ŁKS znów w Ekstraklasie. Zachować tożsamość, naprawić błędy

Łódzki Klub Sportowy z Kazimierzem Moskalem za sterami po raz drugi na przestrzeni ostatnich pięciu lat wyrywa się z czułych objęć I ligi w kierunku upragnionej Ekstraklasy. Za pierwszym razem pobyt w elicie trwał rok - i to głównie za sprawą przesunięcia terminarza z uwagi na lockdown. Najważniejsze zadanie stojące przed łodzianami dziś? Uniknięcie ścieżki Miedzi Legnica, czyli powtórnego spadku tuż po awansie.

Nacho Monsalve
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Nacho Monsalve
  • Łódzki Klub Sportowy właściwie od początku odbudowy próbuje tworzyć nie tylko zespół na ten czy inny sezon, ale i tożsamość, która pozostanie z klubem na dekady
  • Nie ma co ukrywać – wśród rozlicznych przyczyn spadku w sezonie 2020/21, nie da się nie dostrzec też… właśnie wspomnianej tożsamości
  • ŁKS znów czeka twarda walka między wzniosłymi ideałami a tzw. potrzebą chwili – i w tej chwili trudno prognozować nie tylko wynik, ale i przebieg takiej bitwy

ŁKS Łódź. Z Moskalem spadniemy, z Moskalem powrócimy

– Z trenerem Moskalem spadniemy z Ekstraklasy, z trenerem Moskalem powrócimy – powiedział swego czasu Tomasz Salski w progamie “Piłka meczowa” w łódzkiej telewizji Toya. Dziś całość jest wspominana ze śmiechem, jako jedna z wielu anegdot z udziałem tego właścicielsko-szkoleniowego duetu, ale przez wiele miesięcy była traktowana jako jeden z największych zarzutów w stronę większościowego udziałowca ŁKS-u. Salski swoimi słowami – a raczej późniejszą decyzją, by w czasie covidowego lockdownu rozdzielić drogi ŁKS-u i Kazimierza Moskala – dołączył do długiej listy działaczy, którzy przejechali się na płomiennych deklaracjach w stosunku do własnych pracowników. Najpierw były wielkie sentymenty i wielkie zaufanie, a potem bolesne rozstanie – po którym nastąpił najpierw spadek z Ekstraklasy, a potem dwa długie sezony prawdziwego katharsis. 

Pomiędzy jedną a drugą kadencją Kazimierza Moskala, Salski spróbował współpracy z Wojciechem Stawowym, Marcinem Pogorzałą, Kibu Vicuną i Ireneuszem Mamrotem. Rezultaty przyniósł tak naprawdę jedynie Stawowy na początku I ligi, od razu po spadku. Ale – jak to u Wojciecha Stawowego bywa – pierwszy kryzys był jednocześnie tym ostatnim. Wyjść z dołka po pierwszych niepowodzeniach już się nie udało, a każdy z następców mierzył się tak naprawdę z większymi i większymi wyzwaniami. Najpierw powrót do Ekstraklasy miał być formalnością, potem szybko zamienił się w konieczność. Po przegranym barażu z Górnikiem Łęczna doszły zaś poważne kłopoty finansowe i zaczęło się wydawać, że awans jest jedyną możliwością ucieczki przed dalszym rozkładem. Wiele mówi fakt, że chyba najlepiej wypadł Marcin Pogorzała, który wprowadził ŁKS do finału baraży, korzystając też na tym, że stanowił powiew świeżości po odejściu Ireneusza Mamrota. 

ŁKS zaczynał się kręcić w miejscu – trenerzy się zmieniali, ale nie zmieniała się ich filozofia, zmieniali się piłkarze, ale jednak cały trzon drużyny nadal pozostawał bez zmian – jeśli nie personalnie, to przynajmniej osobowościowo, pewnym formatem piłkarza, pożądanego w Łodzi. Gdy w końcówce sezonu 2021/22 część piłkarzy rozwiązała kontrakty z winy klubu, a na kilka dni przed derbami klub opuścił Antonio Dominguez, było już jasne – potrzebny jest twardy reset. 

Do ŁKS-u wrócił Kazimierz Moskal, nowym dyrektorem sportowym został Janusz Dziedzic, a na sztandary obok technicznego ofensywnego futbolu zaczęto z powrotem wciągać rozwijanie młodzieży, zaufanie do własnej akademii oraz dawno niewidzianą pokorę. 

Tożsamość ŁKS-u, czyli wieczny powrót do korzeni

Przy wszystkich błędach, jakie popełniał ŁKS poprzednich lat, trudno nie zauważyć pewnej budzącej podziw konsekwencji. Podczas gdy inne kluby często motają się od wizji do wizji, od starych Słowaków po młodych Czechów, od tiki-taki po autobus w polu karnym, ŁKS robił swoje. Przede wszystkim – futbol oparty na posiadaniu piłki, ofensywnej grze oraz odwróconych skrzydłowych. Czy trenerem był Moskal (za pierwszym razem), czy którykolwiek z jego następców – można było w ciemno zakładać, że na prawym skrzydle gra świetnie wyszkolony technicznie lewonożny drybler (czy to Ramirez, czy Pirulo, czy nawet Javi Moreno). Że stoper będzie próbował podań między liniami, że w linii pomocy będzie próba szukania wszechstronnych zawodników gwarantujących balans między atakiem i obroną – każdy, kto ogląda ŁKS, mógłby spokojnie wypisać jeszcze kilka znaków charakterystycznych. 

Poza tym ŁKS z drobnymi przerwami zakładał promowanie młodych zawodników, zwłaszcza z własnej akademii. Od momentu powrotu do Ekstraklasy ŁKS zdażył już wypromować Sobocińskiego, Pyrdoła, Ratajczyka, a obecnie – Bobka i Kowalczyka. Sporo pograli zresztą – i zyskali szansę na wyrobienie nazwiska – również Koprowski, Arndt, Kelechukwu czy Lorenc. Do tego ŁKS utwierdzał swój wizerunek klubu rodzinnego – piłkarze, mimo problemów finansowych, zostawali tu na dłużej, wiązali się z klubem emocjonalnie, utrzymywali kontakty z kibicami.  

Ofensywnie. Z dużym udziałem młodych, najlepiej wychowanków. Z ikrą i werwą. Rodzinnie i lojalnie. Taka tożsamość, że tylko się pod nią podpisać. Problem polega na tym, że to tożsamość ryzykowna. 

ŁKS Łódź, czyli stare zalety, stare wady

Łódzki Klub Sportowy wraca do Ekstraklasy, a jednymi z najcenniejszych zawodników układanki Kazimierza Moskala są kapitalny magik z Hiszpanii z doskonałą lewą nogą oraz młodociany filar obrony. Pasuje do ŁKS-u 2018/19 z Ramirezem i Sobocińskim, pasuje do ŁKS-u 2022/23 z Pirulo i Bobkiem. Nie da się ukryć – tożsamość jest, istnieje, bywa pielęgnowana. Tu jednak pojawia się to słynne “ALE”. 

Mniej bramek od ŁKS-u w obecnym sezonie I ligi stracili piłkarze Ruchu i Puszczy, tyle samo, 36 sztuk, wpuścili bramkarze Bruk-Betu oraz… GKS-u Katowice. A przecież trzeba pamiętać, że Aleksander Bobek wyjął trzy rzuty karne, o licznych innych niemal stuprocentowych sytuacjach nie wspominając. ŁKS gra mądrzej i dojrzalej niż za pierwszej kadencji Moskala, potrafi też ustawić się pod grę z kontry, ale zasadniczo – wciąż płaci za ofensywną tożsamość, ofensywne poglądy nie tylko trenera – bo strategię wydaje się akceptować cały zarząd. Nie jest to tak oczywiste i namacalne jak przy pierwszej kadencji Kazimierza Moskala, ale nadal zdarzają się mecze takie jak z Chrobrym Głogów chociażby – gdy ŁKS prowadził 3:0, ale przez niefrasobliwość po przerwie bardzo szybko zrobiło się zaledwie 3:2 (ostatecznie ŁKS wygrał 5:2, a mogło być i 7:4). ŁKS w tym sezonie istotnie potrafił odwracać mecze, pokazywał wielki charakter, wracał do gry między innymi z Wisłą (od 0:2 do 2:2 w Krakowie i od 1:2 do 3:2 w Łodzi), ale potrafił też trwonić przewagę. Z Ruchem i Bruk-Betem wypuszczał niemal pewne zwycięstwa, czasem zaś ograniczał się jedynie do fundowania swoim kibicom horrorów – nerwowe końcówki ŁKS zaliczał nawet z drużynami z dołu tabeli, ze Skrą czy Resovią. 

W Ekstraklasie próg wyrozumiałości jest jeszcze niższy – i czasem za prościutkie błędy przychodzi bardzo, bardzo drogo zapłacić. Bobek jest jednym z najbardziej utalentowanych bramkarzy w całej I lidze, ale też miał takie zagrania jak z Bruk-Betem (kuriozalne przyjęcie spowodowało rzut rożny, po chwili padł gol) czy z Wisłą (wpadł na swojego piłkarza i wypuścił piłkę z rąk). Trudno nie przypomnieć sobie w takiej sytuacji właśnie wspomnianego Sobocińskiego. On też był chwalony za mecze w I lidze, choć zdarzały mu się pomyłki. On też był łodzianinem, kibicem ŁKS-u, on też był powoływany do młodzieżowych reprezentacji, on też miał wszystko, by pół Łodzi wierzyło w jego sukces. Po awansie? Właściwie nie było jego występu bez błędu prowadzącego przynajmniej do groźnej sytuacji rywala (a częściej po prostu do utraty gola). Pirulo, który w obecnym sezonie strzelił 15 goli i 7 asyst, wydaje się pewniejszy niż Dani Ramirez. Ale przecież w Ekstraklasie Ramirez nie potrafił już ciągnąć ŁKS-u za uszy, co więcej – sam Pirulo już w Ekstraklasie grał i też nie był zawodnikiem, który potrafił w pojedynkę odmienić losy spotkania.

To są istotne powody do niepokoju, choć obecnie przykrywa je zupełnie uzasadniony entuzjazm. Przede wszystkim: I liga jest o wiele mocniejsza niż przy pierwszym awansie. Wówczas już czwarta Sandecja Nowy Sącz o awans właściwie nie walczyła, Raków odjechał reszcie ligi, a o drugą lokatę bił się ŁKS ze Stalą Mielec. Dzisiaj zaplecze Ekstraklasy jest naszpikowane wielkimi markami z potężnymi ambicjami, a często też grubymi budżetami. Na tle ligi sprzed paru lat – to skok jakościowy. Ale być może ważniejsza jest zwyczajnie zmiana systemu rozgrywek. ŁKS do Ekstraklasy za pierwszym razem awansował w najgorszym możliwym momencie – beniaminków było zaledwie dwóch, z czego Raków trudno było traktować jako “świeżaka” – różnice budżetowe łatał bez problemu Michał Świerczewski. Przy dwóch beniaminkach, z ligi leciały trzy zespoły w 16-drużynowej lidze. Skala wyzwania – kompletnie inna niż dziś. Z I ligi wchodzi trzech beniaminków, a w 18-zespołowej lidze spadają nadal trzy drużyny. To żadna gwarancja, co już udowodniła Miedź Legnica, ale szanse na samym starcie walki są bez wątpienia dużo większe. 

Ale i tak największym wyzwaniem dla klubu będzie taka przebudowa, by zachować tożsamość, a co za tym idzie również atuty ofensywne, z jednoczesną poprawą wad. 

Rewolucja?

Nie ma i niestety nie będzie nigdy w I lidze jednej skutecznej drogi działania, jednego panaceum, która doradzi każdy lekarz i farmaceuta beniaminkowi Ekstraklasy. Zwłaszcza, że przecież łatwo o cherrypicking i dobieranie faktów pod tezę. Chcesz zrobić rewolucję? No Miedź Legnica zrobiła swoistą rewolucję, zwłaszcza w ofensywie. Chcesz zaufać tym, którzy zrobili awans? Daleko szukać nie trzeba, ŁKS dał, Zagłębie Sosnowiec dało. No to może wymiana chociaż całej obrony? Też nie do końca, Widzew niemal do ostatnich kolejek nie był pewny swojego losu, chociaż zaliczył fenomenalną jesień. 

ŁKS przed nowym sezonem zapowiada 6-7 wzmocnień, z czego część to oczywiście piłkarze przewidziani do gry w pierwszym składzie. Na pewno brakuje głębi, choćby na środku obrony, gdzie w parze z Nacho Monsalve występowali dwaj weterani, Adam Marciniak i Maciej Dąbrowski. Istnieje spora dysproporcja w sile obu skrzydeł, oczywiście na korzyść tego prawego, gdzie szalał Pirulo. W środku pola trzeba będzie jak najszybciej zastąpić odchodzącego do Stali Mielec Michała Trąbkę, a pozostaje też pytanie, czy uda się dopiąć definitywny transfer Michała Mokrzyckiego. Tak naprawdę największą zaletą obecnego składu ŁKS-u jest możliwość dalszego dynamicznego rozwoju u przynajmniej trzech zawodników – Tutyskinasa na lewej obronie, Kowalczyka w środku pola oraz Bobka w bramce. Ale to znowu miecz obosieczny – bo może się okazać, że młodzież, która świetnie radziła sobie na zapleczu, w Ekstraklasie już różnicy nie zrobi. 

Natomiast trudno nie zauważyć, jak różny był ten awans do Ekstraklasy od poprzedniego, jak różne jest podejście klubu dzisiaj i przed czterema laty. ŁKS wtedy chwalił się, że przy podpisaniu nowej umowy z Forbetem umieścił zapis dotyczący ewentualnego awansu do europejskich pucharów. Po sparingach, gdy bezlitośnie oklepał Koronę i Wisłę Płock, wydawało się, że nic złego ich nie spotka, po wyjazdowym zwycięstwie nad Cracovią w drugiej kolejce właściwie zapanował spokój – utrzymanie nie powinno być problemem. Dzisiejszy ŁKS jest o wiele bardziej pokorny, czego namacalną namiastką jest przyznanie się do rozmów przed sezonem – właściciel i trener wraz z dyrektorem sportowym w tym najwęższym gronie rozmawiali o ewentualnym awansie do baraży jako sukcesie. Dziś jedynym celem na przyszły sezon wydaje się piętnasta lokata, przetrwanie tego szalenie trudnego rajdu, jakim jest pierwszy rok w elicie.

ŁKS nie zmieni tożsamości, to widać już dzisiaj. Ale przez trzy sezony w I lidze wyzbył się pychy, poczucia nieomylności, przekonania, że ideały zawsze wygrywają z rzeczywistością. Urealnił swoje oczekiwania, nabrał pokory, nauczył się przy tym, że nie zawsze dobry zawodnik czy pracownik potrafi być częścią dobrego zespołu. 

Jeśli ŁKS-owi uda się zachować ofensywny styl, rodzinny charakter w szatni i na klubowych korytarzach, a nawet na trybunach, jeśli ŁKS-owi uda się zachować potężne pokłady zaufania do swoich młodych zawodników, w tym wychowanków, a przy tym punktować tak, by utrzymać się w lidze… To może być bardzo piękna historia. Będzie to trudne, ale czy będzie niemożliwe? W końcu rzadko się zdarza klub, w którym właściciel byłby takim profetą. 

Z Moskalem spadniemy, z Moskalem powrócimy. Nie trzeba nam co sezon o tym przypominać. 

Czy z Moskalem też się utrzymamy? Na razie z Moskalem trzeba przejechać przez miasto, w odkrytym autokarze, świętując powrót do Ekstraklasy dopięty na kolejkę przed końcem. 

Komentarze