Olkiewicz w środę #44. Kurz zamieciony pod dywan

Robert Lewandowski
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Robert Lewandowski

W starej przypowieści o mądrym rabinie, który nakazał wyprowadzić kozę z mieszkania, by zwiększyć komfort wszystkich domowników problem istotnie zniknął od ręki. Ale życie to nie stare przypowieści. Nie mam za grosz satysfakcji, ale krok po kroku realizuje się scenariusz, który przewidywałem kilka tygodni temu. Zwolnienie Czesława Michniewicza z funkcji selekcjonera reprezentacji Polski nie zamknęło definitywnie księgi, nie zamknęło nawet rozdziału, wręcz przeciwnie – było punktem zaczepienia do nowego, ale równie obrzydliwego epizodu tego samego serialu. 

  • Wydaje się obrazą intelektu stwierdzenie, że to nie piłkarze zwolnili Czesława Michniewicza
  • Przed zwolnieniem Michniewicza w mediach dominował przekaz kolportowany przez piłkarzy, dziś zaczyna się przedostawać wersja drugiej strony
  • Na tym cyrku i przerzucaniu się winą traci cały czas ten sam człowiek: kibic

Najbardziej ohydny moment

Gdybym miał ze swojej kanapowej perspektywy wybrać najbardziej ohydny moment w historii reprezentacji Polski ostatnich lat, to mecze z Japonią (pamiętny niski pressing) i z Argentyną (błaganie o litość) właśnie spadły na drugie i trzecie miejsce. Na pierwszym rozgościła się właśnie ta słynna kolacja po turnieju, podczas której Robert Lewandowski miał zapewniać selekcjonera, że media kręcą gównoburzę, a generalnie – wszyscy zainteresowani mieli spędzić miło czas we własnym, zgranym gronie, świętując całkiem udany mundialowy występ zakończony na miejscach 9-16 w skali całego świata. 

Szatnia piłkarska. Wszyscy, jak jeden mąż, od B-klasy po szczyty Ligi Mistrzów, powtarzają: to specyficzne miejsce. Trochę inny styl porozumiewania się, bezustanna szydera, czasem mocne starcia charakterów. Jak to możliwe, że zamiast szczerych rozmów, była ta kanonada sztucznych uśmiechów? Jak to możliwe, że zamiast gorzkich rozliczeń było licytowanie się na to, kto przedstawi całą misję w bardziej pozytywny sposób? Nie jest żadnym przypadkiem, że piłkarze nie żegnają Czesława Michniewicza w mediach społecznościowych. I dalej: uważam za wyjątkowo realną wersję zdarzeń, w której Cezary Kulesza pośrednio czy bezpośrednio dowiaduje się o planach zakończenia reprezentacyjnej kariery przez niektórych zawodników, o ile Michniewicz utrzyma swoje stanowisko. To jest niemal otwarta wojna, na tyle, na ile pozwalają nam polskie standardy. Nie jesteśmy Kamerunem, gdzie bramkarz może sobie po prostu polecieć do domu, gdy nie odpowiada mu trener, nie jesteśmy Marokiem, gdzie gwiazdy potrafią postawić sprawę wprost nie tyle selekcjonerowi prosto w oczy, ale wręcz w mediach, w telewizyjnych wywiadach, przed całą narodową publiką, śledzącą losy kadry. Szkoda. Żałuję. Wolałbym inaczej. Ale w jakiś sposób rozumiem trzymanie się konwenansów. 

Co mną najbardziej wstrząsnęło? Cóż – informacja, że Michniewicz jechał do siedziby PZPN-u przekonany, że jedzie przedłużyć swoją umowę. Dzień czy dwa dni wcześniej zapewniał z uśmiechem w rozmowie z RMF FM, że nie ma żadnych konfliktów w kadrze, że wymienia wiadomości z zawodnikami. Kurczę, ja mu po prostu wierzę. Obserwuję cały ten cyrk od początku, wypowiedź po wypowiedzi, artykuł po artykule. Jestem w stanie uwierzyć, że poszczególni kadrowicze o swojej niechęci do Michniewicza poinformowali wszystkie media, prezesa PZPN-u, kilku lokalnych baronów, sponsorów reprezentacji Polski, papieża, dwóch ambasadorów i kilku najważniejszych generałów NATO, a zapomnieli o niej poinformować samego Michniewicza. Jestem w stanie uwierzyć, bo tak przecież przedstawiali to dziennikarze, i to ci po obu stronach reprezentacyjnego sporu. Oczywiście to delikatna przenośnia, dziennikarze po prostu wykonują swoją robotę, ale traf chce, że część wykonuje ją ujawniając fakty przekazane przez zawodników (lub otoczenie zawodników), a część przez sztab lub jego otoczenie. Ale nawet biorąc na to poprawkę – ich wersje są tu w wielu punktach styczne.

 I o to mam żal. I to mnie niewymownie w tej sprawie boli. Ktoś powie – to błahostka, co by zmienił telefon Lewandowskiego do Michniewicza, co zmieniłaby szczerość reprezentantów wobec odchodzącego trenera i kibiców. Dla mnie jednak to rzeczy trudne do zignorowania. Chciałbym przecież wrócić do normalnego, zwyczajnego kibicowania reprezentacji, do cieszenia się z absorbowania uwagi obrońców przez Lewandowskiego, do skakania z radości po niezłych przyjęciach Zielińskiego – do tych rzeczy, które mnie do tej pory cieszyły. Ale nie wiem, czy będę potrafił, wiedząc, w jaki sposób ta ekipa rozwiązuje własne problemy. 

Dziś, akurat pod świąteczny nastrój, coraz mocniej i coraz wyraźniej przebija się wersja drugiej strony. O telefonach do prezesa PZPN-u za plecami trenera. O kontaktach bezpośrednio z politykami w sprawie premii. O szantażu, który miał być przekazany poprzez brata zawodnika (!) jednemu z lokalnych działaczy związku. 

Nie uważam, by piłkarze musieli swojego trenera wielbić, zwłaszcza, gdy sądzą, że prowadzi ich na stracenie, że trwoni ich potencjał. Ale rany, nie trzeba być najostrzejszym ołówkiem w piórniku, by wiedzieć, że reprezentacja nie kończy się na zwolnieniu Michniewicza. Że Michniewicz nie zostaje zrzucony z góry Synaj, że nie wczytujemy nowej gry, z nowymi postaciami, nowymi dziennikarzami, nowym jutrem. A kto jak kto – Michniewicz potrafi się odgryźć, czasem nawet wtedy, gdy nie wypada, gdy warto byłoby po prostu machnąć ręką. Na razie mamy ledwie wierzchołek, mamy ledwie plotki rzucane gdzieś półgębkiem przez dziennikarzy. Ba, piłkarze mogą nawet po prostu się wyłgać, to nie jest prawda, było zupełnie inaczej. Ale ten smród się unosi, potęguje, z każdą rozmową Czesława Michniewicza, gdy już ochłonie po zwolnieniu, z każdą wrzutką insajderów, będzie coraz silniejszy, coraz wyraźniejszy. Od meczu z Chile, od buńczucznej zapowiedzi Krychowiaka, że będziemy grali tak, by krwawiły oczy, bo to przynosi punkty, styl tej kadry szoruje po dnie. Styl na boisku i styl poza boiskiem. Styl wspólnej walki i styl rozstania. Styl komunikacji z kibicami i styl ustalania winy za błędy. 

Koniec roku sprzyja podsumowaniom i snuciu planów na przyszłość. Zastanawiam się: co będzie z tą kadrą dalej? Wpadnie tutaj nowy trener, będzie nowa wizja gry, może przewietrzenie szatni, parę nowych nazwisk, pożegnanie kilku wybitnych reprezentantów. I co dalej? Zapomnimy wszyscy o grudniowych zdarzeniach? Na konferencji nikt nie zapyta Roberta Lewandowskiego, czy rozważał rezygnację z gry w reprezentacji Polski? Nikt nie zapyta o telefony do KPRM? Nikt nie zapyta, w jaki sposób piłkarze spożytkowali swoje premie z PZPN-u, skoro premie z KPRM-u chcieli dzielić dla najuboższych i ubolewali, że nie będą w stanie tego dokonać? Nikt nie zapyta Milika o rozmowy jego brata z prezesem Kulą? Nikt nie zapyta Jakuba Kwiatkowskiego o to, czy faktycznie odmówił zebrania numerów kont zawodników? Przecież te strzały będą padać, jeśli nie osobiście rozpalą ognisko Michniewicz z Potrykusem, to uczynią to ludzie, którzy poznają ich wersję zdarzeń, a z czasem może nawet pozyskają dowody, choćby filmowe, z odpraw, konferencji, filmów kanału Łączy Nas Piłka. 

Olkiewicz w środę #43. Reprezentacja zohydzona do granic
Czesław Michniewicz i Grzegorz Krychowiak

Wyjątkowo smutnym widokiem jest obserwowanie z bliska, jak w sytuacjach krytycznych rozpadają się zgrane paczki. Niejedna osiedlowa klika rozleciała się jak domek z kart, gdy w momencie próby ktoś zaczął uciekać. Niejeden zespół nigdy nie osiągnął dawnej formy, gdy w sporze z prezesem zaczęły się podziały na równych i równiejszych. Niejedna klasowa banda obróciła się

Czytaj dalej…

Niczego nie zamknęliśmy, niczego nie wyczyściliśmy, nie zrobiliśmy ani pół kroku do przodu. Kurz został zamieciony pod dywan, Michniewicz zwolniony, causa finita. Zostaje tylko ten przepotężny niesmak, potęgowany każdym kolejnym wiarygodnym doniesieniem z Misji Katar. Moglibyśmy – my, kibice – uciec w proste: dziennikarze kłamią, obie strony obrzucają się kalumniami, by wybielić własne czyny, wyolbrzymiamy problemy, prezentujemy podkoloryzowane historie, i dotyczące Michniewicza (sławna już narada o 2.30, która okazała się pogawędką przy kolacji), i dotyczące kadrowiczów (branie żartów sytuacyjnych za poważne targi z premierem). 

Ale nie uciekniemy. Bo niestety nie mamy zbyt wielu powodów, by wierzyć w nieskazitelność tej grupy osób, w szczerość ich intencji, autentyczność ich słów i gestów. 28 grudnia. Żaden z kadrowiczów nie zabrał głosu na żaden spośród najważniejszych tematów. 1 stycznia. Początek bezkrólewia. 24 marca. Mecz z Czechami na wyjeździe. 

Czy do tego czasu znów uwierzymy, że to nasze chłopaki, nasze ziomeczki, najzacniejsi mężowie reprezentujący dumnie i bezinteresownie Orła Białego, ludzie, za których warto zdzierać gardło, ściskać kciuki, żarliwie się modlić? 

Oby.

Komentarze

Comments 3 comments

Niestety dużo w tym racji. To co się stało to duża skaza na zawodnikach. Zadziwiające, że od fatalnych MŚ w Rosji żaden trener nie był dobry. Pora na sprawy spojrzeć z innej strony. Problem chyba nie leży tylko w trenerze.