Środkowe palce, rękoczyny, kopniaki, sprawy w sądzie. Jak Włosi wywołują skandale na boisku?

Antonio Conte
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Antonio Conte

Po rewanżowym meczu półfinału Pucharu Włoch między Juventusem a Interem zamiast na wyniku uwaga wszystkich skupiła się na tym, co zdarzyło się w przerwie spotkania. Napięta atmosfera panująca na boisku udzieliła się Antonio Conte, który schodząc do szatni pokazał środkowy palec swojemu byłemu pracodawcy, Andrei Agnellemu. Prezydent Starej Damy nie pozostał mu dłużny i po końcowym gwizdku wykrzyczał do trenera Nerazzurrich „Od******* się, zamknij się d***u”. Oczywiście cała sytuacja kompletnie nie przystoi osobom na takich stanowiskach, a swoje podłoże ma jeszcze w 2014 roku, gdy Conte odchodził z Juve niezadowolony z braku przeprowadzonych transferów. We Włoszech nie jest to jednak odosobniony przypadek, a znalezienie powodu do wywołania awantury nie było zwykle trudne.

Dokładnie 5 lat temu w Coppa Italia doszło do innego słownego starcia, które urosło do rangi skandalu. Wtedy w roli głównej również był trener Interu (wówczas tę posadę zajmował Roberto Mancini) oraz szkoleniowiec Napoli Maurizio Sarri. W końcówce ćwierćfinałowego meczu arbiter doliczył 5 minut przy prowadzeniu Interu 2:0. Mancini podszedł do sędziego technicznego, mając pretensje o podjęcie takiej decyzji. Wtedy z ławki ruszył do niego Sarri, krzycząc „Jesteś pedałem i ciotą!”. Doszło do ostrej wymiany zdań, szkoleniowców musieli rozdzielać asystenci.

– Poszedłem później do szatni, by go znaleźć i wtedy mnie przeprosił, ale w Anglii ten człowiek nie postawiłby więcej stopy na boisku. – mówił po meczu Mancio. Los był jednak na tyle przewrotny, że 2 lata później Sarri wylądował w Chelsea, podczas gdy autor tych słów pakował właśnie walizki po pobycie w Sankt Petersburgu.

W Serie A zdarzało się, że ostra wymiana zdań między trenerami kończyła się w dużo mniej pokojowy sposób. Nie zawsze udawało się rozdzielić szkoleniowców. Czasami eskalacja konfiktu była na tyle niespodziewana i nietypowa, że wręcz przechodziła do legendy. Tak było w 2007 roku podczas meczu Parmy z Catanią. Szkoleniowcy obu drużyn – Domenico Di Carlo i Silvio Baldini – przez całe spotkanie krzyczeli do siebie i wymieniali się „uprzejmościami”. W pewnym momencie po raz kolejny doszło do słownej utarczki. Di Carlo machnął ręką w kierunku krzyczącego w jego kierunku Baldiniego, po czym odwrócił się do niego plecami. Szkoleniowcowi sycylijskiej drużyny puściły hamulce, podbiegł do trenera Parmy i… kopnął go w „cztery litery”. Służby porządkowe szybko rzuciły się na krewkiego opiekuna Catanii i siłą zaciągnęły go do szatni. Po meczu Baldini przeprosił za swoje zachowanie, ale przyznał, że nie mógł wybaczyć ciągłych prowokacji.

– Mam w d***e tych wszystkich fałszywych moralistów, którzy udają grzecznych tylko dla pieniędzy. W Catanii wiedzieli kim jestem, gdy mnie zatrudniali. Czy kiedykolwiek kopnęliście kogoś w d**ę bez powodu? Nie sądzę. Ja miałem bardzo poważny powód.

W maju 2012 roku doszło w Serie A do dużo większego skandalu, w którym jego bohaterowie także przeszli od słów do czynów. Trener Fiorentiny Delio Rossi ściągnął z boiska w 34. minucie meczu z Novarą Adema Ljajicia. Viola przegrywała 0:2, więc była to zwyczajna „wędka”. Serb przechodząc obok szkoleniowca ironicznie bił mu brawo, mówiąc „Brawo, mistrzu!”, po czym zaczął wyzywać go po serbsku. Problem Ljajicia polegał na tym, że Delio Rossi trenował w swojej karierze wielu piłkarzy z Bałkanów i doskonale rozumiał, że został obrażony. W momencie, gdy Ljajić zaczął także obrażać nieżyjącą matkę Rossiego, trener nie wytrzymał i rzucił się z pięściami na zawodnika. Cała ławka rezerwowych rzuciła się do rozdzielania trenera i piłkarza. Według późniejszych słów Ljajicia, w szatni kłótnia miała mieć swój dalszy ciąg, a Rossi w furii rozbił o podłogę tablicę do rysowania taktyki. Po tej awanturze klub od razu pożegnał się ze szkoleniowcem. Ljajić został w klubie, by rok później odejść do Romy.

We Florencji po tym skandalu szybko zareagowano, gdyż nie było już możliwości, by dwaj zainteresowani mogli dalej razem pracować i mieć okazje do eskalacji konfliktu. Inaczej było kilka lat później w pogrążonym w chaosie Palermo. Doszło tam do kuriozalnej sytuacji, o której opowiedział nam Thiago Cionek, w tamtym czasie piłkarz Rosanero.

– W sezonie 2015/2016 zdarzyło się, że trener Davide Ballardini pokłócił się z prezydentem Maurizio Zamparinim i powiedział, że nie poprowadzi drużyny w meczu z Hellasem. Do meczu kilka godzin, a nie było nikogo, kto mógłby ustalić skład, wypełnić protokół, bo trener siedział obrażony. Na szczęście Stefano Sorrentino, który był liderem szatni i w dodatku miał na pieńku z trenerem, postanowił działać. Sam wybrał jedenastkę, poprowadził odprawę i powiedział, jak mamy grać. No i wygraliśmy! Wszyscy cieszyli się najpierw z bramki, a potem ze zwycięstwa, a trener stał niepocieszony przy ławce. Po meczu Sorrentino skrytykował go w rozmowie z dziennikarzami i sprawa trafiła do sądu! Trener pozwał swojego bramkarza o zniesławienie. Ballardini po tym meczu wyleciał, więc problemu nie było, ale na koniec sezonu Zamparini przywrócił go na ławkę. Do szatni wrócił trener, który miał sprawę w sądzie z bramkarzem i kapitanem drużyny. Na początku nawet się do siebie nie odzywali, ale dla dobra drużyny musieli zacząć rozmawiać. Nie byli przyjaciółmi, ale odstawili sprawy osobiste na bok.

Co ciekawe, powrót Ballardiniego na ławkę trenerską przyniósł Palermo utrzymanie w lidze. Po sezonie Sorrentino odszedł do Chievo. W kolejnych rozgrywkach Ballardini został zwolniony po paru kolejkach, a na koniec zespół spadł z hukiem do Serie B. Może zwyczajnie niektóre drużyny lepiej funkcjonują, gdy w szatni sypią się iskry?

Tak częste skandale i awantury z udziałem piłkarzy i trenerów nie są zarezerwowane tylko dla Serie A, ale trzeba przyznać, że podobne sytuacje we Włoszech dziwią nas coraz mniej. Prezydenci klubów i szkoleniowcy to w Italii zazwyczaj osoby ekscentryczne, a dla wielu z nich toczenie „wojenek” to sposób na funkcjonowanie. Zresztą ci, którzy oglądając mecze Serie A mieli okazję obejrzeć kłótnię trenerów na miarę tej, którą zafundowali nam w zeszłym sezonie Gian Piero Gasperini i Sinisa Mihajlović, wiedzą, że to nieodłączny element ligowego krajobrazu. A brak kibiców na trybunach i możliwość usłyszenia każdego słowa płynącego z ławki rezerwowych sprawia, że sami możemy poczuć się, jakbyśmy byli w środku tego włoskiego piekiełka.

PIOTR DUMANOWSKI
DOMINIK GUZIAK
ELEVEN SPORTS

Komentarze