Rusza Ekstraklasa. Co wydarzy się na pewno?

W piątek Ekstraklasa wznawia rozgrywki, ale pewne kwestie są już dziś tak pewne, jak przynajmniej jeden deszczowy dzień w czasie dwutygodniowych wakacji nad Bałtykiem. Ale jeśli nie wiecie, co wydarzy się w polskiej piłce, zerknijcie w ten tekst

Piłkarze Śląska Wrocław
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Piłkarze Śląska Wrocław

  • Zebrałem osiem zdarzeń, za które dałbym się pokroić, że nastąpią po restarcie ligi
  • Dlatego unikam jakiegokolwiek typowania w ciemno. Nie wiem, kto będzie mistrzem i kto spadnie
  • Ale niektóre wydarzenia da się przewidzieć bez większego trudu

Bez zgadywania, tylko mocne dane

To nie ma być kolejna zabawa w przewidywanie wydarzeń na najbliższe pół roku. W tym zestawieniu nie znajdziecie typów, kto zostanie mistrzem Polski, ani kto spadnie z Ekstraklasy. Bo nie wiem. Nie wskażę też króla strzelców z jednego prostego powodu – nawet, jeśli prawdopodobnie wiemy, kto nim będzie, los zawsze ma tu spory margines, by spłatać figla. Tak samo nie powiem, kto będzie topem, a kto flopem z piłkarzy, którzy przyszli do nas zimą. W tych kwestiach co najwyżej można przypuszczać, ale na pewno nie wiedzieć. Bo jakkolwiek sięgniemy do logiki i jakkolwiek wszystko zanalizujemy od każdej możliwej strony, nie przewidzimy rzeczy nieprzewidywalnych. Śląsk mistrzem? A co, jeśli Erik Exposito – oby nie! – w marcu wypadnie do końca sezonu? Albo dalej – ŁKS w 1. lidze? A co jeśli mający mało ekskluzywny skład Warta zacznie przegrywać mecz za meczem i zaraz ŁKS nadgoni? To nie są rzeczy, które nie śniły się filozofom, zwłaszcza że wypowiadamy je ledwie kilka miesięcy po spadku Wisły Płock będącej na ligowym podium jeszcze na chwilę przed półmetkiem rozgrywek.

Dlatego w tym rankingu rzeczy, które się wydarzą, postawiłem na zdarzenia, których jestem praktycznie pewny. Przyjmijmy, że na 90-95 proc. Które nie wymagają wielkiej zdolności wróżbiarskich ani posiadania szklanej kuli, a odrobiny rozeznania. Zaczynamy.

Rzeczywistość powie Davidowi Baldzie: sprawdzam!

Różne były wątpliwości wokół Davida Baldy po tym, jak związał się ze Śląskiem, ale dziś dyrektor sportowy lidera Ekstraklasy jest we Wrocławiu uwielbiany. W oczach tłumu stoi w rzędzi głównych architektów niesamowitej rundy jesiennej w wykonaniu drużyny, która do ostatniego meczu poprzedniego sezonu musiała dbać o utrzymanie. Trudno się dziwić, bo przecież wskazując różnice pomiędzy minionymi rozgrywkami, a obecnymi, postać Baldy rzuca się w oczy. Jak i transfery dokonane latem przez Śląsk. A także otwartość Czecha, który jak nikt wcześniej w polskiej piłce informował ze szczegółami, z kim i dlaczego Śląsk podpisuje kontrakt lub tego nie robi.

Póki idzie, będzie dobrze. Natomiast David Balda rozochocił się ostatnio w publicznych wypowiedziach do tego stopnia, że zaczął sprzedawać teorie, które będą do niego wracać z prędkością światła, gdy iść przestanie (to jedyny warunek). Nawet nie chodzi o to, że odważył się przyznać w rozmowie z Meczykami – tu cytat – że to oczywiste, iż Śląsk będzie mistrzem Polski, bo są tu najlepsi kibice, najlepsza kadra, najlepsze transfery w tym okienku, najlepszy trener, najlepszy sztab i najlepsza chemia. W luźnej rozmowie nawet wskazane jest pompowanie własnego zespołu. Ale jeśli idzie za tym szeroka ocena transferowych dokonań rywali (a tej dyrektor Śląska dokonał w rozmowie z TVP Sport), prosisz się o kłopoty. Nie jestem przekonany, czy w dobrym tonie jest mówienie o pracy innych i czy – nawet jeśli Balda ostatecznie niczego złego nie powiedział – nie wiąże się to ze sporym ryzykiem otrzymania bumerangiem w łeb. A właściwie można przyjąć za pewnik, że jeśli słowa o najlepszych transferach Śląska w tym okienku nie potwierdzą się na boisku, kibice ocenianych przez Czecha drużyn chętnie będą mu to wyciągać.

Inna sprawa, zupełnie na marginesie, że w tym samym wywiadzie David Balda bronił transferu Kennetha Zohore jako udanego (mimo, że ten nie złapał przez rundę żadnych liczb, ale naciskał na treningach Exposito i w jednej bramkowej akcji Śląska jesienią był w polu karnym, co z tego, że z dala od piłki i zainteresowania nim obrońców) i uwypuklał brak liczb – podkreślając, że one są najważniejsze – u sprzedanego do Belgii Karola Borysa. Coś na zasadzie “daj mi człowieka, a ja dopasuję do niego wygodną tezę”.

Wyniki bez znaczenia – Tomasz Tułacz dokończy sezon w Puszczy

Właściwie co by się stało złego, gdyby trener, który awansował z drużyną z 1. ligi, mógł przepracować w Ekstraklasie cały sezon, nawet jeśli wszystko szło w kierunku szybkiego powrotu na zaplecze? Przecież ktoś spaść musi, a beniaminkowie najczęściej odstają i kadrowo, i finansowo. Dymisje są co prawda zrozumiałe, bo każdy klub ma prawo walczyć na swój sposób o zachowanie ligowego bytu, nawet wbrew logice, ale mimo wszystko pozostawienie trenera na stanowisku tak, by nie stał się ofiarą własnego sukcesu, byłoby czymś zdrowym.

Nie wiem, czy Puszcza spadnie. Wydaje mi się, że nie. Ale mam pełne przekonanie, że nawet seria porażek spychająca ten zespół w otchłań nie sprawi, że Tomasz Tułacz będzie do ruszenia. Nie tknięto go, gdy walczył o utrzymanie ligę niżej, trudno wyobrazić sobie, że ktoś zrobi to właśnie teraz.

Jagiellonia jak wesołe miasteczko

Będąc w Turcji na zgrupowaniu polskich klubów, uciąłem sobie nieformalną pogawędkę z Adrianem Siemieńcem. Na luzie, bez nagrywania i spisywania jak wywiadu. Bardzo mocno wyłonił się z niej obraz Jagiellonii jako szerokiego projektu, który rozpisany jest na znacznie dłuższy czas niż ten czy następny sezon. Jagiellonia Siemieńca ma mieć swój sposób grania niezależnie od tego, kto jest rywalem. 3:3 z Puszczą w meczu, w którym Jaga prowadziła 3:0? “Wiem, że Śląsk by tego meczu nie zremisował, ale też nie prowadziłby 3:0 z szansami na kolejne gole”. Przekaz jest jasny – krótkotrwale zachowawcza taktyka może przynieść więcej, ale w dłuższej perspektywie tylko atak jest drogą do sukcesu.

Widać to nawet po transferach. Środkowy obrońca Jetmir Haliti nie trafił zimą do Białegostoku, bo świetnie broni, tylko ponadprzeciętnie dobrze potrafi uczestniczyć w budowaniu akcji. Siemieniec chce budować swoją markę, jako trenera ofensywnego. Nie wyobraża sobie, by zainteresował się nim klub mający kadrę zbudowaną pod stawianie zasieków i straszenie rywali jedynie stałymi fragmentami, ewentualnie kontrą. To wszystko rysuje obraz Jagiellonii jako drużyny, której być może przydarzy się kolejny mecz jak przeciwko Puszczy, ale nie odejdzie od planu rozpisanego na kilka lat, nie na 90 minut.

“Zawiodło przygotowanie fizyczne”

To zdanie, które pojawia się zawsze. Największy wytrych współczesnej polskiej piłki. Jak coś się zacina przy teoretycznie dużym potencjale zespołu – wjeżdża karta z napisem “przygotowanie fizyczne”. Spuścizna po legendarnych przygotowaniach na przełomie wieków, gdy piłkarze musieli z plecakami wypchanymi kamieniami pod korek wybiegać na Rysy.

Nie wiem, kogo tym razem będzie dotyczyć, ale jeśli zadyszkę złapie dowolny z czołowych klubów, pojawi się dyskusja o błędach w przygotowaniu fizycznym zespołu. Trudno o większy mit w dobie szczegółowych informacji, wglądu w markery zmęczeniowe, zaawansowanych systemów analiz, z których korzysta każdy klub Ekstraklasy. Ludzie, którzy siedzą w tym temacie głęboko, twierdzą, że dziś trzeba urwać się z kosmosu, by zajechać fizycznie zawodników.

Jesienią w tym kontekście rozmawiało się choćby o Lechu Poznań, więc niedawno spytałem Mikaela Ishaka. Spisane słowa nie oddają oburzenia, z jakim zareagował.

Wielu kibiców problem dostrzegało w waszym przygotowaniu fizycznym.

Ishak: To nieprawda. To kompletna nieprawda. Uwierz mi – jestem w tym wywiadzie w stu procentach szczery i nic, podkeślam nic związanego z przygotowaniem fizycznym nie miało wpływu na to, jak wyglądaliśmy na boisku. Jeśli ktoś by ci powiedział, że był z tym problem, nie mówiłby prawdy.

Ta dyskusja wróci. Zawsze wraca.

Tylko u nas

Cracovia zmieni się nie do poznania

Oczywiście chodzi o zmiany w środku, bo za boisko trudno ręczyć. Właściwie to już się dzieje. Podczas wywiadu z Mateuszem Dróżdżem podskórnie dało się wyczuć rozjeżdżające się wizje Stefana Majewskiego i nowego prezesa. Dymisja była kwestią czasu, ale że tak krótkiego – to jednak zaskakujące. Ale i pokazujące, jak gabinetowo inna będzie Cracovia z nowym człowiekiem u steru.

Mateusz Dróżdż nie wygląda na gościa, który nabierze się na ludzi z innej bajki niż on sam.

Social media klubu odżyły, po bezkrólewiu znaleziono rzeczniczkę prasową, która od początku wzbudza sympatię kibiców Pasów, są konkretne plany na następne zatrudnienia. – Dyrektor marketingu dołączy do nas w marcu, jesteśmy na ostatniej prostej w negocjacjach. Dzisiaj są ostatnie rozmowy z obsadą działu marketingu i liczę, że w przyszłym tygodniu to dopniemy. Rzecznik prasowy też będzie niebawem. Na początku lutego zacznie działać dział analiz. Skauting – prawdopodobnie czerwiec. Trener rezerw – raczej kwiecień. Generalnie mówi się, że “dopóki nie jest papier podpisany, to się nie liczy”, ale większość rozmów już kończymy. Potrzebujemy ludzi. Ja sam potrzebuję asystenta/asystentki, bo wczoraj do trzeciej w nocy odpisywałem na maile. Nie chcę robić z siebie męczennika, nie o to chodzi. Ale jeśli chcesz być w tej robocie skuteczny, to musisz być też wypoczęty. Albo przynajmniej nieprzepracowany – mówił nam Mateusz Dróżdż podczas wywiadu pod koniec stycznia.

Wywiadu, w którym wyszedł od prostego przekazu – koniec dziadostwa. Ja mu wierzę, niezależnie od tego, gdzie zaprowadzi to klub.

Raków nie wypełni limitu dla młodzieżowców

Chyba najprostsza z predykcji. Dwie kolejki po półmetku Raków zaliczył młodzieżowcami 631 minut z limitu 3000, przy odgórnym założeniu, że kara jest wkalkulowana w plan na sezon. Już pod koniec poprzedniego sezonu Michał Świerczewski jako jedną z największych porażek jego projektu wskazywał pomyłki przy sprowadzaniu piłkarzy U-21, ale na teraz niewiele się zmieniło. Dawid Drachal miał bardzo dobre momenty, ale sumarycznie dostarczył 528 minut w 13 meczach, w których zagrał (średnio 40 minut na mecz) przy konieczności rotowania składem. Po odpadnięciu z europejskich pucharów konieczność będzie mniejsza, a kadra wciąż jest bardzo szeroka.

Sprowadzony latem 17-letni Tomasz Walczak został już wypożyczony na ogranie w innym miejscu, a kupiony zimą Jakub Myszor i tak nie rozwiąże sprawy. Nawet, gdyby grał w każdym meczu od dechy do dechy – co oczywiście się nie stanie – dostarczyłby Rakowowi 1350 minut.

Jeśli przepis o młodzieżowcu zniknie w kolejnym sezonie – a tak najprawdopodobniej będzie – pożegnamy go bez żalu. Bardzo dobrze podsumował go ostatnio u nas Jan Urban. Cytat niżej

niektórzy jeszcze nie powinni zadebiutować albo nie powinni w ogóle zadebiutować. To sytuacja zmusiła. Gdzie tu jest sprawiedliwość? Jeśli masz szczęście i masz dużo pieniędzy, to nie musisz grać młodzieżowcami, a jak ja mam mniej, to muszę się poddać przepisowi, bo jak nie, to wpieprzą mi karę. Ja nie mogę mieć tego gdzieś, a niektórzy mają gdzieś, bo ich stać. Przecież w klubach dochodzi do kalkulacji typu: jestem na 12. miejscu, ale mam niedużą stratę do siódmego, więc może bardziej opłaci się walka o te kilka pozycji wyżej i zarobek z tego tytułu, zamiast wypełnienia na siłę limitu 3000 minut. Bo zapłacę karę, ale więcej zarobię za miejsce i wyjdę na plus. Co to ma wspólnego z piłką nożną? Na tym to powinno polegać?

Radovan Pankov? Niewinny

Z ferowaniem wyroków sądów zawsze trzeba być ostrożnym, ale patrząc na wszystkie okoliczności sprawy, ewentualne skazanie piłkarza Legii Warszawa za rzekomą napaść na ochroniarza z Alkmaar byłoby większą sensacją niż utrzymanie ŁKS-u.

W tej sprawie nie zgadza się dosłownie nic. Przede wszystkim odroczono zaplanowaną na styczeń rozprawę, bo główny świadek (poszkodowany) pokłócił się sam ze sobą. Inną wersję zdarzeń przedstawił policji i prawnikom. Zbigniew Szulczyk, kibic bardzo dobrze rozeznany w sprawach Legii, pisał na Twitterze: – Adwokat Pankova wykazał, że “poszkodowany” ochroniarz kłamał w sprawie obrażeń. Manipulował danymi medycznymi. Zarzucił mu przekroczenie uprawnień i napaść. Adwokat zażądał zdjęć i filmów z kamer. AZ twierdzi, że takowe nie istnieją. Prokuratura wniosła sprawę na podstawie zeznań ochroniarza. Raz mówił, że się źle czuje, bo Pankov popchnął go na ścianę. Potem, że go wszystko boli. Ten typ oskarżenia można wnieść po udokumentowania obrażeń. Jedynym udokumentowanym urazem była kontuzja łokcia. Jak wykazał adwokat, ochroniarz zataił, że to stara kontuzja, która nie ma nic wspólnego z wypadkami po meczu.

Właściwie nie wiadomo, kiedy rozprawa ostatecznie się odbędzie, ale chyba jesteśmy zgodni, że gdyby Pankov faktycznie był winny (abstrahując od tego, że mnóstwo świadków zapewnia, iż holenderska wersja nie ma wiele wspólnego z faktami), następstwa sprawy wyglądałyby inaczej.

Prezes Kulesza objedzie wszystkie związki

No dobra, to jest najłatwiejsze do przewidzenia. To, że najważniejsza osoba w polskiej piłce rozpoczęła objazdówkę po kraju, nie jest niczym szczególnym, ale pasja, z jaką relacjonuje te wydarzenia profil PZPN na Twitterze, jest proszeniem się o memy.

Cezary Kulesza niczym ojciec chrzestny jeździ po Polsce i k̶a̶ż̶d̶e̶m̶u̶ ̶p̶o̶z̶w̶a̶l̶a̶ ̶p̶o̶c̶a̶ł̶o̶w̶a̶ć̶ ̶s̶w̶ó̶j̶ ̶p̶i̶e̶r̶ś̶c̶i̶e̶ń̶ każdego chętnie wysłucha, wesprze dobrą radą. Żeby nie przynudzać, po prostu zerknijmy, jak jego ostatnią pielgrzymkę opisano na stronach PZPN.

Wizyta rozpoczęła się od spotkania z działaczami olsztyńskiego Stomilu i spaceru po Stadionie Miejskim. Spacer o tyle sentymentalny, że w 1989 roku Cezary Kulesza grał tutaj w barwach Jagiellonii Białystok w finale Pucharu Polski z Legią Warszawa. Jak zauważył, wtedy był to jeden z lepszych stadionów w Polsce, o czym świadczyło powierzenie meczu finałowego. Dziś niestety wymaga nawet nie gruntownego remontu, a zburzenia i wybudowania od nowa.

Następnie Prezes przeszedł do siedziby Warmińsko-Mazurskiego Związku Piłki Nożnej, gdzie przywitał się z pracownikami Biura Związku oraz rozpoczął cykl spotkań z przedstawicielami lokalnej piłki. Najpierw odbyło się spotkanie z Prezydium Zarządu WMZPN. Następnie z przedstawicielami klubów uczestniczących w seniorskich i młodzieżowych rozgrywkach centralnych (Stomil Olsztyn, Olimpia Elbląg, Constract Lubawa, Stomilanki Olsztyn, Mamry Giżycko). Na koniec Prezes spotkał się z całym Zarządem WMZPN, Przewodniczącymi Komisji i pracownikami Biura Związku.

W trakcie spotkań Prezes zaprezentował działania zrealizowane przez PZPN od początku obecnej kadencji, czyli przez ostatnie 2,5 roku. Prezes odpowiadał również na pytania przedstawicieli lokalnej piłki oraz zanotował zgłaszane przez nich problemy i wnioski na przyszłość.

Prezesie, dziękujemy. Po prostu dziękujemy.

Komentarze