Staszewski: Boniek zaczął strzelać samobóje

Sebastian Staszewski
Obserwuj nas w
Archiwum Na zdjęciu: Sebastian Staszewski

Sebastian Staszewski w felietonie dla goal.pl komentuje wpadki prezesa PZPN Zbigniewa Bońka.

Czytaj dalej…

Zbigniew Boniek uwielbia, gdy coś się dzieje. Nie raz potrafił prowokować, zaczepiać, szczypać. Igrał z ogniem, choć bliscy współpracownicy doradzali mu ograniczenie zabawy w twitterowego omnibusa. Prezes PZPN zabawy jednak nie porzucił i właśnie traci bramki. A właściwie to strzela je sobie sam.

Trzęsienie ziemi rozpoczęło się od kontrowersyjnego wpisu, w którym Boniek stwierdził: “To chyba trochę dziwne, w tak pięknym i rozwijającym się kraju jak nasza Polska” [że] “prezydent może być wybrany głosami ludzi środowiska wiejskiego, emerytów i ludzi z podstawowym wykształceniem”.

Pełen hipokryzji komentarz zaskakiwał. Przez lata prezesowi PZPN nie przeszkadzało przecież, że ci sami małomiasteczkowi nabijali kabzę federacji, wywieszając flagi i chwaląc się na nich, że na mecze kadry przyjeżdżają z Ozimka lub Włoszczowej. Jakby tego było mało, z sondażu opublikowanego w lipcu jasno wynikało, że walczący wówczas o reelekcję Andrzej Duda ma poparcie większości piłkarskich fanów. Boniek odpalił więc petardę w zaciśniętej dłoni, a to mogło skończyć się tylko w jeden sposób.

“To nie jest moje zdanie”

Zaskakujące było to, że Boniek lekkomyślnie zignorował fakt, iż reprezentację wspiera choćby Lotos, pompujący rocznie na konto PZPN aż 10 mln paliwowych złotówek. A przecież spółka kontrolowana jest przez partię rządzącą, wybraną głosami także emerytów i ludzi z podstawowym wykształceniem. Państwo wspiera również certyfikację szkółek czy budowę akademii, a premier Mateusz Morawiecki spotkał się z Bońkiem, odgrywając kluczową rolę w odmrażaniu zamrożonej pandemią Ekstraklasy.

Efekt wpisu jest taki, że ciężko wyobrazić sobie dziś by Morawiecki lub któryś z ministrów spotkanie z Bońkiem i zrobienie sobie z selfie wziął za honor. A pogorszenia tych relacji lekceważyć nie należy. Co gorsza – Boniek woli iść w zaparte, biorąc na sztandar zasadę Młodych Wilków, aby nigdy się nie przyznawać. Dzień po tweecie tłumaczył Cezaremu Kowalskiemu z Polsatu Sport: “Przecież napisałem jedynie to, co przeczytałem w gazecie”. Równie głupią linię obrony przyjął podczas głośnej rozmowy z Robertem Mazurkiem z RMF FM, gdy wyjaśnił: “To nie jest moje zdanie, ja je przepisałem z gazety”.

Dziecinną naiwnością była wiara, że ktokolwiek w takie sprostowanie uwierzy i efekt był oczywiście odwrotny – z prezesa szydzono niemiłosiernie nie tylko na Twitterze, ale i w większości mediów. I nawet jeśli ktoś Bońka nie lubi, to z pewnością po tym hejcie poczuł lekki niesmak, bo przecież Zibi to legenda, medalista mundialu, zdobywca Pucharu Europy i facet, który sprawił, że kibice przestali z trybun “jeb** PZPN”. Jednak na swe życzenie prezes pierwszy raz od dawna znalazł się na łopatkach, co można zauważyć analizując choćby intensywność jego ostatnich wpisów, która wyraźnie spadła.

Do dziennikarzy nie strzelał nawet Al Capone

Jeszcze gorszym posunięciem było wytoczenie prawniczych dział przeciwko Piotrowi Nisztorowi i “Gazecie Polskiej”, które zaczęły grzebać przy powiązaniach Bońka z Andrzejem Placzyńskim, szefem Lagardere Sports, kadrowym niegdyś oficerem wywiadu, który w latach 80. miał rozpracowywać papieża Jana Pawła II. Prezes PZPN znów nie odpuścił i rękoma sędziego Rafała Wagnera z Sądu Okręgowego w Warszawie zblokował dziennikarza i gazetę. Postanowienie – będące w rzeczywistości rocznym kneblem – wywołało jednak tzw. efekt Streisand (od nazwiska słynnej piosenkarki Barbra Streisand), czyli o sprawie, o której nie może dziś pisać jedna gazeta, napisały WSZYSTKIE media.

Co więcej: w sprawie ocierającego się o cenzurę wyroku głos zabrał już wiceminister sprawiedliwości Sebastian Kaleta (“To orzeczenie jest niestety bardzo niebezpiecznym precedensem”), a nawet prezes PiS Jarosław Kaczyński (“Ta sprawa jest kolejnym argumentem za koniecznością głębokiej reformy wymiaru sprawiedliwości”). Trudno więc spodziewać się, że afera nie będzie miała dalszego ciągu. Szczególnie, że, jak czytam, prawnik “GP” zaskarżył już zakaz pisania o Bońku. Jeśli ten zostanie zdjęty, o decyzji znów napiszą WSZYSCY, a na końcu do ataku ruszą rozsierdzona gazeta i Nisztor. Lubiący pozować na ojca chrzestnego polskiego futbolu Boniek nie tylko wszedł więc w kurs kolizyjny z rządzącymi, ale zapomniał także, że do dziennikarzy nie strzelał nawet słynny gangster Al Capone.

Bońka gubi bycie Bońkiem

Wydaje się, że Bońka gubi to, co jednocześnie jest jego największym atutem: bycie Bońkiem. Gdyby prezes przyznał się do błędu po nietaktownym wpisie albo potraktował Nisztora poważnie, zamiast kpić z niego na Twitterze, być może wielka burza byłaby tylko chwilowym zachmurzeniem. Zamiast tego zaczął się sztorm. A przecież nie ma już falochronu w postaci dobrej gry kadry. Drużyna Jerzego Brzęczka, krytykowanego od samego początku, a będącego przecież autorskim pomysłem Bońka, nie notuje żadnego progresu. Jej taktyka opiera się na założeniu, że Lewandowski coś strzeli. Ale jeśli jednak na Euro nie strzeli, to Boniek może skończyć kadencję jako prezes skonfliktowany, mający za sobą poważne PR-owe wpadki i po słabym turnieju. A 64-latek na to chyba nie zasłużył, bo po stronie plusów można zapisać ich sporo: wybór Adama Nawałki, napełnienie związkowych kas workami pieniędzy, zmianę wizerunku polskiej piłki czy sprowadzenie nad Wisłę międzynarodowych imprez.

Choć prezes PZPN w swojej karierze miał już znacznie większe wpadki, jak choćby zrezygnowanie z pracy z kadrą – choć wcześniej sam namaścił siebie na selekcjonera – za pomocą faksu, to ostatnie wstrząsy były mu całkowicie zbędne, szczególnie w tych trudnych i niepewnych czasach. Najlepszą puentę do tych ciężkich dni wymyślił zresztą sam zainteresowany, mówiąc we wspomnianej już rozmowie z Kowalskim: “Tak czasami bywa, jeśli emocje biorą górę nad mózgiem i racjonalnością”.

Sebastian Staszewski
(autor jest twórcą kanału “Po Gwizdku” na YouTube. Współpracuje też z Polsatem Sport i Super Expressem)

Komentarze