Miliony w Brazylijczyków. Jak wielkie kluby dają się nabrać

Kaio Jorge (P)
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Kaio Jorge (P)

Moim zdaniem zaczęło się to w 1994 roku, kiedy Brazylia wygrała pierwszy od 24 lat mundial, a dublerem (niewykorzystanym ani razu) Romario i Bebeto był niespełna 18-letni Ronaldo. To wtedy działacze europejskich klubów zaczęli główkować jakby tu tanio wyciągnąć młodych Latynosów, jeszcze nim wyrobią sobie nazwisko. Wiadomo, młokos musi kosztować mniej niż gwiazda.

  • Rynek transferowy jest brutalny. Każdy walczy o to, by jak najwięcej zarobić, a kluby muszą mieć szeroko otwarte oczy, aby ktoś nie wcisnął im wątpliwej jakości piłkarza
  • Brazylijczycy w odpowiedzi na zakusy europejskich menedżerów sami zaczęli “podpowiadać” kogo warto kupić. Niestety, nawet wielkie kluby nacinają się na buble
  • Inter Mediolan czy FC Barcelona także dały się nabrać

Dwa lata potem trzasnęło z prawem Bosmana, a wiadomo nie od dziś, że 1/3 Argentyńczyków i Urugwajczyków ma włoskie lub hiszpańskie pochodzenie, a odsetek “europejskich” Brazylijczyków jest pewnie niewiele mniejszy. W 1995 roku Brazylia zdobyła wicemistrzostwo Ameryki, Argentyna wygrała mundial do lat 20, rok potem na igrzyskach olimpijskich te grużyny zdobyły drugie i trzecie miejsce. Ronaldo szalał w PSV Eindhoven, w 1996 roku zamieniając Holandię na Hiszpanię za astronomiczną wówczas kwotę 20 milionów dolarów. Real Madryt kupował z Interu 23-letniego Roberto Carlosa, Deportivo inwestowało w 24-letniego Rivaldo, który za rok wraz z Sonnym Andersonem ratować miał Barcelonę, po stracie Ronaldo na rzecz Interu. Marcio Amoroso w 1997 został królem strzelców Serie A, a miał 23 lata. A jeszcze Elber brylował w Bundeslidze, najpierw w VfB Stuttgart, potem w Bayernie. Dla Bayeru Leverkusen (wtedy solidnie szastającego groszem) jednym z najlepszych transferów było kupienie 21-letniego Emersona z Gremio. Tyle samo lat miał Ze Roberto trafiając do Realu Madryt, acz zdarzył się ten transfer ponad rok wcześniej. 22-letni Juninho Paulista zmienił proste, wręcz prostackie granie Middlesborough w coś przypominającego nowoczesny futbol, po czym za 20 milionów dolarów stał się najdroższym w historii nabytkiem Atletico Madryt (rok 1997).

Brazylijczycy przyjechali jak po swoje. I swoje dostali!

FC Porto, Benfica, AS Roma, Deportivo la Coruna, PSG praktycznie zbudowały się na Brazylijczykach. W XXI wieku Olympique Lyon, dominujący we Francji, jak teraz PSG, bazował na kanarkowych zawodnikach. Podobnie Milan we Włoszech (by wspomnieć z tamtych czasów ledwie kilku graczy takich jak Dida, Serginho, Roque Junior, Leonardo, Cafu, Kaka, Rivaldo), romansowała z nimi Barcelona, Real Madryt, a Szachtar Donieck to już cały biznes wokół brazylijskich piłkarzy ustawił.

By skrócić tę wylicznakę napiszę wprost: trzy z rzędu finały mundialu (1994, 1998, 2002) oraz seria tytułów gracza roku, króla strzelców w najważniejszych ligach świata utwierdziła menadżerów w przekonaniu, że trzeba inwestować w Brazylijczyków. Ilość w jakość rzadko się przekuwa. Dopóki kupowano rocznie 50-60, kupowano bardzo dobrych. Ale już 500-600 to trochę za wiele…

Oczywiście, bogatym zawsze za mało, a cena wyjściowa zawsze za wysoka, toteż jeszcze pod koniec lat 90. XX wieku Feyenoord Rotterdam sięgnął po chłopaków ledwie 13-letnich. Chelsea ściągnęła Lucasa Piazona, kiedy ten miał 15 lat. FIFA dosyć długo tolerowała takie kłusownictwo, rujnujące młodzieżowy rynek w kraju pięciokrotnych mistrzów świata. Nastolatkowie odchodzili bowiem do Eurpopy za darmo, bo w końcu w wieku 15 byli jeszcze amatorami kopiącymi w młodzieżowych turniejach. Duże kluby mają duże możliwości, toteż młodzi piłkarze byli kupowani, a ich rodzice dostawali życiowe okazje, łapiąc etaty w miastach, gdzie akurat wielkie kluby miały idealne warunki do rozwoju karier ich pociech.

Brazylia robi europejskie kluby w konia?

Pewnym “pocieszeniem” w tej historii niech będzie fakt, iż gros takich karier okazało się niewypałem, ale co do zasady wiadomo było jedno: schwycić “nowego Ronaldo” nim usłyszy o nim świat, potem podpisać zawodowy kontrakt z odpowiednią klauzulą odstępnego i gonić młodziana do roboty! Na początku szło łatwo, ale Brazylijczycy nie są w ciemię bici, szybko zorientowali się jak biznes działa. Sami się więc wzięli do działania. Nikt inny jak brazylijscy menedżerowie, w czasach kiedy nie było jeszcz Wyscout, zasypywali kluby i internet filmikami z popisami “nowego Ronaldinho”, “małego Adriano”, “młodszego Bebeto” i innych.

W XXI wieku wydawać by się mogło, że tylko głupiec nabrałby się na takie triki. Nic bardziej mylnego. Inter Mediolan nabrał się na niejakiego Kerlona, piłkarza, którego popisy (bo nie grę) miałem okazję niejednokrotnie komentować. Ów 20-latek podrzucał piłkę na głowę, po czym z freestylerskim zacięciem mijał rywali podbijając głową futbolówkę. Przydomek “foczka” mówi wszystko. Poza tym niepodrabialnym “bajerem” Kerlon absolutnie niczym się nie wyróżniał. Nie strzelał goli, nie odbierał piłki, nie centrował jakoś szczególnie celnie, nie bił rzutów wolnych. A jednak się nabrali…

O mały włos a nabrali by się na Lulinhę z Corinthiansu. Niezły, ale tylko niezły ofensywny pomocnik pewnego dnia został ochrzczony jako cel transferowy Chelsea. Było to jakoś w czasach zawirowań w klubie, po zwolnieniu Scolariego. Dziennik “Lance” twierdził, że agent jest w Europie i jeśli nie Chelsea to na pewno włoska Serie A. Oczom nie wierzyłem czytając te rewelacje, bo Lulinha najwyżej nadawał się – z całym szacunkiem – na Legię, w porywach na BATE Borysów. Ale portugalscy dziennikarze czytający brazylijską prasę, temat podchwycili. Za nimi poszli Hiszpanie, ani się obejrzałem, o Lulinhi czytałem w angielskim internecie. Ostatecznie piłkarz wylądował w Estoril, a cała tajemnica jego medialnej kariery była łatwa do wyjaśnienia – reprezentował go Traffic, czyli jedna z największych wówczas agencji transferujących Brazylijczyków zagranicę, ale także sprzedająca prawa do transmisji telewizyjnych oraz pośrednicząca w kontraktach firmy Nike w świecie futbolu (jej właściciel po latach został złapany przez FBI i “dobrowolnie” poszedł na współpraccę w kwestii wyjaśnienia procederu korupcyjnego w CONMEBOL i FIFA, przyp. red.). Lulinha, dzisiaj 30-letni, kariery żadnej nie zrobił.

“Dobry PR” może nie zawsze pozwoli sprzedać zawodnika Realowi czy Liverpoolowi, ale może chociaż Aston Villa czy Sampdoria dadzą się skusić, w końcu “na video” piłkarz wygląda fantastycznie, a ma dopiero 18 czy 19 lat. Czasem Brazylijczycy przesadzą z pochwałami (Anderson jako nowy Ronaldinho), a czasem przeginają niemiłosiernie (Lincoln jako nowy Ronaldinho). Pierwszy chociaż naprawdę poszalał w FC Porto, a karierę przerwały mu kontuzje, za to drugi strzelił w debiucie w Copa Libertadores gola piętą z obrotu (Ibra to lubi!) ale niczym innym się nie wyróżnił.
Czy to oznacza, ze agenci brazylijskich piłkarzy robią zagranicznych partnerów w balona? Trochę tak! Bo wprawdzie taki Hannover 96 wydaje na skauting więcej niż Legia, Lech i jeszcze połowa klubów Ekstraklasy, dlatego raczej na zagraniczny zaciąg fortuny nie wyda, ale już ci, którzy na skautingu oszczedzają, bazować muszą na “zapewnieniach” i “doświadczeniu”.

Potężne klauzule. Ktoś da się nabrać?

Jeśli słyszysz Santos to widzisz Robinho, Pelego, Diego, Neymara, Alexa Sandro, Danilo i wiesz, że szkolić potrafią. Stąd 17-letni Kaiky już ma wpisaną klauzulę odstepnego w wysokosci 70 milionów euro, chociaż zagrał nawet nie na siedem… Jego kolega klubowy Kaio Jorge juz rok temu został wyceniony na 40 milionów, ale pandemia krzyżuje transferowe plany. Jeśli dzisiaj dałby kto połowę tej kwoty i tak byłoby dobrze. Wysoko ceni się Sao Paulo FC. Rai, Cafu, Kaka, a współcześnie Lucas Moura, Oscar, Casemiro, Rafael Toloi czy David Neres. Nie ma się co dziwić, że “z urzędu” nastolatek strzelający dla takiego klubu kilka goli w jakichkolwiek rozgrywkach “nabiera ceny”. Skoro FC Barcelona nabrała się kilkanascie lat temu na Keirrisona, to dlaczego kto inny nie miałby się jeszcze raz dać zrobić w konia?

Brazylijczycy w naturalny sposób stosują swoistą samooobronę przed wyginięciem lokalnego futbolu. Skoro nie potrafią powstrzymać drenażu własnych klubów, to przynajmniej tanio się nie sprzedadzą, a ten kto przepłaci niech nie płacze, bo w końcu setki menedżerów z całego świata na brazylijskich piłkarzach dorobiło się fortun. A na razie zachodźmy w łeb w kwestii frajera, który wyłoży dziesiątki milionów na 17-letniego Kaiky Fernandesa. 

Bartłomiej Rabij

Komentarze