- Jak polski futbol chciał opierać się na „kierownikach ataku”?
- Dlaczego Piotr Zieliński długo nie był odpowiedzią na ten problem reprezentacji?
- Jak przekonywał się do większej liczby rozgrywających Michał Probierz?
- Co w tym względzie pokazały nam mecze towarzyskie reprezentacji?
W poszukiwaniu “dziesiątki”
Po prostu różnie to było nazywane na wielu etapach rozwoju futbolu. Gdy w międzywojniu powszechnie obowiązywał system klasyczny (2-3-5), to w Polsce mówiono o potrzebie posiadania „kierownika ataku”. Tym pierwszym był Józef Kałuża z Cracovii, który za sprawą austriacko-węgierskich wzorców prowadził grę zupełnie inną. – To, co on wówczas wyprawiał na boisku było kunsztem, którego jeszcze nie znaliśmy – wspominał Stanisław Mielech, jego partner z boiska i autor świetnych książek o dawnym futbolu. – Piłka słuchała go, kleiła mu się do nogi. Wózkował świetnie, lecz wózkiem trudno nam było zaimponować. Rewelacją dla nas były natomiast jego strzały, ustawianie się do piłki, wybieganie na pozycję, wypuszczanie piłek łącznikom na przebój lub na skrzydła. Jego zagrania powiązały nasze bezplanowe indywidualne gierki i nadały im sens. Jak łatwo było przy nim zdobywać bramki.
Do tego w zasadzie można sprowadzić rolę rozgrywającego: łatwości z jaką zespół kreuje sytuacje w ofensywie. Dlatego w latach powojennych zachwycano się Zygfrydem Szołtysikiem, Kazimierzem Deyną, a później Zbigniewem Bońkiem – nawet jeśli operowali w różnych strefach, czy wręcz „wędrowali” po różnych strefach u kolejnych trenerów, to polski kibic doceniał ich znakomite podania.
Niełatwa relacja
Nie zmieniło się to w latach 90. i w XXI wieku, czego przykładem mogą być oczekiwania wobec Piotra Zielińskiego. Zresztą nie tylko wobec niego, bo śledząc polskie turnieje liczono na Mirosława Szymkowiaka (2006), Łukasza Gargułę (2008) i Ludovica Obraniaka (2012). Był również Roger Guerreiro (również 2008), którego gra miała wynieść kadrę na inny poziom.
Ta relacja polskiej piłki z rozgrywającymi bywała też niełatwa, zwłaszcza, gdy wprowadzenie piłkarza biorącego na siebie ciężar odpowiedzialności za kreowanie gry było utrudnione. U Jerzego Engela przecież z „dziesiątką” na plecach biegał Radosław Kałużny, u Adama Nawałki przez lata był to Grzegorz Krychowiak. Gdy w 2016 roku na ostatni mecz fazy grupowej Euro Piotr Zieliński pojawił się w wyjściowym składzie, to kończył grę po pierwszej połowie, zapłakany w szatni, odseparowany od gry i podań. Głównie przez Krychowiaka, który wolał, gdy każda akcja toczyła się w jego tempie.
Zieliński odkąd przebił się w Serie A był punktem odniesienia dyskusji nad stylem gry reprezentacji, nawet jeśli nie do końca zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Jego umiejętności przystawały bardziej do współczesnego futbolu, niż któregokolwiek z pomocników występujących w kadrze Nawałki. A jednak jej wyniki były oparte na współpracy dwóch napastników, stąd poszukiwanie przez selekcjonera kompromisu, z rzucaniem Arkadiusza Milika na skrzydło, cofaniem rozgrywającego…
To poszukiwanie miejsca dla Zielińskiego w zespole, który niekoniecznie czuł się komfortowo przy piłce przybierało momentami komiczne oblicze, gdy dyskusję sprowadzano na poziom różnorodności ról wypełnianych przez niego w klubie. Jakby zapominano, że grające zupełnie inaczej Napoli także otoczeniem kreowało mu przestrzeń do wydobycia z siebie tego, co najlepsze. Kolejnym selekcjonerom brakowało albo odwagi, albo zawodników, którzy mogliby dać mu podobną pewność siebie. Jego frustracje swoją kulminację miały nie w Marsylii, gdzie niepowodzenie w Euro 2016 przeżywał w zaciszu szatni, lecz w Katarze, gdy po porażce z Francją w 1/8 finału (1:3) mówił jednym głosem z Robertem Lewandowskim o potrzebie gry bardziej przyjaznej kadrowiczom. W tej walce o styl gry reprezentacji Polski – dyskusji równie starej, jak sama kadra – wreszcie rozgrywający chwycił za kierownicę i, nawet jeśli z półtorarocznym opóźnieniem, powalczył o swoje.
W katarskim mundialu gra była ułożona pod deficyty dwóch z najstarszych piłkarzy – Kamila Glika i Grzegorza Krychowiaka. Na wspomniany apel po zakończeniu rywalizacji zdaje się, że odpowiedział Michał Probierz, a Zielińskiego stopniowo obudowywał zawodnikami, którzy mogą dać 30-latkowi więcej radości z gry. Zresztą nie tylko jemu, choć akurat Lewandowski – który w Katarze też o to apelował – w Euro 2024 ma wystąpić dopiero z Austrią. Opaska kapitańska dla rozgrywającego na mecz z Holandią ma więc dodatkowe znaczenie, choć dla samego Zielińskiego ważniejsi mogą okazać się „współpracownicy” w wyjściowym składzie.
Wyjściowy skład na mecz z Holandią wyrazi też intencję Michała Probierza. Minęły już czasy, gdy ustawienie z trójką środkowych obrońców uznawano za wyłącznie defensywne. Selekcjoner wybierając na pozycji wahadłowych dwóch zawodników ze znacznie większymi inklinacjami ofensywnymi już wskazuje na kierunek gry.
- Zobacz także: typy na mecz Polska – Holandia
Zresztą wystarczy przypomnieć sobie dyskusje przed selekcjonerskim debiutem Probierza na Wyspach Owczych – czy Zieliński oraz Sebastian Szymański są w stanie grać skutecznie w jednym zespole? – by podkreślić wątpliwości towarzyszące reprezentacji Polski. Wątpliwości, zaznaczmy, absurdalne. Chodziło przecież o mecz ze 152. drużyną w rankingu ELO, 135. w klasyfikacji FIFA. W ilu z dziewięćdziesięciu występów w kadrze Zieliński mógł liczyć na podobne wsparcie w sektorze kreatywności? Zresztą na efekty nie trzeba było długo czekać, bowiem Zieliński odgrywał piłkę do Szymańskiego przy pierwszym golu dla biało-czerwonych.
Najlepsze drużyny są ustawione i nastawione wedle pomysłów znakomitych trenerów, których progresywne, proaktywne myślenie o futbolu kreuje światowe trendy. Lecz i one byłyby inne, gdyby decydowali się na innych profilem zawodników. Guardiola marzył o zespole złożonym z pomocników, w Manchesterze City szuka sposobów, by Phil Foden, Kevin de Bruyne oraz Bernardo Silva grali obok siebie. To prosty przekaz: masz jakość, to z niej korzystaj. Polacy też ją mają, ale wewnętrzny strach przed odsłonięciem się zbyt często kreatywność hamował, ściągając ją w dół ku pragmatyzmowi.
Probierz idzie w nieznanym kierunku, innym nawet od tego, który nadał Paulo Sousa. Portugalczyk też chciał futbolu ofensywnego, ale dla niego wyrazem intencji byli napastnicy, zwłaszcza na początku pracy z kadrą. W debiucie przeciwko Węgrom w Budapeszcie był moment, że rzucił Lewandowskiego, Krzysztofa Piątka i Arkadiusza Milika naraz, by odrabiać straty. Stopniowo jego pomysł ewoluował, zaczął stawiać m.in. na Kacpra Kozłowskiego, ale Euro 2020 w wyjściowym składzie w środku pola zaczynał Karol Linetty obok Krychowiaka. Najlepszy mecz tego turnieju kadra zagrała w Sewilli z Hiszpanią, gdy w środku pola wystąpili obok siebie Jakub Moder, Mateusz Klich oraz Zieliński. Każdy z nich mógłby spełniać rolę rozgrywającego, lecz w trójkę mogli dzielić się odpowiedzialnością za piłkę mimo tak wysokiej jakości rywali. Był to jednak wyjątek od reguły.
Otoczenie
Otoczenie ma znaczenie. Sygnały ze strony Probierza dają nadzieję, że Polak może cieszyć się małą grą i to pod pressingiem rywala. Rozgrywający muszą też cierpieć, bo nadal mowa o piłkarzach, którzy do najwyższego poziomu albo aspirują, albo sięgali go w przeszłości. Jednak będzie im w pewnym sensie łatwiej oddać się tej pracy, gdy posiądą przekonanie, że po odzyskaniu posiadania nie czeka ich kopanie piłki, lecz granie nią, albo chociaż próba, która nie skończy się burą od selekcjonera.
Probierz ma z kogo wybierać. Dla stabilizacji wskaże na pomocnika o bardziej defensywnych inklinacjach – Bartosza Slisza lub Tarasa Romanczuka – ale im wyżej, tym mocniej może postawić na chęć utrzymania się przy piłce. To być może najważniejsze wnioski ze sparingowego dwumeczu z Ukrainą i Turcją: umieszczenie nawet czterech piłkarzy uchodzących za rozgrywających da efekt w postaci komfortowego rozegrania. Nie zawsze, ale i tak częściej, niż polski kibic do tego przywykł. Posiadanie piłki w meczu z Ukrainą było na korzyść rywali (43-57), ale w liczbie akcji długich, przynajmniej 45-sekundowych wynik był podobny (6-7). Dokładność zagrań Polaków wyniosła aż 85%. W spotkaniu z Turcją było bardzo podobnie – posiadanie nieznacznie wzrosło (do 45%), akcji o przynajmniej 20 sekundach było tyle samo (18).
Gdy spojrzy się na mapę średnich pozycji i najczęstszych kombinacji podań z pierwszego z tych starć to uwaga musi być skierowana na liczbę zawodników w środkowej strefie. Nawet jeśli objawiali się w różnych momentach, to wymienność miejsc, operowanie blisko siebie oraz szukanie się na boisku było zauważalne. To atut, który stosują najlepsi. Struktura obowiązuje bez piłki, w jej posiadaniu piłkarze muszą wiedzieć, jakie przestrzenie zajmować, ale nie są do nich przywiązani.
To coś, o czym przed startem Euro 2024 mówili tacy trenerzy jak Luciano Spalletti czy Julian Nagelsmann. Zresztą nie tylko oni, w podobnym tonie wypowiadał się selekcjoner Węgrów, Marco Rossi. – Talent potrzebuje swobody, nie ograniczenia – stwierdził Włoch, nawiązując również do „relatywizmu”, a więc nowego ruchu w futbolu, który daje piłkarzom swobodę tworzenia znacznej przewagi liczebnej na nawet najmniejszej przestrzeni. To też wyraz apozycyjności, która wynika z jakości szkolenia. Rozumienie futbolu weszło na tak wysoki poziom, że u pomocników wymaga się właściwej interpretacji momentów w których dana przestrzeń musi być uzupełniona. Jeśli jest tam kolega, to szuka się następnej. Mniej chodzi o system, choć nawet w tym stosowanym przez kadrę – 3-5-2 lub 3-4-3 – jest sporo miejsca na więcej niż jednego kreatora gry.
Przesadą byłoby przypisywanie futbolu Probierza do tych trenerów, ale jeśli choć cześć prowadzonej przez niego drużyny poczuje swobodę grania, to korzyść może być znacznie szerzej zakrojona. Należy wrócić do polskiego pragnienia oparcia gry reprezentacji na barkach rozgrywającego. Kibic ostatnio nie mógł czuć satysfakcji z jednego zawodnika na tej pozycji, czego wyrazem są wciąż wracające na przestrzeni lat dyskusje wokół roli Zielińskiego. Gdyby zdarzyło się, że włożenie trzech piłkarzy o potencjale kreatora – Zielińskiego, Szymańskiego, Modera czy Piotrowskiego, z których każdy bywał lub jest „dziesiątką” w swoim klubie – da radość, jakość i jeszcze wynik, to dźwignęłoby wreszcie polską piłkę w dawno wyczekiwanym, poszukiwanym kierunku.
Komentarze