Telegram z Wysp: Kapitan, który posłał swój okręt na dno

Mikel Arteta
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Mikel Arteta

O tym, jak w niemal każdym rodzaju żeglugi istotna jest rola kapitana, chyba nikomu nie trzeba przypominać. Zwłaszcza jeżeli jednostka pływająca, którą ów człowiek steruje, to nie byle jaki kuter rybacki, a potężny niszczyciel. Wtedy każdy błąd może okazać się brzemienny w skutkach.

Z portu The Emirates wyruszył statek doskonale znany na międzynarodowych wodach. Niegdyś uzbrojony po same burty, wyposażony w przerażające działa, dzisiaj straszący tylko rozmiarem. Wielu podejmowało się próby przywrócenia blasku jego świetności, jednak jeszcze nikomu nie udało się choćby nawiązać do wspaniałych czasów. Pomniejsze sukcesy pozwalały wierzyć w możliwość rozpoczęcia udanego procesu odbudowy, ale kilka skromnych zwycięstw było zaledwie kroplą w morzu potrzeb. Kolejne amatorskie próby restauracji tylko niszczyły kadłub, który regularnie nabierał wody.

W końcu zdecydowano się postawić na osobę wykształconą w świetnej akademii i doskonale znającą zarówno port, jak i sam okręt, jednak kompletnie niedoświadczoną w samodzielnej pracy. Ryzyko było ogromne, jednak wielu twierdziło, że mimo powszechnych wątpliwości trudno o lepszy wybór.

Do dna jest bliżej, niż kiedykolwiek wcześniej

Po 12. kolejkach niszczyciel przypomina zardzewiały wrak. Arsenal zajmuje 15. miejsce w ligowej tabeli, a głównodowodzący Mikel Arteta każdym kolejnym ruchem osłabia poszycie jednostki. Porażka z Burnley była trzecią kolejną przegraną z rzędu i czwartą w pięciu ostatnich spotkaniach. Od ósmej serii gier Kanonierzy zdobyli tylko jeden punkt i strzelili zaledwie jednego gola. Autorem trafienia w starciu z Wolverhampton był jeden z najnowszych nabytków londyńczyków, Gabriel Magalhaes, który mimo niewielkiego stażu na The Emirates, wziął na swoje barki winę za wynik potyczki z The Clarets. To znak postępującego upadku The Gunners.

Na pokładzie statku de facto jest trzech kapitanów: były kapitan boiskowy, obecny kapitan boiskowy i kapitan-zwierzchnik. Zacznijmy od tego, przy którego funkcji możemy postawić przedrostek „ex”. Granit Xhaka, Pan Niezrównoważony psychicznie. Słaba forma? Jest. Wybuchowy charakter? Jest. Rzut koszulką na murawę? Także. Konflikt z kibicami? Nie sposób o tym zapomnieć. Głupia czerwona kartka, niwecząca starania całej drużyny? Szwajcar podnosi rękę. Sympatycy Arsenalu zachodzą w głowę, dlaczego były zawodnik Borussii Mönchengladbach ciągle znajduje uznanie w oczach trenera. W pomeczowym studiu Sky Sports Patrice Evra podzielił się z widzami ciekawą historią. Pewnego razu Thierry Henry zaprosił go na wspólne oglądanie spotkania Arsenalu. Jednak gdy legendarny snajper Kanonierów zobaczył, że jego ukochaną drużynę na boisko wyprowadza Xhaka, od razu wyłączył telewizor.

Przynajmniej już nie dzierży opaski, którą przejął Pierre-Emerick Aubameyang, czyli druga postać w wyżej wspomnianym tercecie kapitańskim. Gabończyk na tę rolę zasłużył jak mało kto. Niejednokrotnie wyciągał swój zespół z otchłani, swoją postawą udowadniając, że jeszcze nie wszystko jest stracone. Wygrane bitwy, pomniejsze sukcesy to zasługa 31-letniego snajpera. Gdy piłkarz urodzony we francuskim Laval zdecydował się na podpis pod nową umową, mogliśmy spodziewać się naprawdę „wielkich rzeczy”.

Zaskakujący symbol upadku

Dla napastnika pokroju Aubameyanga dwie bramki w 12 spotkaniach to naprawdę nieprawdopodobny wyczyn. Niestety, tylko i wyłącznie w negatywnym kontekście. Reprezentant Gabonu zupełnie nie przypomina kogoś, kto w swoim dorobku ma tytuł króla strzelców Bundesligi i Premier League. Na lokalnym podwórku po raz ostatni trafił do siatki 1 listopada, kiedy pokonał Davida de Geę strzałem z rzutu karnego. Złośliwi powiedzą, że wczoraj w końcu udało mu się przełamać. Burnley wygrał 1:0. Tak, jedyną bramkę zdobył zawodnik z numerem 14 na plecach. W 73. minucie Pierre-Emerick Aubameyang pokonał własnego bramkarza. Koszmar.

Analizę specyficznego triumwiratu zakończymy na postaci Mikela Artety, czyli zwierzchnika wszystkich kapitanów, byłych i obecnych. Capo di tutti capi nie panuje nad niczym – ani nad sobą, ani nad swoimi podopiecznymi. O tym drugim świadczą wyniki i styl gry, natomiast dobitnym dowodem na oderwanie padrino Mikela od otaczającego go rzeczywistości jest komentarz, jakiego Hiszpan udzielił po meczu z ekipą Seana Dyche’a. Zgodnie ze słowami 38-latka Arsenal prezentował się fantastycznie i miał pełną kontrolę nad spotkaniem, oczywiście aż do 58. minuty, kiedy do szatni udał się Xhaka. Jeden celny strzał w pierwszej połowie faktycznie potwierdza twierdzenie szkoleniowca The Gunners.

Czy obecna sytuacja Kanonierów to efekt złego zarządzania statkiem przez jego hiszpańskiego kapitana? W jakiejś części na pewno, jednak w dużej mierze wina spada na barki zawodników, którzy po prostu nie prezentują się na tyle dobrze, by zakładać koszulkę tak zasłużonego klubu. Alan Smith, ekspert stacji Sky Sports’ stwierdził, że jako trener jesteś tak dobry, jak dobrzy są twoi piłkarze, a w grupie, którą dowodzi Arteta, nie znajdziemy graczy na odpowiednim poziomie. Co należałoby wymienić w okręcie cumującym w porcie The Emirates? Kapitana czy poddaną mu załogę? Niektórzy odpowiedzą, że wszystko.

Rozczarowanie kolejki: derby Manchesteru

Wyobraźcie sobie, że kupiliście bilety na spektakl w jednym z największych teatrów na świecie. Ogromna scena, wspaniali aktorzy, fenomenalny scenariusz – nic tylko usiąść wygodnie i rozkoszować się popisami artystów. Jakże zaskoczeni jesteście, gdy na deskach pojawia się grupa reprezentująca kółko teatralne lokalnej podstawówki, a zamiast zachwalanego dramatu oglądacie próbę przed szkolnymi jasełkami. Właśnie tak musieli czuć się wszyscy, którzy w sobotni wieczór zdecydowali się na wirtualną wizytę w Teatrze Marzeń. Okrągłe zero goli, cztery celne strzały, dwóch ranny, żadnej ofiary. Może to i dobrze, że starcie gigantów na Old Trafford odbywało się za zamkniętymi drzwiami.

Wydarzenie kolejki: Liverpool traci punkty na Craven Cottage

Na malowniczym obiekcie w stolicy Anglii zdołał wygrać nawet Arsenal. Uczynił to także ówcześnie beznadziejny Everton. Jurgen Klopp zmaga się ze swoimi problemami (niemal co tydzień wypada mu kolejny zawodnik – tym razem Diogo Jota), ale raczej nikt nie spodziewał się, że w starciu z Fulham The Reds ugrają tylko jedno oczko. Mały kryzys? Po zaskakującej porażce z Atalantą Liverpool zaliczył remis z Brighton, jednak później dwukrotnie schodził z boiska jako zwycięzca. Natomiast po nieudanej potyczce z Midtjylland ekipa z Anfield zaliczyła równie przeciętne spotkanie z The Cottagers. Kogo mistrzowie Anglii mają zapisanego kalendarzu na środowy wieczór? Łatwo nie będzie – do miasta Beatlesów przyjeżdża Tottenham.

Bohater nieoczywisty: Carlo Ancelotti

Nawet jeśli wszyscy już w ciebie zwątpili, pokaż, że się mylili, nie czekaj ani chwili dłużej. Życie to nie zawsze droga, na niej róże (…). Jeżeli Carlo słucha polskiego hip-hopu, po spotkaniu z Chelsea zapewne w głowie nucił sobie pierwszą zwrotkę Nowin w wykonaniu Paktofoniki. Everton w siedmiu ostatnich spotkaniach wygrał zaledwie raz, a tu proszę, na Goodison Park przyjeżdża przedstawiciel ligowej czołówki i nie wywozi z Liverpoolu ani jednego punktu. Stary mistrz pokonał utalentowanego ucznia. Owszem, skromnie i w nieprzekonującym stylu, ale zwycięstwo to zwycięstwo. The Tofees są już tylko dwa punkty za plecami The Blues. Czyżby Carlo i jego ekipa wracali na zwycięską ścieżkę?

Komentarze