Polaków w składzie. W tym kierunku idziemy. Żeby mieścić się w budżecie i zachowywać odpowiednią jakość, zawodnicy posługujący się językiem portugalskim są niezbędni. Różnica w kosztach między obcokrajowcami a polskimi piłkarzami jest duża. Mamy współpracę z menedżerami z Portugalii i to mnie cieszy, bo przychodzą do nas jakościowi zawodnicy.

Latem z Radomiaka odeszli za darmo Berto Cayarga i Thabo Cele. Pewnym zyskiem jest to, że nie trzeba im płacić pensji, ale czy nie było szans jeszcze zarobić na nich chociaż paru groszy?
Gdyby dało się zarobić, to na pewno byśmy takiej okazji nie przepuścili. Trener nie widział w ich w swojej drużynie, więc na ławce mielibyśmy dwóch dobrze opłacanych zawodników z niewielkimi szansami na grę. Z punktu widzenia zawodnika to też jest ciężka sytuacja, bo co prawda dobrze zarabia, ale nie występuje. Wybraliśmy więc optymalne rozwiązanie.

Akademia? Efekty przyjdą na pewno

Jednym z realizowanych w Radomiu projektów jest akademia i centrum treningowe. Wzorujecie się na rozwiązaniach funkcjonujących już w innych miejscach w Polsce?
Tak, nie wyważamy otwartych drzwi. Architekt, który nadzoruje prace, przywiózł bardzo cenne wskazówki z centrów treningowych Legii, Cracovii czy Jagiellonii. Będziemy starali się kopiować dobre rozwiązania, które gdzieś indziej już funkcjonują. Natomiast mnie bardzo cieszy, że to centrum w ogóle powstaje.

Ma Pan taką wizję, że za parę lat Radomiak będzie sprowadzał do swojej akademii zdolnych juniorów z innych części Polski? Tak jak chociażby robi się to w Zagłębiu Lubin.
Zagłębie to bardzo dobry wzór. Pewnie, żebyśmy chcieli iść tą drogą. Ale będzie ona służyć przede wszystkim dzieciom z Radomia i okolic. Nasza akademia powstanie praktycznie w mieście, co jest ogromnym atutem. Dla rodziców to duże ułatwienie, bo nie będą musieli dużo czasu poświęcać na dowożenie dzieci. Nie będą musieli być taksówkarzami. Efekty przyjdą na pewno.

W zeszłym roku powiedział Pan, że klubu na skauting nie stać. Coś się w tej kwestii zmienia albo taką zmianę planujecie?
To się zmienia w ostatnich miesiącach, mamy już skauta w Portugalii. A jeśli chodzi o większy dział skautingu, to kwestia przyszłości. Coś takiego powinno być, ale na to musi pozwolić nam… excel.

Co niektórzy mówią, że wystarczyłoby mieć w składzie jednego piłkarza mniej, a jego pensję przeznaczyć na kilku skautów.
To populistyczne hasło. Mogłoby się przecież okazać, że ten jeden piłkarz, o którego zredukowalibyśmy skład, zdecydowałby o tym, że klub utrzyma się w Ekstraklasie albo nie.

Cel: sponsor tytularny stadionu

Przejdźmy do kwestii stadionu. Zostaliście jego operatorem, ale tylko na rok. Prezes MOSiR Grzegorz Janduła powiedział nawet, że „zobaczymy, czy klub daje sobie radę w tej roli, czy też nie”. Można te słowa odebrać na zasadzie „macie tę zabawkę, tylko nie popsujcie”.
Ja z kolei odbieram to jako dowód zaufania ze strony miasta. Od początku był taki zamysł. Będzie zdrowiej, jeśli to my będziemy zarządzać obiektem. Możemy teraz skupić się na optymalizacji kosztów. Jeszcze za wcześnie mówić o jakichś konkretnych ruchach. Trochę pogospodarujemy i zorientujemy się, co trzeba zrobić.
Druga sprawa; krystalizuje się sprawa dokończenia stadionu. Mam nadzieję, że wkrótce pochwalimy się tym, co w tej sprawie się dzieje. Chcielibyśmy iść w kierunku komercjalizacji obiektu, by ludzie przychodzili do nas nie tylko w dni meczowe, ale przez cały tydzień.
I kolejna kwestia: pracujemy nad pozyskaniem sponsora tytularnego stadionu.

Coś więcej może Pan o tym powiedzieć? Choć domyślam się, iż powie Pan, że pieniądze lubią ciszę.
Z ust mi Pan to wyjął. Mogę zapewnić, że bardzo intensywnie nad tym pracujemy. Trochę nie pomaga w tym gorący okres polityczny, ale niedługo wszystko się ułoży. Jestem dobrej myśli.

Rozumiem, że kwestię wpuszczania kibiców na stadion na stałe poprawiliście?
Zmieniliśmy firmę zajmującą się sprzedażą biletów i od tamtej pory problemy zniknęły.

Szymonowi Janczykowi w wywiadzie powiedział Pan o wykreowaniu mody na Radomiaka. To na razie się udaje, bo bilety na mecze dobrze się sprzedają. Ale moda na ma to do siebie, że potrafi szybko minąć… Kwestie wizerunkowe i marketingowe wydają się być tu kluczowe.
Najlepszym sposobem na utrzymanie mody na Radomiaka są dobre wyniki. Jak nie ma rezultatów, to żadne działania nie pomogą. Natomiast krok po kroku próbujemy budować ten pozytywny wizerunek i poprawiać marketing. My się tego uczymy. Oczywiście najłatwiej byłoby zatrudnić firmę zewnętrzną, która zaproponuje gotowe rozwiązania, ale nam nie pozwala na to budżet. Natomiast idziemy w myśl zasady step by step. Nasi ludzie podnoszą swój poziom, szkolą się, nasz pracownik niedawno ukończył kurs PZPN-u dla dyrektorów sportowych. To cieszy.

Błąd w komunikacji

Jest Pan także wiceprezesem Mazowieckiego Związku Piłki Nożnej. Co prawda zajmuje się Pan tam przede wszystkim sprawami sędziowskimi, ale skoro jest Pan w zarządzie, to ta sprawa z biletami, które ostatecznie nie trafiły do dzieci, też Pana dotyczy. Co więcej, poszkodowane były dzieciaki z okolic Radomia.
To zagadnienie omawialiśmy na posiedzeniu zarządu. Po prostu doszło do błędu w komunikacji.

Ale skoro mail z biura związku nie wyszedł, to jednak jest wina MZPN-u.
W tym sensie – tak. Do klubów miała trafić wiadomość, że jednak nie uda się zapewnić takiej liczby biletów, o jakiej była mowa wcześniej. Najbardziej boli to, że dzieci były zawiedzione. Poczyniliśmy już kroki, by na następny mecz reprezentacji zapewnić im bilety. Natomiast my, jako Radomiak, zaoferowaliśmy klubowi Ogniwo Wierzbica bilety na nasz mecz z Puszczą Niepołomice.

Sędzia – funkcjonariusz publiczny?

Już od kilku lat w Sejmie RP jest taka petycja, by sędzia piłkarski miał status funkcjonariusza publicznego. Uważa Pan, że arbitrzy powinni być chronieni w taki sposób?
Każdy pomysł, który prowadzi do zwiększenia bezpieczeństwa, jest dobry. Takie zwiększenie ochrony sprawi, że będziemy mieli więcej arbitrów. Na przykład w Anglii bardzo brakuje sędziów. U nas też były z tym duże problemy. Trenerzy musieli sędziować niektóre spotkania w rozgrywkach juniorskich, bo nie było arbitrów. Na szczęście mamy „efekt Szymona Marciniaka” po Mistrzostwach Świata i teraz frekwencja na kursach sędziowskich bardzo się poprawiła.

Jak ogląda Pan mecz i arbiter podejmie kontrowersyjną decyzję przeciw Radomiakowi, to bardzo się Pan denerwuje?
Generalnie jestem bardzo zadowolony, jeśli chodzi o poziom sędziowania w Ekstraklasie. W pierwszej lidze czasem jeszcze z pewnym niepokojem patrzyłem na obsadę sędziowską naszego meczu, ale w Ekstraklasie nie ma z tym żadnego problemu. Niezależnie od tego, jaki arbiter zostanie wyznaczony, wiem, że przyjedzie dobry fachowiec. Szczególnie w erze VAR-u. Ewidentne błędy są coraz rzadsze.

Wielki krokami nadchodzą Pana urodziny. Czego w takim razie Panu życzyć?
Zdrowia i nieustającej pogody ducha.

Komentarze