Olkiewicz w środę #91. Wielka rezygnacja wokół reprezentacji Polski

Pustawe trybuny na Stadionie Narodowym, obiektywne trudności ze skupieniem uwagi na wydarzeniach meczowych, wreszcie trudne do pozbycia się żarty sytuacyjne z wykorzystaniem niedawnego pisma PZPN-u, skierowanego do jednego z dziennikarzy. Spotkanie z Łotwą jeszcze długo zostanie w pamięci jako namacalny efekt czegoś, co można nazwać Wielką Rezygnacją.

Stadion Narodowy trening reprezentacji
Obserwuj nas w
Pressfocus Na zdjęciu: Stadion Narodowy trening reprezentacji
  • Reprezentacja Polski słabnie jako magnes, przyciągający ludzi do rodzimego futbolu, co razi w oczy tym mocniej, że równolegle rekordy popularności bije Ekstraklasa
  • W normalnych okolicznościach wtorkowy wieczór mógłby zasiać nutę optymizmu – w barażach udało się uniknąć mocarzy, ścieżka wydaje się nam sprzyjać. Ale okoliczności normalne nie są.
  • PZPN staje przed wyzwaniami, przed którymi nie stał ani przez sekundę swojej kadencji Zbigniew Boniek ze swoją świtą. I jako tarczy przed światem postanowił użyć przedsądowych pism.

The Great Resignation na trybunach, w mediach, wśród sympatyków piłki

Puste krzesełka – już nie tylko w przerwie, gdy cała ferajna ze Stadionu Narodowego rusza do stoisk gastronomicznych, ale i w trakcie meczu. Ci, którzy znaleźli się na trybunach, raczej w trybie turysty zwiedzającego jedną z warszawskich atrakcji, niż kibica wiernie dopingującego swój ukochany zespół. A ta resztka fanatyków, która jakimś cudem nadal ekscytuje się życiem kadry – z oczami wlepionymi w wyniki na żywo, bo przecież najbardziej istotną pracę dla Polski wtorkowego wieczoru wykonywali nie Sebastian Szymański z Jakubem Kiwiorem, ale Budimir z Majerem. Gdybym był zagranicznym korespondentem, który miałby streścić nastroje wokół reprezentacji Polski na finiszu 2023 roku, zatytułowałbym tekst, nawiązując do pocovidowego zniechęcenia wyścigiem szczurów. The Great Resignation.

Zjawisko określane jako “The Great Resignation” nie wystąpiło może w Polsce w takim wymiarze, jak w USA czy innych najbardziej rozwiniętych gospodarkach, ale niektórzy też podłączyli się do tego nurtu. W skrócie: pandemia, a raczej pandemiczne obostrzenia, które oderwały ludzi od ich codziennej rutyny złożonej z pracy i odpoczynku po pracy, spowodowały przewartościowanie życia przez wielu pracowników. Masy wciśnięte w pogoń za zyskiem i rozwojem zostały przymusem zatrzymane w domach – i zauważyły, że w tych domach też da się żyć, czasem nawet przyjemniej niż w klimatyzowanych open space’ach biurowych. Dopóki biegliśmy na złamanie karku, nikt nie trudził się wątpliwościami dotyczącymi tego, jak wygląda świat, który poświęcamy na rzecz zdobywania coraz większych kwot i coraz lepszych stanowisk. Gdy trzeba było się zatrzymać – część osób stwierdziła, że już wcale nie chce biegać. Nastąpiła rezygnacja – niektórzy porzucili stanowiska, inni ambicje, jeszcze kolejni przestali zabiegać o awans, następni wykluczyli z grafiku nadgodziny czy fuchy poza etatową pracą.

Znamienne, że w Wikipedii zjawisko jest opisane w szesnastu językach, w tym w trzech różnych dialektach języka hiszpańskiego, ale nie po polsku. Natomiast mamy własne pełnoprawne Great Resignation w świecie piłki nożnej – i widać było je w pełni na trybunach Stadionu Narodowego, pustego jak prawie nigdy w epoce Roberta Lewandowskiego. To najbardziej namacalny, najłatwiejszy do zmierzenia czynnik potwierdzający wielką rezygnację ze śledzenia losów kadry, ale oczywiście czynnik wcale nie jedyny.

Tylko u nas

Kadra zaczyna obojętnieć

Można się rozejrzeć wokół, popytać znajomych, sprawdzić, czy wujas na weselu będzie wiedział, kto jest następcą naszego El Toro Byczka Glika. Można posprawdzać po nastrojach w banieczce piłkarskiej, ale jeszcze lepiej rzucić okiem na to, co jest poza banieczką piłkarską. Przypomnijmy – środowisko Roberta Lewandowskiego prostuje memy, że to wcale nie Oshee wymieniło “Lewego” na Igę Świątek, tylko tak kontrakt upłynął. Przypomnijmy – oficjalny bukmacher reprezentacji w reklamie z jej udziałem nie błyszczy twarzami reprezentantów, tylko mruga do kibiców: my też cierpimy, tak jak wy, ale jesteśmy z reprezentacją na dobre i na złe. Można zgonić na wyniki, można zgonić na ogólny klimat i atmosferę, na Stasiaków, na pozwy. Ale to jak zganiać “Great Resignation” na to, że akurat wczasy w Grecji po pandemii są trochę tańsze.

Kibice – mam teorię, że mniej więcej w czasie afery premiowej – po prostu na chwilę stanęli. Do tej pory biegli równo z reprezentacją, czasem szybciej, czasem wolniej. Gdy nie szło sportowo – wciąż żywe były niedawne wspomnienia. Gdy przedłużał się okres rozczarowań – rękę rzucały sukcesy Roberta Lewandowskiego poza Polską, kto nie chciałby obejrzeć na żywo być może najlepszego piłkarza świata, a z pewnością najlepszego człowieka, uprawiającego ten sport – bo przecież Ronaldo i Messi to kosmici. Czasem pomagał jakiś krótkotrwały sukces pokroju awansu na imprezę, czasem pojedynczy zryw lepszej gry – jak za Sousy. W każdym razie biegliśmy, jak pracownicy w USA po kolejne awanse, podwyżki, stanowiska. A potem stanęliśmy. Spojrzeliśmy na sytuację z boku. I zobaczyliśmy obraz zniszczeń.

  • Zobacz także materiał wideo: PZPN – Każdego dnia gorsza wersja siebie

Zobaczyliśmy reprezentację, która żre się o pieniądze na turnieju życia, zobaczyliśmy reprezentację potykającą się na najprostszych przeciwnikach, selekcjonera, który 3/4 pracy poświęca na kolejne urlopy w Portugalii, związek, który każde zgrupowanie szczelnie obudowuje poza-piłkarskimi aferami. Z oczu spadły nam biało-czerwone szaliki. Ze zdumieniem zauważyliśmy, że to nie był wiosenny bieg po zroszonej polance, to było brnięcie w coraz głębsze bagno, ramię w ramię z tymi, którzy się w nim taplają od lat.

Właściwie w kategorii zaskoczenia należy traktować, że ta rezygnacja ze wspólnego przeżywania losów kadry nastąpiła tak późno. Przy takich wynikach i takiej atmosferze wokół, niejeden stadion klubowy by się wyludnił. Reprezentacja długo leciała siłą rozpędu, kojarząc się w miarę ciepło, wzbudzając w miarę ciepłe emocje. Ale wczoraj na Narodowym widać było w pełni, że tu wskazany jest już czas przeszły. Nie jest to jeszcze jawne sympatyzowanie z naszymi rywalami, jak za czasów Smudy, gdy każda porażka przybliżała nas do jego zwolnienia, a więc była postrzegana jako zjawisko jeśli nie pozytywne, to neutralne. Ale jest to dość drastyczny, wyraźny odwrót. Trudny do wytłumaczenia, gdy rekordy frekwencji bije Śląsk Wrocław, gdy pełne stadiony mamy w Poznaniu, Warszawie, gdy na Śląski Ruch walczący o utrzymanie ściąga prawie 30 tysięcy widzów. Tam też jest zimno. Też poziom piłkarski nie zawsze powala. A jednak, nikt nie rezygnuje.

Dlatego problem jest głębszy, niż tylko systemowe dziadostwo proponowane przez PZPN w ostatnich latach. Dziadostwo na szczeblach działaczy, dziadostwo piłkarzy, dziadostwo sportowe. Szarganie wizerunku tak długo, tak metodycznie, jakby ktoś umyślnie chciał jak najwięcej zepsuć w jak najkrótszym czasie.

Bo paradoksalnie – piłkarsko sytuacja przecież nie jest jeszcze taka zła. Tak, przegraliśmy wyścig w prawdopodobnie jednej z najsłabszych grup, jakie dostawaliśmy w eliminacjach do wielkich turniejów. Ale ta piękna, uzdolniona, najeżona gwiazdami Chorwacja już jedzie na Euro, podobnie zresztą Włosi. W barażach zostają nam Estończycy, potem ktoś z grona Walia/Ukraina/Islandia/Finlandia. Mam wrażenie, graniczące w sumie z pewnością, że “w normalnych okolicznościach” dzisiaj prasa puchłaby od artykułów omawiających najmocniejsze strony Walii, najgroźniejszych ukraińskich zawodników ofensywnych. Że kibice pocieszaliby się tym, jak groźna jest Polska na własnym terenie, część pewnie planowałaby już ewentualne loty na finał baraż, o ile nie będą grane w Warszawie. Zamiast tego u siebie, wśród swoich znajomych, w rodzinie, w internetowych miejscach, które znam i cenię, widzę właśnie rezygnację. Okej, gramy baraże, mamy nawet szansę się przez nie przeczołgać. I co? Jak to określił świetnie Leszek Milewski – mamy wpełznąć na tę imprezę jak szczur do kanału, a potem to świętować szampanami?

Z kim Polska zagra w barażach? Znamy półfinałowego rywala reprezentacji Polski
Reprezentacja Polski

Estonia rywalem reprezentacji Polski w półfinale baraży Po dzisiejszych rozstrzygnięciach w grupie D sytuacja reprezentacji Polski stała się jasna. Skomplikowana sprawa na temat tego z kim Polska zagra w barażach o awans na Mistrzostwa Europy, została rozwikłana. Podopiecznym Michała Probierza przyjdzie zmierzyć się w półfinale baraży z reprezentacją Estonii. Estończycy to zwycięzcy dywizji D Ligi

Czytaj dalej…

Nawet jeśli awansujemy, nawet jeśli przebrniemy przez baraże – jesteśmy losowani z ostatniego koszyka, cokolwiek się wydarzy – czeka nas grupa śmierci. Michał Probierz na konferencji dziwi się, że kadra jest tak mocno krytykowana, a przecież nie przegrała już czwartego meczu z rzędu, robi jakieś delikatne kroczki do przodu, może nawet z czasem wygra coś o punkty. Ale taka jest właśnie rzeczywistość czasu Wielkiej Rezygnacji. My już zobaczyliśmy, że stoimy po kokardę w bagnie, że tutaj można jedynie pocieszać się Norwegami, którzy mają jeszcze gorzej. Jak pracownik w USA w 2020 czy 2021 roku – jeśli już raz zobaczysz, że twoja gonitwa była bez sensu, trudno oszukać samego siebie, że jest inaczej. Jeśli już spojrzałeś na kadrę obnażoną, kadrę trawioną wewnętrznymi kryzysami, kadrę słabą piłkarsko, chwiejną pod względem charakteru i całej sfery mentalnej, kadrę notującą historycznie słabe wyniki (MOŁDAWIA!), to nie będziesz się delektował wizją awansu po meczu z Estonią i Finlandią.

Nic nie jest dane raz na zawsze – zwłaszcza czas

To dla PZPN-u wyzwanie, z którym dawno nie miał okazji się mierzyć. Z jednej strony ogromne zagrożenie, że związek będzie pozbawiony premii wynikających z regulaminów UEFA dotyczących wielkich imprez. Euro 2024 bez Polski to tragedia dla skarbników w PZPN-ie, również z uwagi na zaangażowanie sponsorskie. No ale właśnie – w takich chwilach, gdy odcinany jest kurek z pieniędzmi z nagród, bazujesz na tym, co wyrabiałeś w czasach prosperity. Na zaufaniu sponsorów, którzy zostają z tobą na trudniejsze dni. Na zaufaniu kibiców, którzy znów wykupią stadion do ostatniego miejsca, a potem zrobią gigantyczne zakupy w oficjalnym sklepie reprezentacyjnym.

Ale przecież PZPN żył i nadal żyje tak, jakby awanse na kolejne wielkie imprezy były formalnością, a nagrody – gwarantowanym wpływem. A co jeśli nagród nie będzie? Kibiców już jest mniej, przychody zapewne spadną, sponsorzy już ostatnio zagrali bardzo ostro, właściwie sztorcując publicznie związek za jego strategię komunikacyjną i marketingową. Jaki jest plan B? Czy on w ogóle istnieje?

Gdy analizujemy w taki nieco szerszy sposób stan polskiej piłki i stan Polskiego Związku Piłki Nożnej na przełom 2023 i 2024 roku, możemy trochę lepiej zrozumieć ostatnie urozmaicenia relacji z dziennikarzami. Pismo przedsądowe skierowane do Piotra Żelaznego, dziennikarza, któremu PZPN zarzuca naruszenie dóbr Związku, to kolejne z długiej listy kuriozalnych posunięć ekipy Cezarego Kuleszy. Dużo można zarzucać organizacji, która własne niedociągnięcia i gafy próbuje załatać ocenzurowaniem krytyków. Głupotę. Brak przewidywania własnych konsekwencji. Brak kompetencji. Pochopność.

Do tej pory upatrywałem przyczyn tak idiotycznej zagrywki właśnie w tych okolicach. Ktoś bez kompetencji i wyobraźni, pochopnie rzucił rękawicę dziennikarzowi, bo nie należy do osób szczególnie przewidujących, żeby nie określić jego zasobów ostrzej. Może jakiś pojedynczy ananas, może zaćmienie całego działu czy pionu.

Ale gdy widzę jak wielka jest ta nasza rodzima wersja “The Great Resignation”, gdy czytam ludzi, którzy namawiają dziennikarzy, by przestali rozmawiać o kadrze, a zaczęli od Śląska Wrocław… Przeczuwam zwyczajną, ludzką, przeraźliwie trywialną i banalną panikę.

Panikę trudną do opanowania, panikę powodującą nerwowe i chaotyczne ruchy.

Jednak co najgorsze – panikę uzasadnioną…

Komentarze