Olkiewicz w środę #62. I kto tu obniża prestiż Pucharu Polski?

Na długie tygodnie przed pierwszym gwizdkiem finałowego meczu o Puchar Polski trwała ożywiona dyskusja dotycząca kibiców - czy wolno im wnosić sektorówki. Czy wolno im robić oprawy. A co, jeśli okaże się, że wniosą na stadion - o rany, tylko nie to! - zakazane wyroby pirotechniczne? Czy ich odpalenie nie zaszkodzi prestiżowi Pucharu Polski, czy te wszystkie kibicowskie zabawy nie zepsują odbioru całego widowiska? Jestem kilkanaście godzin po obejrzeniu finału Pucharu Polski. I naprawdę, trudno mi umieścić pirotechnikę na liście rzeczy, które utrudniały oglądanie. A ta lista niestety jest bardzo długa.

Finał Pucharu Polski
Obserwuj nas w
Pressfocus Na zdjęciu: Finał Pucharu Polski
  • biorąc pod uwagę skalę środków, jakich użyto, by zapobiec odpaleniu pirotechniki – i biorąc pod uwagę, co tak naprawdę zepsuło to piłkarskie święto, nie sposób się nie uśmiechnąć
  • być może te tysiące artykułów, setki strategii i dziesiątki osób walczących z pirotechniką warto byłoby poświęcić na walkę z tymi – jak się niestety okazało – bardzo realnymi problemami
  • obrzydliwy był poziom gry, obrzydliwa była atmosfera na murawie i poza nią, opakowania medialnego właściwie nie było

Legia Warszawa – Raków Częstochowa. Kto zepsuł finał agresją?

Gdybyśmy mieli zebrać wszystkie publikacje dotyczące Pucharu Polski i umieścić też na jakiejś osi czasu – wydaje mi się, że tematy związane z oprawą widowiska oraz obecnością kibiców obu drużyn dominowały przez większość czasu poświęcanemu meczu w ostatnich tygodniach. Najpierw zgody od Straży Pożarnej. Czy policja wyrazi pozytywną opinię. Czy miasto przystanie na pewne kompromisy zaproponowane między innymi przez PZPN. Co z legionistami, jeśli nie będzie im dane wnieść flag wielkoformatowych? Co z kibicami Rakowa, którzy już raz weszli na stadion, pomimo konieczności pozostawienia oprawy u bram Stadionu Narodowego?

Wypowiadali się zatroskani politycy, wypowiadali się działacze, załamywali ręce organizatorzy, psioczyli kibice. Największym problemem i dylematem nie do rozwikłania stała się odpowiedź na pytanie – lepszy mecz z kibicami i pirotechniką, czy bez pirotechniki, ale i prawdopodobnie bez dużej części tych, którzy pirotechnikę w rękach trzymają. Kurczę, widziałem zdjęcia z finału Pucharu Austrii, w którym Rapid Wiedeń mierzył się ze Sturmem Graz. Kibice po obu stronach odpalili race, świece dymne, wulkany, stroboskopy oraz baterie z fajerwerkami, co zwłaszcza w przypadku Sturmu wyglądało, jakby cała trybuna stanęła w płomieniach. Widziałem zdjęcia z półfinału Pucharu Szkocji, gdzie fani Celtiku i Rangersów odpalili tyle dymów, że warszawski komendant PSP musiałby chyba się udać na długi urlop dla poratowania zdrowia po samym obejrzeniu zdjęć z Glasgow. To dzieje się każdego tygodnia w każdym miejscu Europy, łącznie z meczami europejskich pucharów, łącznie z potentatami pokroju PSG czy klubów z Mediolanu. Nie chcę już przywoływać tej dość zgranej karty o Neapolu, który został wręcz zdemolowany przez fanów Eintrachtu Frankfurt, nie chcę wklejać drastycznych zdjęć zakrwawionych chodników po meczu Spezii z Napoli. W końcu to też żadne usprawiedliwienie dla naszych kibiców, że “a u innych nie lepiej”. Natomiast – mam wrażenie, że ilość czasu, jaki poświęcamy takiej błahej sprawie, ilość decydentów zaangażowanych w negocjacje i ustalanie detali organizacyjnych, to jakiś absurd.

Przez trzy tygodnie dyskusję wokół finału zawłaszczają ludzie, którzy w normalnych okolicznościach nawet nie są pytani o zdanie. Nie wyobrażam sobie obszernych wywiadów z szefem straży pożarnej w Glasgow, nie wyobrażam sobie okładek włoskich dzienników sportowych, z których straszyłby burmistrz Florencji. U nas tymczasem – temat numer jeden. Czy będzie oprawa, jeśli tak, to jaka, czy odpalą pirotechnikę i czy – nie daj Boże – trzeba będzie przerwać przez to mecz.

Pozwolono kibicom dopingować. Pochwała sektorówek i atmosfery Pucharu Polski
Oprawa kibiców Legii Warszawa podczas finału Pucharu Polski

Sektorówki zrobiły robotę Często jesteśmy tak skonstruowani, że negatywne rzeczy bardziej zapadają nam w pamięci niż te pozytywne. Z ubiegłorocznego wspominamy głównie aferę z sektorówkami i brak kibiców Lecha na trybunach. W tym całym zamieszaniu umknęło to, że był to całkiem interesujący mecz. A gdy sięgniemy dalej w pamięć, do 2011 roku, to okaże się,

Czytaj dalej…

Tymczasem tak naprawdę oprawy to jedyna rzecz, która mnie w tym meczu nie zawiodła. Zaczęło się już na przedmeczowej konferencji, gdy Marek Papszun zaczął naciskać na Piotra Lasyka. Pierwsze minuty meczu szybko pokazały, że takie podniesienie temperatury już przed pierwszym gwizdkiem ma dość konkretne konsekwencje – niewiele brakowało, by Runjaić i Papszun rzucili się sobie do gardeł, całe sztaby szkoleniowe zresztą nie szczędziły sobie bluzgów i nieprzyjemnych gestów. Rozumiem, że zadymione boisko przez 30 sekund wpływa destrukcyjnie na widowisko, ale członek sztabu jednej z drużyn wydzierający się o “debilach jebanych” już niekoniecznie? Odpalona raca niszczy prestiż Pucharu Polski, ale trenerzy nieomal okładający się pięściami przy linii nie?

Ta atmosfera wojny pomiędzy piłkarzami, sztabami, trenerami i całymi ekipami, stojącymi za każdą z drużyn przeszkadzała mi o wiele bardziej, niż jakakolwiek z opraw. Zwłaszcza, że te emocje szybko przeniosły się na grę. Wślizg. Szarpanina. Stempel. Wślizg. Bodiczek. Wypchnięcie za boisko. Wślizg. Żółta kartka. Wślizg. Szarpanina. Żółta kartka. W przerwie sztab Legii poszarpał się z ochroną, która najpierw wypuściła do szatni Raków – rozdzielając obie bandy, żeby się nie pobiły już po 45 minutach. Po meczu Mladenović rozdawał sztuki, Tobiasz prowokował, Raków gonił uciekających piłkarzy Legii – generalnie obraz nędzy i rozpaczy, a nie starcie dwóch najsilniejszych klubów w Polsce. Zaczynałem chodzić na mecze w latach dziewięćdziesiątych – bieganie i dawanie w ryja na murawie od zawsze jest zarezerwowane dla chuliganów w kominiarkach, nie chciałbym, by piłkarze ten proceder przenieśli sobie płynnie w lata dwudzieste XXI wieku. Trochę szydzę, ale trochę nie. Atmosfera taka, jak między piłkarzami, zachowania takie, jak między zawodnikami i trenerami – to jest problem. To jest coś, nad czym można załamywać ręce.

Gdyby Mladenovicia zastąpić jakimś popularnym kibicem Legii, a piłkarzy Rakowa sympatykami z Częstochowy – jutrzejsze gazety miałyby tylko jeden temat, wielki triumf chuligaństwa na Stadionie Narodowym. Wszyscy politycy prześcigaliby się w pomysłach, jak zwalczać ze stadionów bandyterkę, Donald Tusk przypomniałby, że to obecny rząd przymilał się do fanatyków, Zbigniew Ziobro odpowiedziałby, że to on wprowadził dla chuliganów sądy 24-godzinne. Dziennikarze sportowi pisaliby projekty uchwał, które miałyby raz na zawsze rozwiązać problem z agresją na trybunach, Rafał Trzaskowski triumfalnie obwieściłby, że dzięki jego decyzjom przed rokiem udało się uniknąć takiej eskalacji agresji.

Ale rzecz tyczyła się piłkarzy, trenerów i sztabów, więc nadal większym problemem jest odpalona raca. Boże, jakie to jest wywrócenie pojęć, jakie to jest wywrócenie porządku. Synku, zamknij oczy, bo tu panowie szalikowcy teraz nieładnie śpiewają. Okej, możesz już otworzyć, to tylko twój idol klepie się z trenerem przeciwników.

ZOBACZ TAKŻE:

A poziom piłkarski? Być może powinniśmy porozmawiać o poziomie piłkarskim? Znam ligi, które mają większe problemy z kibicami niż my – zarówno jeśli chodzi o tę znienawidzoną pirotechnikę, jak i w prostej linii o chuligaństwo, obijanie piłkarzy na murawie, wycieczki do sektora gości poprzez zieloną murawę. Ale jednak – i tu serdeczne pozdrowienia dla Ligue 1 czy Eredivisie – stadiony są pełne. Być może z uwagi na poziom piłkarzy, którzy występują pomiędzy chuligańskimi ekscesami? Jeśli ta moja śmiała teoria jest prawdziwa, to – nie da się tego wykluczyć! – rozsądniej byłoby przeznaczyć siły, środki i zainteresowanie na pracę w kierunku poprawy poziomu sportowego, a nie wyeliminowania jednej czy drugiej większej flagi? Mecz był tragiczny, nie dało się go oglądać, stanowił dobre tło do grilla. I to pod warunkiem, że grill było ciężko rozpalić – bo jeśli węgiel był dobrze nasączony podpałką i właścicielowi grilla zostało pilnowanie poziomu przypieczenia kiełbasek – to i tak się wynudził. Autentycznie, dwójka domowników mi zaczęła przysypiać jeszcze przed przerwą.

Główni aktorzy widowiska nie podołali ani pod względem zachowania, ani pod względem wykonywania swoich obowiązków, czyli gry piłkę. No to może chociaż byli ładnie opakowani?

A nie, przecież transmitował ten finał Pucharu Polski mój ukochany Polsat. Studia meczowego w przerwie nie było, komentatorzy długo zastanawiali się, czy Raków przeszedł już na czterech obrońców, czy jeszcze nie, a przed dekoracją zwinęli się z otwartego pasma.

Super prestiż. Budowany latami, dbałość o każdy szczegół, elegancja widoczna w najdrobniejszych detalach. Wszystko byłoby pięknie, profesjonalnie i piekielnie interesująco dla widza czy kibica, no gdyby nie te przeklęte oprawy, które odbierają człowiekowi radość z życia.

Nie piłkarskie gówno, bo inaczej się tej gry nazwać nie da, nie dramatyczne buractwo, bo inaczej tych wszystkich przepychanek nie da się podsumować, nie opakowanie medialne rodem z 2008 roku. Oprawy wielkoformatowe. To nasz najbardziej palący problem, to temat na czołówki, to praprzyczyna wszystkich problemów.

Jeśli ktoś jeszcze kiedyś spyta mnie – a słyszałem takich pytań wiele – czy nie boję się zabierać tak młodych synów na stadion, odpowiem zgodnie z prawdą – czasem się boję, ale na szczęście przeważnie dym z rac przesłania im te dantejskie sceny na murawie.

Komentarze