Telegram z Wysp: Ballada o dwóch rezerwowych napastnikach

Gabriel Jesus (Manchester City, Premier League)
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Gabriel Jesus (Manchester City, Premier League)

Było ich dwóch, w każdym z nich inna krew, ale jeden przyświecał im cel. Za kilka lat mieć u stóp cały świat, wszystkiego w bród. Gabriel Jesus i Kelechi Iheanacho. Jeden z nich już dostał szansę na regularną grę w pierwszym składzie. Drugi, chociaż o rok starszy, dopiero teraz udowadnia, że warto na niego stawiać. Czy obaj w przyszłości mają szansę zostać liderami ofensywy w swoich drużynach?

Udany debiut w Premier League

Gabriel Jesus trafił na Etihad w styczniu 2017 roku. W swojej debiutanckiej połowie sezonu w Premier League zdobył siedem bramek w dziesięciu meczach. W kolejnych rozgrywkach trzynastokrotnie wpisywał się na listę strzelców, w sezonie 18/19 trafił siedem razy, a zmagania zakończone w lipcu poprzedniego roku przyniosły mu 14 goli. Brazylijczyk umieszczał piłkę w siatce dosyć regularnie, chociaż ze skutecznością był na bakier. Jeżeli weżmiemy pod uwagę współczynnik xG (expected goals), zauważymy, że wychowanek Palmeiras powinien mieć w swoim dorobku przynajmniej 15 bramek więcej.

Kelechi Iheanacho przeniósł się na King Power Stadium pół roku po tym, jak w Manchesterze znalazł się Gabriel Jesus. Transfer do Leicester bez wątpienia był spowodowany malejącą rolą Nigeryjczyka w szeregach Obywateli. Jednak dołączając do kadry Lisów reprezentant Super Orłów doskonale wiedział, jaka rola czeka go w klubie z East Midlands. Jamiego Vardy’ego po prostu nie dało się wygryźć ze składu. Nie tylko ze względu na pozycję, jaką Anglik wypracował sobie w drużynie, ale także, a może nawet przede wszystkim, ze względu na jego ponadprzeciętne strzeleckie umiejętności. Mimo wszystko Iheanacho zapewne wierzył, że jeżeli będzie ciężko pracował na treningach i wykorzysta każdą szansę, jaką dostanie od trenera, w przyszłości zdoła zastąpić doświadczonego snajpera.

Sezon ostatniej szansy

O ile wspomniany wyżej Jesus w roli zmiennika/zastępcy Sergio Aguero radził sobie co najmniej przyzwoicie, to Nigeryjczyk nawet nie potrafił wywalczyć sobie regularnej obecności na murawie. O liczbach trudno było mówić – w ciągu trzech sezonów wychowanek Taye Academy strzelił zaledwie 9 goli. W międzyczasie Lisy próbowały wykrzesać ostatnie tchnienie z duetu Slimani – Okazaki, ale nie przyniosło to zadowalającego rezultatu.

Ten sezon miał być dla Iheanacho sezonem ostatniej szansy. Chociaż nikt tego otwarcie nie zapowiadał, Nigeryjczyk najprawdopodobniej musiałby szukać nowego pracodawcy, jeżeli nie spełniłby postawionych przed nim oczekiwań. Początek rozgrywek nie zapowiadał się nadzwyczajnie obiecująco – 24-latek po raz pierwszy trafił do siatki dopiero w lutym! Być może Brendan Rodgers szepnął mu na ucho, że nadchodzące kilka miesięcy mogą być ostatnimi chwilami reprezentanta Super Orłów na King Power Stadium, ponieważ w trzech ostatnich kolejkach były piłkarz City aż pięciokrotnie wpisał się na listę strzelców.

W miniony weekend zapisał na swoim koncie trzy gole w rywalizacji z Sheffield United. Hat-trick w starciu z czerwoną latarnią Premier League nie jest wybitnym osiągnięciem, jednak daje nadzieję na lepsze jutro. Nie tylko dla napastnika, ale także dla Lisów, które potrzebują skutecznego następcy/zastępcy/zmiennika dla Vardy’ego. Czy to właśnie Iheanacho zajmie miejsce legendy Leicester? Ostatnie spotkania pozwalają optymistycznie patrzeć w przyszłość – Nigeryjczyk jest wysoki, szybki, silny i w końcu skuteczny. Jeżeli utrzyma wysoką dyspozycję, w East Midlands nie muszą martwić się o przebieg zmiany pokoleniowej.

Natomiast na Etihad najprawdopodobniej nigdy nie przestali wierzyć w Jesusa. Brazylijczyk regularnie wchodził w buty Aguero i nie zwykł zawodzić. Owszem, do kalibru Argentyńczyka brakuje mu jeszcze wiele, ale 23-latek raczej nie powinen martwić się o swoją przyszłość w barwach Manchesteru. Jeżeli czterokrotny mistrz Anglii pożegna się z City, zostanie godnie zastąpiony. Gabriel Jesus zadba o konynuację strzeleckich rekordów w Premier League.

Wydarzenie kolejki: uraz Ruiego Patricio

W 87. minucie starcia Wolverhampton z Liverpoolem wszyscy obserwujący boiskowe wydarzenia zamarli. Rui Patricio padł na murawę niczym rażony piorunem. Na początku mogło się wydawać, że to Mohamed Salah zderzył się z portugalskim bramkarzem. Realizator do końca trzymał nas w niepewności, ponieważ nie zdecydował się na pokazanie powtórki tego zdarzenia. Ci, którzy zdecydowali się na cofnięcie transmisji do tego momentu, zauważyli, że to nie Egipcjanin, a Connor Coady wpadł na Patricio. Kapitan Wilków trafił swojego golkipera kolanem w głowę. Przerwa w rywalizacji trwała aż 15 minut, a ostatni gwizdek wybrzmiał dopiero w 18. minucie doliczonego czasu gry. Bramkarz gospodarzy został zniesiony z boiska na noszach, co nie zwiastowało niczego dobrego. Nuno Espirito Santo obawiał się najgorszego – w końcu nie tak dawno był świadkiem podobnej kontuzji Raula Jimeneza. Na szczęście skończyło się tylko na strachu – klub poinformował, że reprezentant Portugalii czuje się dobrze.

Bohater nieoczywisty: Łukasz Fabiański

Chociaż West Ham przegrał niezwykle ważne starcie z Manchesterem United, po ostatnim gwizdku najwięcej mówiło się nie o zwycięzcach, a o bramkarzy Młotów. Reprezentant Polski w 37. minucie zaliczył kapitalną interwencję przy strzale Masona Greenwooda, a już dwie minuty później wybronił uderzenie Marcusa Rashforda. Po przerwie doświadczony golkiper musiał wyciągać piłkę z siatki po samobójczym trafieniu Craiga Dawsona, ale niedługo później zatrzymał próbę Bruno Fernandesa.

Rozczarowanie kolejki: Erik Lamela (od bohatera do zera)

Dla Argentyńczyka powinniśmy stworzyć osobne wyróżnienie – głupiec kolejki. Jego nazwisko zdecydowanie bardziej pasowałoby do tej kategorii. Do 76. minuty mógł dumnie dzierżyć tytuł bohatera spotkania, a jeżeli nie bohatera, to przynajmniej strzelca najpiękniejszego gola meczu. Swój wysiłek zniweczył w siedem minut. Najpierw ostro faulował Nicolasa Pepe, za co obejrzał zasłużoną żółtą kartkę. Niedługo później sędzia ukarał go drugim kartonikiem – tym razem Lamela uderzył Tierneya ręką w twarz. Tottenham próbował odrobić straty, ale grając dziesięciu na jedenastu, stał na przegranej pozycji.

Komentarze