Copa America. Zagrają czy nie?

Brazylia - Argentyna
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Brazylia - Argentyna

To już tylko kilka dni i kolejna edycja Copa America powinna wystartować. Historię wyboru gospodarza turnieju już opisywałem, znalazł się chętny, teraz czas na pokłosie tej decyzji. A decyzja jest polityczna więc i polityczne konsekwencje mieć będzie.

  • Po tym jak zapadły decyzje, że Copa America nie odbędzie się w Kolumbii i Argentynie, turniej ma zorganizować Brazylia
  • Organizacji turnieju w kraju sprzeciwiają się piłkarze reprezentacji Brazylii, ale odmiennego zdania są zawodnicy słabszych reprezentacji
  • Turniej ma odbyć się od 13 czerwca do 10 lipca

Polityczne tło

Przez ostatni tydzień wydarzyło się w brazylijskim i latynoamerykańskim futbolu sporo zdarzeń pokazujących jak niewiele znaczy dziś piłkarz w piłce nożnej…

A było to tak:

Brazylijscy zawodnicy srodze się zdziwili dowiedziawszy się o organizacji turnieju w ich kraju. Turniej przy pustych trybunach załatwili im szef federacji CBF, Rogerio Caboclo i prezydent kraju Jair Bolsonaro. Chłopaki wymyślili, że to dobry pomysł na podkręcenie notowań politycznych pikującego niczym sokół wędrowny Bolsonaro. Były wojskowy traci sprzymierzeńców a skorumpowani komuniści, rządzący Brazylią przed nim, znowu rosną w siłę. Już nawet legendarny Fernando Henrique Cardoso, za którego kadencji przeprowadzono najwięcej reform w upadającym kraju, pojednał się ze swym następcą – Lulą, związkowcem, który po dwóch kadencjach był dalej najpopularniejszym politykiem w kraju, przez co “sam wybrał” na prezydenta polityka z drugiego szeregu, Dilmę Rousseff. Boom gospodarczy udało się w końcu zatrzymać, pieniądze przejeść, a własnych polityków zmienić w pazerne bestie bez skrupułów sięgające po państwowe pieniądze.

Jair Bolsonaro, po skandalu związanym z odwołaniem Dilmy i wsadzeniu Luli za kratki, został prezydentem Brazylii już jadącej “na ręcznym”. Politykiem żadnym wybitnym wcześniej nie był, raczej postać drugiego planu. Wyskoczył jak Janoszka albo Piechna, talentu nie miał, ale na bezrybiu i rak ryba. Część politologów twierdzi, iż popularność Bolsonaro wzięła się stąd, iż komuniści straszyli nim jako ekstremistą, “który może dojść do władzy”. To ciągłe gadanie o Bolsonaro zaczęło nakręcać jego popularność, aż kiedy doszło do przeciążenia i ludzie po prostu chcieli “kogoś nowego” u władzy… postawili na Bolsonaro, człowieka spoza wieloletniego układu rządzącego krajem.

Nieszczęście polega na tym, iż Jair Bolsonaro jest takim samym pieniaczem i ignorantem jak Lula, a do tego cwaniakiem niczym Fernando Collor, prezydent swego czasu odsunięty od władzy za korupcję, a dzisiaj… kolekcjoner luksusowych aut, właściciel kilku apartamentów i rezydencji oraz jachtu. Pokazujący Brazylijczykom, że jeśli kto oszczędny to i na dom z basenem, jacht oraz ferrari odłoży.

Po co piszę tyle o polityce?

Ano, dlatego by wyjaśnić kontekst buntu piłkarzy reprezentacji Brazylii, szczególnie tych grających w Europie. Tych, mających już obycie międzynarodowe, miliony euro na koncie, tych, których rodziny bliższe i dalsze już dawno zostały zabezpieczone bytowo. Ci, tyrający dla Realu, Barcelony, Atletico czy Manchesteru City zawodowcy dowiedzieli się nie tylko o ręcznym sterowaniu kontynentalnym futbolem (akurat ta wiedza tajemna nie była, a jeśli ktoś tego nie widział, to już czas był najwyższy do przejrzenia na oczy) zdają sobie sprawę, że w kraju gdzie dziennie umiera 2000 ludzi ze względu na COVID, Copa America jest tylko zabawą dla sponsorów, telewizji i działaczy. Zabawą na bogato, bo łącznie federacja CONMEBOL ma do zgarnięcia 100 mln USD.

Brazylia za bojkotem, inni niekoniecznie

Brazylijczycy pogadali z liderami Urugwaju, ci byli za Neymarem, Casemiro, Alissonem i innymi. W Argentynie już niekoniecznie. A przynajmniej nie ma wiarygodnych informacji na temat tego co postanowiła drużyna. Za to już Ekwador był na nie, a im mniej znacząca reprezentacja, mająca mniej znanych zawodników tym mniejsza chęć do brania udziału w bojkocie imprezy
By skrócić wyliczankę, napiszę, że większość graczy w takich ekipach jak Boliwia, Wenezuela, Paragwaj, wspomniany Ekwador oraz Peru była na nie. Chłopaki chcą grać. Bo dla nich ten turniej to kasa dla federacji, a ta płaci im premie, niemałe, jak dla nich. Dla Neymara to drobniaki, Casemiro dniówka, nawet dla trzeciego bramkarza Brazylii nie jest to forsa, bez której nie zapłaci rachunków i nie dojedzie na codzienny trening Palmeiras.

Ale dla większości piłkarzy kontynentu realia są zupełnie inne. Zarobki między grą w Premier League czy La Lidze na drużynach Peru czy Ekwadoru są kilkadziesiąt razy większe. Informacja, że Aguero podpisał z Barceloną kontrakt, na mocy którego w ciągu dwóch lat zarobi o 24 miliony dolarów mniej niż w Manchesterze City jest szokująca. Tyle w dwa lata zarobi cała reprezentacja Wenezueli wraz ze sztabem!

O paradoksie, młodzi i bogaci gwiazdorzy chcą utożsamiać się z ludźmi, którym pandemia niszczy rodziny, zabiera pracę a tymczasem piłkarze na co dzień biegający po latynoskich boiskach chcą grać! Pandemia, nie pandemia, stadiony puste… kichać na to, jest kasa do wzięcia, turniej do wygrania, vamos senores, vamos.

A może brazylijski bunt to efekt informacji, która musiała trafić do piłkarzy i trenerów ciut wcześniej, a mianowicie ta, że szef federacji CBF zostanie oskarżony o wykorzystywanie seksualne swojej pracownicy? Kolejny szef federacji oskarżony! O mój Boże, jeden po drugim. Toż to jakaś plaga! Wstyd robić sobie z nimi zdjęcia, trzech poprzednich siedzi w aresztach w USA.
A może nie chcieli utożsamiać się z imprezą prezydenta Bolsonaro? Którego ani lubią, ani też nie chcą być małpkami w jego cyrku.

ESPN twierdzi, że Caboclo bunt chciał stłumić w następujący sposób: Tite i sztab wylatują, wskakuje trener Renato Gaucho i skład krajowy. Co? Przecież tydzień temu w tekście stało, że liga brazylijska gra w trakcie organizowanego w Brazylii turnieju o mistrzostwo kontynentu (sic!).

Caboclo prostuje, Tite twierdzi, że ekipa zagra w turnieju, a jego priorytetem jest prowadzenie drużyny do mundialu w Katarze. Opera mydlana? Pewnie, ale jedna sprawa jest serio: piłkarze nie mają nic do powiedzenia, a im biedniejsi tym jeszcze mniej.

Brakuje wojowników, nawet czasem odjechanych, czasem robiących głupstwa, jak Socrates, Casagrande czy Caszely, ale potrafiących postawić się władzom, zaryzykować zawieszenie, wykluczenie czy jakieś kary administracyjne. Bo przecież nie grozi im więzienie albo tortury jak za Videli, Pinocheta czy innego z dyktatorów. Raptem reprymenda od sponsora produkującego komórki, ciuchy, buty czy żywność. A i to wystarczy by rozgonić towarzystwo.

I pomyśleć, że Johan Cruyff w 1978 w ramach protestu nie pojechał na mundial do Argentyny, by nie brać udziału w igrzyskach organizowanych przez juntę zabijającą swoich rodaków.

Bartłomiej Rabij

Komentarze