Kłótnia Kloppa z polskim dziennikarzem. Historia Lewandowskiego pokazuje, kto miał rację

Robert Lewandowski
Obserwuj nas w
fot. Grzegorz Wajda Na zdjęciu: Robert Lewandowski

Była kiedyś taka konferencja Juergena Kloppa, niedługo po transferze Roberta Lewandowskiego do Borussii Dortmund. Polak grał wtedy niewiele, a jak już, to nie jako napastnik, a za jego plecami. Co zrozumiałe, u nas w kraju nikomu to nie pasowało. Wiązaliśmy z Lewym spore nadzieje, spragnieni sukcesu marzyliśmy, że stanie się tym, kim ostatecznie się stał, ale w 2010 roku nie było to oczywiste. Za Lewandowskim do Dortmundu pojechali polscy dziennikarze. Jeden z nich spytał Kloppa, dlaczego nie pozwoli grać Robertowi na szpicy. I wtedy zaczęła się mała awantura, którą na dobre zrozumieliśmy dopiero w poniedziałek.

Klopp wtedy się wściekł. Zanim zrugał dziennikarza padło hasło “w Polsce nawet nie wiecie, jak dobry może on być”. Problem naszych mediów polegał jednak na czymś innym – nie znaliśmy wystarczająco Kloppa. Jego metod treningowych, systemu rozwijania zawodników, wyciskania ich potencjału. Ale nie możemy się za to winić, skoro sam Robert Lewandowski wtedy też tego nie rozumiał. Głos naszemu napastnikowi oddał właśnie “The Players Tribune”, serwis, na łamach którego gwiazdy sportu same opowiadają swoją historię. Lewandowski swoją podzielił na trzy części, z których jedna niemal w całości poświęcona jest Kloppowi.

“W tamtym sezonie często wchodziłem na boisko z ławki. W drugich połowach grałem całkiem sporo, ale jako dziesiątka, za plecami napastnika. Moją ulubioną pozycją była dziewiątka. Teraz mogę Juergenowi tylko podziękować za tamte sześć miesięcy. Nauczyłem się ogromu rzeczy, jak grać głębiej i jak zawodnicy ustawieni za napastnikiem powinni się poruszać” – napisał Lewandowski. Klopp widział w nim kogoś, kto może wejść na szczyt, tylko trzeba mu pomóc. Czytając tekst na Players Tribune, nietrudno dojść do wniosku, że gdyby nie on, Roberta Lewandowskiego, jakiego dziś znamy, w ogóle by nie było.

Lewandowski: – Juergen nie tylko stał się dla mnie jak ojciec. Jako trener był złym nauczycielem. Złym w najlepszym znaczeniu tego słowa. Pozwólcie, że wyjaśnię. Cofnijcie się pamięcią do lat, gdy byliście w szkole. Którego nauczyciela pamiętacie najmocniej? Nie tego, który sprawiał, że wasze życie było proste i który niczego od was nie oczekiwał. Pamiętacie tego złoego, który zawsze był dla was surowy i wywierał presję, by wyciągnąć z was najlepsze, co macie w środku. I taki był Juergen. Nauczył mnie tak wiele. Kiedy przybyłem do Dortmundu, chciałem wszystko robić szybko: grać mocne podania, wszystkie na jeden kontakt. Juergen kazał zwolnić, użyć dwóch kontaktów, jeśli to konieczne. To było całkowicie przeciwko mojej naturze, ale wkrótce strzelałem więcej goli. Gdy wszedłem na ten poziom, kazał przyspieszyć i dopiero wtedy grać na jeden kontakt. BUM. Gol. Spowolnił mnie, by mnie przyspieszyć. Brzmi prosto, ale było genialne.

Klopp zajmuje szczególne miejsce we wspomnieniach Lewandowskiego, ale tekst w Players Tribune jest jednym wielkim hołdem dla wszystkich ludzi, którzy pozwolili wejść mu na szczyt (ba, Lewandowski uważa, że oni wszyscy mieli wpływ na to, że w ogóle ruszył ze swoją przygodą z piłką, temat dla niego jest dużo szerszy niż oklepane “odpalenie” z Legii): od taty “tracącego” cztery godziny dziennie przez jego treningi, przez księdza udzielającego mu pierwszej komunii, który ze względu na jego mecz przesunął mszę o pół godziny, kolegów z boiska w Lesznie, trenerów (ale nie Nico Kovaca, wymieniając szkoleniowców Bayernu, od których czegoś się nauczył, wskazał nazwiska wszystkich z wyjątkiem tego jednego…), siostrę, mamę, aż po żonę. A jeśli ktoś czyta między wierszami, dowiaduje się rzeczy, o których na co dzień się nie pisze. Na przykład, o jak inteligentnym facecie mowa.

Nie doceniamy tego – inteligencji Roberta Lewandowskiego. Ani tej emocjonalnej, ani “klasycznej”. Przyzwyczailiśmy się do wizerunku maszyny strzelającej bramki jak nikt na świecie, zapominając o aspekcie ludzkim. A zarówno jego przemówienie po odebraniu statuetki dla Sportowca Roku, jak i omawiany tu tekst, są ludzkie do bólu. Po tym, jak FIFA uznała go najlepszym piłkarzem świata, napisałem na Twitterze: “Najpiękniejsze w tym jest to, że on nie startował z kosmosu. On też był kiedyś zwykłym chłopakiem z boiska przy blokach, też strzelał gole na w-fie w podstawówce. Piękny symbol dla tych dzisiejszych 10-latków z marzeniami”. Nie przez wszystkich zostałem dobrze zrozumiany, bo przecież wszystkie te Rooneye i Neymary startowały z podobnego pułapu. Ale ja chciałem podkreślić, że nigdy przykładowy Rooney nie będzie dla polskiego dzieciaka takim symbolem, jak najlepszy piłkarz świata, który dorastał w jego kraju. Mam tę satysfakcję, że Robert widzi to dokładnie tak samo.

Lewy: – Pozwólcie, że wam coś wyjaśnię o ludziach z Polski, może wtedy zrozumiecie. Przed ceremonią (Piłkarz Roku FIFA – przyp.) wiedziałem, jak dobry rok miałem z Bayernem. Wiedziałem, że mogę wygrać tę nagrodę. Możliwe, że nawet na nią zasługiwałem. Ale w Polsce mamy kompleks niższości. Nigdy nie mieliśmy nikogo, kto byłby najlepszym piłkarzem świata. Kiedy jesteś dzieciakiem, nie masz tu supergwiazd do śledzenia. Skauci zawsze mówią coś w rodzaju “ma niezłe umiejętności, ale to dzieciak z Polski”. Nikt tu nie spodziewa się, że ktoś taki może stać się najlepszy na świecie. Kiedy więc odebrałem trofeum, nie mogłem uwierzyć”.

Robert Lewandowski robi więc dużo więcej niż te kilkaset goli. Pozwala wierzyć.

Komentarze