Polski klub miał w Anglii nie przetrwać dwóch lat. Po dziesięciu ma się dobrze

The Eagle FC
Obserwuj nas w
Arch. prywatne Na zdjęciu: The Eagle FC

Było tak – granice Wielkiej Brytanii otworzyły się dla Polaków po wejściu do Unii, a my to wykorzystaliśmy. Od rana pracowaliśmy na zmywakach, w restauracjach, rozwoziliśmy towar ciężarówkami albo dbaliśmy, by zielone ogrody w hrabstwie Suffolk były odpowiednio zielone. W wolnych chwilach wielu z nas resetowało głowę kopiąc piłkę. A skoro tak, to czemu robić to gdzieś pokątnie, jeśli można się zorganizować i pokonać Anglików na ich terenie? Tak 10 lat temu w niewielkim Newmarket – jakieś 100 km od Londynu – powstał The Eagle FC, polski klub grający w strukturach angielskiej piłki.

Jorge Mendes potrafi podobno rozmawiać jednocześnie przez dwa telefony. W kieszeniach trzyma kolejne dwa, a do wszystkich ma zapasowe baterie. Przecież nie ma szans, by bez rezerwy dotrwać do wieczora. Jego piłkarze zarabiają kwoty tak absurdalnie wysokie, że pieniądze przestają być tylko pieniędzmi. Stają się ciągiem cyferek, gdzie milion w tę czy inną stronę przestaje mieć znaczenie. Kluby płacą za nich setki milionów euro, ostatnio majaczyły coś o Superlidze, która pomoże im wydawać jeszcze więcej. Ale istnieje też alternatywna rzeczywistość w piłce. Taka, w której to piłkarz płaci 20 funtów miesięcznie, by móc pokopać w lidze.

Awanse i trochę pecha

Po pierwszej rozmowie z Arkiem Jargieło już wiesz, że to ten typ człowieka, który nigdy się nie poddaje. Na pewno znacie takich ludzi, którym możecie rzucić kłodę pod nogi, a oni poproszą o większą, bo przy przeskakiwaniu poprzedniej całkiem nieźle się bawili. Więc jeśli to Arek – jako piłkarz i działacz – trafił do klubu, któremu FA wróżyła maksymalnie dwa lata życia, nie mogło skończyć się inaczej niż niedawnym świętowaniem 10 lat istnienia. Choć słowo „skończyć” nie jest trafione, bo ta historia wciąż trwa.

– Nie ma innej opcji. Naszym celem jest integracja środowiska polonijnego, którego chcemy być ważną częścią. Pozwolić zapomnieć ludziom o rozłące z krajem i sprawić, by znaleźli tu skrawek swojej ziemi. By w sobotę o godz. 15 mogli spotkać się, porozmawiać o tym, co słychać i obejrzeć mecz polskiej drużyny – mówi. – FA bazowała na dotychczasowych doświadczeniach. Kluby zakładane przez mniejszości narodowe najczęściej upadały w ciągu dwóch lat istnienia. Ale nie my – dodaje.

To tylko 15. poziom rozgrywek w angielskiej piramidzie, choć już po dwóch awansach w pierwszych latach istnienia i niedoszłych kolejnych, mimo iż co roku jest blisko. Jest w tym wszystkim trochę pecha, bo liczba zespołów awansujących ligę wyżej jest uzależniona od tego, kto i skąd awansuje na jeszcze wyższe poziomy. Gdy Eagle skończył sezon na czwartej pozycji, awansowały trzy ekipy. A gdy był trzeci – już tylko dwie. – Do tego sędziowie. Naprawdę nie chcę na nich narzekać, ale gdy coś się dzieje często, zaczynasz widzieć w tym regułę. A tu jest taka, że w sytuacjach stykowych, gwizdek jest zazwyczaj przeciwko nam. Gdy jakiś czas temu prowadziliśmy i sędzia przedłużył mecz o trzy minuty, ostatecznie – z zegarkiem w ręku – zakończył po dziesięciu, po drodze wlepiając nam czerwoną kartkę.

Marzeniem jest szczebel centralny, który zaczyna się od 11. ligi. Ta jest zarządzana bezpośrednio przez angielską federację, a nie przez jej podokręgi. To daje klubom więcej możliwości. Wystarczy wspomnieć choćby o występach w bardziej prestiżowych pucharach niż dotychczas. Ale nie zapominajmy, że mówimy o tej gałęzi piłki, która ma wartość większą od pieniędzy i sławy. Choć niektórzy kiedyś mieli prawo marzyć o jednym i drugim.

Są nazwiska

Marcin Byszewski raz zagrał dla reprezentacji Polski U-21. W meczu z Białorusią został wypatrzony przez skauta Lecha Poznań, ale nigdy nie wyrósł ponad pojedyncze treningi z pierwszą drużyną. Grał w Radomiaku, Avii Świdnik, Hetmanie Zamość. Wreszcie wyjechał do Anglii za pracą i tak trafił do Eagle. – Jesteśmy w tym klubie jak wielka rodzina, pomagamy sobie w zasadzie we wszystkim – mówi.

Mateusz Gretkowski też coś kopał w Polsce. Podobno interesowała się nim Arka Gdynia, był też na testach w Olimpii Grudziądz, po których usłyszał od Dariusza Kubickiego, że chce go w drużynie. Ostatecznie z winy menedżera nie związał się z tym klubem, czego dziś żałuje. Do Anglii oczywiście sprowadziła go praca, a do polskiej drużyny dziewczyna, która zobaczyła ogłoszenie o naborze.

Jest też Kristaps Janens, Łotysz z przeszłością w Metalurgsie Liepaja i kadrze U-21. – To, że klub jest polski, nie oznacza, że zamykamy się wyłącznie na Polaków. W naszej historii stanowili oni pewnie około 70 proc. zawodników, ale na przykład obecnie mamy w składzie też Rumunów, z którymi świetnie się dogadujemy – mówi Arek.

Czasy zarazy

Nie da się rozmawiać dziś z Polakiem na obczyźnie i nie spytać o COVID.

Arek: – Od tego tematu nie udało się też uciec w szatni. Mieliśmy kilka pozytywnych testów, ale na szczęście bez ciężkich przypadków. Kadra trenerska i zarząd już się szczepią, a my, zawodnicy, wciąż czekamy na swoją kolejkę, bo czas na 20-40-latków dopiero przyjdzie. Z tego co wiem, nie ma kręcenia nosem na szczepionki, chcemy je przyjąć. Sam sezon zaczęliśmy normalnie, z planem gry bez zimowej przerwy. Po siedmiu spotkaniach dało się wyczuć w powietrzu zbliżający się lockdown. Niestety, tak się stało w listopadzie i trwało to do końca marca. Nie było wtedy treningów ani meczów, więc wpłynęło to na kondycję każdego z nas. Staraliśmy się dbać o formę, ale wiadomo, jak jest… Wróciliśmy na początku kwietnia, ale sezon został anulowany, a w zamian zorganizowano rozgrywki pucharowe, coś na wzór Ligi Mistrzów, z tą różnicą, że z dziesięcioma grupami po sześć drużyn w każdej. Wychodził tylko zwycięzca, nam się nie udało.

W czasie lockdownu wszyscy zawodnicy dostali wolną rękę, jeśli chodzi o zawieszenie składek wynoszących po 20 funtów miesięcznie, ale niewielu z takiej opcji skorzystało. Co dla klubu utrzymującego się przede wszystkim z pieniędzy wrzucanych do kapelusza, było dość istotne. Roczne koszty utrzymania The Eagle FC to 25 tys. zł, z czego prawie połowa to wynajem boiska na treningi i mecze.

Folklor z niższych lig

– Jednym z wymogów sędziowskich w ligach angielskich jest konieczność gry w ochraniaczach. Nie jest to sprawdzane dokładnie, ale arbiter musi widzieć, że coś pod getrami jest. No więc jeden z naszych chłopaków pakował tam rolki po papierze toaletowym – opowiada Jargieło. Jest też więcej takich historii: gdy sędzia złamał rękę i nie miał kto go zastąpić, po boisku w jego roli biegał trener jednej z drużyn. Nie mówiąc o liniach, które często bynajmniej nie są kreślone od cyrkla.

Ale kto by się tym przejmował. Równe koło na środku boiska nie sprawi, że Polacy bardziej będą czuć się jak u siebie. A o to w tym wszystkim chodzi. No, może jeszcze trochę o dokopanie kilku Anglikom, skoro na Wembley znów się nie udało.

Komentarze