Maik Nawrocki dla Goal.pl: Brak powołania do kadry? Odbieram to inaczej

- Dostałem kiedyś powołanie do U-15 i miałem w sobie jakąś niepewność, jak to będzie, bo nie mówiłem dobrze po polsku. Czułem coś w rodzaju strachu, jak zostanę odebrany. Ale chłopaki okazali się świetnymi gośćmi i po pierwszym razie już wiedziałem, że w grę wchodzi tylko gra dla Polski - mówi w rozmowie z Goal.pl Maik Nawrocki, obrońca Legii Warszawa.

Maik Nawrocki
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Maik Nawrocki
  • Maik Nawrocki nie udziela wielu wywiadów, a już zwłaszcza dłuższych. Nam udało się namówić go na taki, w którym przede wszystkim chcieliśmy poznać jego osobowość
  • Oczywiście rozmawialiśmy też o piłce. Kibice Legii dowiedzą się, jakie oczami osoby z szatni mogły być powody tak fatalnego sezonu jak poprzedni
  • Ulubione miejsce w Warszawie? Pałac Kultury. Wyjście do klubu nocnego? Nigdy. Rozpoznawalność na ulicach miasta? Znikoma. Zapraszamy na wywiad

Maik Nawrocki i mało wywiadów

Rozmawiasz tylko z poważnymi ludźmi?

Domyślam się, dlaczego pytasz – jak się umawialiśmy na wywiad, Bartek (Zasławski, rzecznik Legii – przyp. red.) napisał mi, że jesteś poważnym gościem. Ale nie, nie potrzebowałem takiej rekomendacji, spokojnie.

Patrząc, jak mało wywiadów pojawia się z tobą, już sobie wyobrażałem całą procedurę selekcji osób, z którymi masz do czynienia.

Chodzi chyba bardziej o zainteresowanie mną, bo na początku pobytu w Legii miałem cztery-pięć wywiadów, a później była cisza. Inna sprawa, że właściwie wszyscy pytali o to samo…

Ja spróbuję trochę inaczej. Najbardziej oryginalne pytania są zawsze na Twitterze. Gdy rzuciłem tam hasło, że się spotkamy, było kilka ciekawych propozycji. Także trochę absurdalnych.

Na takie też możemy spróbować.

Lepszy Tobiasz w ataku czy Pekhart na bramce?

Haha. Odpowiedziałbym, gdybym widział Tomasa w akcji na bramce, ale jakoś nie było okazji.

Dobra, to trochę poważniej. Zacytuję w całości: Maik wydaje się osobą bardzo skrytą, więc bardzo mnie ciekawi, jak sobie radzi z tym, grając dla takiego klubu jak Legia Warszawa. Czy jak ktoś prosi o zdjęcie czy autograf to nadal czuje się lekko niekomfortowo czy już ten etap jest za nim?

Wiesz co? To nie do końca jest tak. Gdy przyjeżdżam na stadion, kibice mnie znają. Czasem z entuzjazmem podejdą jakieś dzieciaki i to mnie zawsze cieszy. Ale generalnie ja nie jestem jakoś bardzo rozpoznawalny. Mogę w spokoju pojechać na zakupy czy na miasto. Wtedy nikt mnie już nie zaczepia, nikt nie prosi o autograf. Mamy w Legii grupę zawodników, którzy z miejsca są rozpoznawani. Choćby Kapi (Bartosz Kapustka – przyp. red.), Jędza (Artur Jędrzejczyk – przyp. red.), Wszołi (Paweł Wszołek – przyp. red.), ale ja do nich nie należę.

Mówiłem o pytaniach z Twittera. Przeglądasz, co tam się pisze? Choćby z anonimowego konta.

Nie, zupełnie. Wychodzę z założenia, że jako piłkarz nie mogę czytać tych wszystkich opinii o mnie.

Ale akurat o tobie na Twitterze nie brakuje pozytywnych.

Nie ma to znaczenia, bo to działa w dwie strony. Nie chcę się ani dobijać, ani zachłysnąć.

Nie mogłem już czekać

Myślisz, że da się zbudować dużą karierę bez social mediów?

Oczywiście. Pewnie gdybym się zastanowił, podałbym ci sporo przykładów dużych karier robionych bez pomocy Twittera czy Instagrama. Na końcu liczy się i tak, jak grasz w piłkę. Dla mnie social media nie mają znaczenia, choć nie widzę nic złego, jeśli ktoś regularnie coś do nich wrzuca. Ja cenię sobie prywatność, na ten moment nie czuję, że chciałbym pokazać światu, co jadłem na śniadanie. Być może kiedyś się to zmieni. Ja jestem sfokusowany na piłce. Zawsze wierzyłem, że dam sobie radę na boisku. Pamiętam trening, gdy miałem osiem-dziewięć lat i trener nam powiedział: z waszej grupy tylko jeden przebije się do profesjonalnej piłki. Niby dostałem sygnał, że prawdopodobnie mi się nie uda, a jednak byłem pewien, że to ja będę tym jedynym. I na tym – wierze i boisku – wolę opierać swoją karierę.

Ilu się przebiło?

Jeden! Z tego, co wiem, tylko ja mam profesjonalny kontrakt. Kilku jeszcze gdzieś gra, ale to są raczej amatorskie ligi.

Trenując w Werderze musiałeś mieć nadzieję na debiut w Bundeslidze. Kiedy doszedłeś do wniosku, że to się raczej nie wydarzy?

Gdy z U-19 przeszedłem do drugiego zespołu, zawsze trenowałem z pierwszym. Ale skoro nigdy nie skutkowało to przebiciem się do gry, a ostatecznie zawsze lądowałem w rezerwach, to miałem dość wyraźny sygnał. Później jeszcze przyplątał się COVID i zawieszono rozgrywki niższych lig. Wtedy wiedziałem, że jeśli mam grać, to tylko po odejściu, bo przecież nagle mnie nie wezmą do “jedynki”. Tak trafiłem na trzy miesiące do Warty. W tym czasie Werder spadł do 2. Bundesligi, ale moja sytuacja nie zmieniła się na tyle, bym tam grał. Wiedziałem, kto zostaje na moją pozycję i kalkulacja nie wydawała się trudna. Gdy jesteś napastnikiem, zawsze możesz liczyć, że dostaniesz parę minut w meczu, pokażesz się, dostaniesz większą szansę. A jako stoper masz zero-jedynkową sytuację: grasz albo nie. Ja wiedziałem, że nie będę, więc powrót wydawał mi się bez sensu. Przejście do Legii, która akurat się zgłosiła, był dla mnie najlepszym ruchem.

Pomylili się? Dziś nie wyglądasz na gościa, który w Werderze byłby skazany na niegranie.

To nie było tak, że oni we mnie nie wierzyli, bo znali mnie od lat. Pewnie widzieli we mnie jakiś talent i może wreszcie tę szansę bym dostał. Ale nie wiedziałem kiedy. A przychodząc do Legii, mając na koncie zaledwie trzy mecze w Ekstraklasie, trener Michniewicz mnie od razu wystawił na Dinamo Zagrzeb. Dostawałem od niego kolejne szanse, czułem, że je wykorzystuję. A Werder? Może kiedyś.

To zróbmy szybki quiz. W skali od 1 do 10 jak dużym marzeniem dla ciebie wciąż jest gra z Werderem w Bundeslidze?

Dziesięć! Grałem tam piętnaście lat, więc trudno nie marzyć o tej wisience na torcie, jaką byłaby Bundesliga w koszulce tego klubu. Ale jestem realistą i wiem, że to może się nigdy nie udać.

Czyli dostajesz jednocześnie propozycje z Werderu i Borussii Dortmund, to idziesz do Bremy.

(śmiech) Nie każ mi się deklarować. Wiadomo, że w życiu piłkarza czasem trafiają się oferty, które trudno byłoby odrzucić. Na pewno wybrałbym coś, co w moim uznaniu byłoby najlepsze dla mnie.

Czujesz się piłkarzem bez układu nerwowego? Wchodzisz w wielki klub jako szerzej nieznany młodzieżowiec i od razu grasz na niezłym poziomie, bez żadnego stresu.

Myślę, że to dojrzewało we mnie, bo jako junior nie miałem żadnego doświadczenia. Natomiast źródłem tego, że w Legii właściwie od razu się udawało, było być może podejście na zasadzie: nieważne, gdzie gram, nieważne z kim, po prostu muszę na boisku zrobić swoje. I robiłem. Mając przy tym masę radości z tego.

Był taki sezon w U-17, gdy strzeliłeś siedem goli w 20 meczach. W U-19 kiedyś pięć w dziesięciu. Byłeś kiedyś innym profilem piłkarza niż dziś?

Nie. Zawsze miałem nosa do strzelania bramek. Nie ma lepszego uczucia na boisku. W tym roku w Legii też strzelam, obecnie mam dwie. I liczę, że będzie więcej, bo czuję się dobrze w polu karnym.

Co z tą kadrą?

Teraz też miałeś taki mecz konia, choć nie wygraliście. Z Cracovią, przeciwko której zdobyłeś gola i miałeś wielki udział przy drugim. Znów zrobiło się takie pozytywne zamieszanie wokół ciebie, znów sporo było łączenia twojego nazwiska z reprezentacją. A powołania znów nie dostałeś. Liczyłeś na nie?

Nie myślałem dużo o tym. Ja serio nawet nie wiem, czy jestem blisko, więc trudno mi się na tym skupiać. Mówiąc na spokojnie, pewnie teraz faktycznie była szansa, ale nie robiłem sobie wielkich nadziei. Jest nowy selekcjoner, nie do końca wiadomo, którym systemem będziemy grać. Patrząc na to, że jest tylko czterech stoperów w kadrze, pewnie na dwójkę środkowych obrońców, bo gdyby miał wizję trójki, być może powołałby sześciu. Ja będę pracował dalej.

Powołanie do kadry to zawsze kop motywacyjny, więc spytam od drugiej strony – nie wkurza cię to, że jesteś z nią łączony już przynajmniej od 1,5 roku, a powołania jak nie było, tak nie ma?

Widzę to trochę inaczej, bo spodziewam się, że miałbym już swoje pierwsze powołanie za sobą, gdyby nie kontuzje. Rozmawiałem o tym kiedyś z Czesławem Michniewiczem. Teraz tak naprawdę miałem pierwszy okres, gdy przez trzy-cztery miesiące pograłem bez żadnego urazu, ciągiem. Powołania nie dostałem, ale i okoliczności – ze zmianą selekcjonera na czele – się zmieniły. Tak czy inaczej, ten temat na pewno nie jest dla mnie zamknięty. Myślę, że mam duże szanse na przyszłość.

Teraz też przychodziły informacje, że Kamil Piątkowski kontuzja. Jan Bednarek kontuzja. Kontuzja wcześniej wykluczyła Kamila Glika…

I może bym miał jakieś nadzieje, gdyby nie to, że graliśmy mecz w piątek, a później dostaliśmy trzy dni wolnego. Poleciałem do Bremy i byłem właściwie odcięty od wszelkich informacji. W poniedziałek nadrobiłem i dowiedziałem się, że trener powołał Salamona, więc nawet nie miałem szans się zastanowić, czy kontuzje innych to szansa dla mnie.

Często wracasz do Bremy?

Nie. Teraz skorzystałem z trzech dni wolnego, ale najczęściej zostaję w Warszawie.

Dla młodych chłopaków w Polsce gra w polskiej kadrze pewnie zawsze jest marzeniem. A jak to było u ciebie? Chłopaka od dziecka wychowywanego w Niemczech. Kiedyś sam powiedziałeś, że to język niemiecki naturalnie stał się dla ciebie tym, w którym myślisz.

Moi rodzice są Polakami, cała moja rodzina jest w Polsce, więc wybór reprezentacji Polski wydaje mi się normalny. Nie pamiętam, jakie miałem myśli jako dziecko, nawet nie pamiętam, czy w ogóle myślałem o tym, że kiedyś zagram w jakiejś reprezentacji, ale gdy miałem 13-14 lat, już zaczęło się to klarować. Niedługo później dostałem powołanie do U-15 i miałem w sobie jakąś niepewność, jak to będzie, bo nie mówiłem dobrze po polsku. Czułem coś w rodzaju strachu, jak zostanę odebrany. Ale chłopaki okazali się świetnymi gośćmi i po pierwszym razie już wiedziałem, że w grę wchodzi tylko gra dla Polski.

Masz całkiem niezły polski. Jeśli taki miałeś wtedy na kadrze, to nie było powodów do obaw.

Nie był taki. Językowo rozwinąłem się w ostatnim czasie. Tak naprawdę braki nadrabiałem będąc w Warcie przez trzy miesiące i dziś nie mam już obaw używać polskiego. Bo rozumiałem go zawsze. Natomiast była blokada w mówieniu. Zastanawiałem się: co oni sobie o mnie pomyślą, jak będę się mylił albo mówił niezrozumiale. A chłopaki z U-15 mega pozytywnie reagowali na każdą moją próbę mówienia po polsku. Wręcz się cieszyli, gdy próbowałem. Nigdy nikt nie szydził z błędów, jakie robiłem.

Maik Nawrocki w koszulce reprezentacji Polski U-21 (fot. Rafał Rusek/PressFocus)

Skąd tak koszmarny sezon?

W Legii jesteś już duszą towarzystwa?

Powiedzmy, że nie mam już żadnych problemów z mówieniem. Gdybyś spytał chłopaków z Legii, czy się odzywam w szatni, żaden ci nie powie, że nie. W grupie czuję się bardzo dobrze.

Minęło już trochę czasu od poprzedniego sezonu. Zastanawiałeś się, czemu był taki fatalny? Analizowaliście coś, doszliście do jakichś wniosków?

Jakiś czas temu mieliśmy taką dyskusję. Rozmawialiśmy o tym, co ktoś mógł zrobić lepiej, ale dziś mamy nowy sztab, jesteśmy w zupełnie innym miejscu w tabeli. Lepiej jest patrzeć do przodu. A obecnie wyglądamy moim zdaniem bardzo dobrze, dużo lepiej niż na początku sezonu, gdy nawet jak wygrywaliśmy, to do gry można się było przyczepić.

Mimo wszystko będę cię ciągnął za język, bo poprzedni sezon był tak absurdalnie zły, że pewnie wielu ludzi interesuje powód widziany oczami osoby z szatni.

Duże znaczenie miał aspekt fizyczny i to, że w drużynie mało kto był przyzwyczajony do gry co trzy dni. Ale nie da się wszystkiego zrzucić na przygotowanie, bo czasem jest tak, że czegoś nie da się wytłumaczyć. My mieliśmy kilka meczów, w których prowadziliśmy, niby było pod kontrolą, a nagle nie wiadomo z czego przeciwnik strzelał gola i się sypało. Na początku wydawało nam się, że te porażki nie będą miały wielkiego wpływu na końcową tabelę. Było jeszcze mnóstwo meczów, by sytuację odwrócić. A my przegrywaliśmy dalej i dalej… Wtedy pojawiła się duża frustracja, a wraz z nią jakieś wzajemne pretensje. Chcieliśmy już tylko dotrwać do przerwy zimowej, by jakoś oczyścić głowy.

Może to właśnie też o głowy chodziło? Nie ma co się oszukiwać, że do każdego meczu da się przygotować mentalnie na 100 proc. Muszą być jakieś zjazdy. Czuliście, że grając z Napoli, Leicester, Spartakiem i Slavią nie macie problemu z motywacją, a gdy trzeba później jechać walczyć na klepisku w Gliwicach, to trudno się w pełni skupić?

Być może na początku trochę tak. Ale w pewnym momencie to się naprawdę zmieniło. Wchodziliśmy do szatni przed meczem Ekstraklasy i widziałem pełną motywację. Wszyscy chcieliśmy odwrócić losy tego sezonu, a później – no właśnie – działo się coś, co trudno wytłumaczyć.

Co zmieniło wtedy przyjście trenera Vukovicia? Co on dał, czego nie potrafili dać Czesław Michniewicz i Marek Gołębiewski?

Po pierwsze mieliśmy obóz, by się przygotować do reszty sezonu. Po drugie to był inny czas, bo już odpadliśmy z pucharów i nie graliśmy co trzy dni. Oczywiście nie umniejszam roli Vuko, który bardzo dobrze znał klub i szacunek dla niego, że przyszedł w takim momencie. Dotarł do nas, zmienił podejście. Powtarzał, o co gramy w tym roku.

A co zmienił Kosta Runjaic?

Jesteśmy świetnie przygotowani motorycznie. Właściwie w ogóle nie mamy kontuzji. Mogę mówić za siebie, więc powiem, że czuję się teraz bardzo pewnie na boisku. Ostatnio gramy tym samym ustawieniem. Widać, że bardzo fajnie zazębiła się moja współpraca z Wszołim na prawej stronie, podobnie zresztą, jak Mladena i Yuriego na lewej. 

Polska piłka – osąd bohatera

Polska piłka – jak oceniałeś pierwszy kontakt z nią?

Szczerze? Wydawało mi się, że będzie dużo gorzej. Patrząc z boku albo przez pryzmat tego, jak polska piłka jest odbierana w Niemczech, liczyłem się z mało przyjemnym zderzeniem z rzeczywistością. Ale się pomyliłem. Będąc już tutaj w środku widzę, jak to się rozwija. Słyszę jak w stosunku do poprzednich lat rośnie poziom. Coraz więcej zespołów stara się grać piłką. Choć do największych lig sporo oczywiście brakuje. Choćby kwestia boisk – na Zachodzie zawsze są świetnie przygotowane do gry, a tutaj, zwłaszcza po zimie, niekoniecznie. 

Przed wami mecz z Rakowem, do którego byłeś bliski transferu. Co zdecydowało o decyzji? Urok Legii, infrastruktury czy Warszawy?

Dostrzegałem szansę w tym, że Legia zagra bardzo dużo meczów. Więc spodziewałem się, że dostanę sporo szans na grę. I chyba to ostatecznie zdecydowało. Po trzech meczach rozegranych w Warcie nie mogłem wtedy jeszcze zakładać, że nagle wskoczę do pierwszego składu i będę grał właściwie zawsze. Do Rakowa faktycznie też miałem okazję pójść. Widziałem duże zaangażowanie z ich strony, rozmawiałem i z właścicielem Michałem Świerczewskim, i z trenerem Markiem Papszunem. Szanuję ich projekt, widać jak rok po roku idą i mierzą wyżej. Raków to też dobre miejsce do gry w piłkę, ale nie żałuję, że wybrałem Legię.

Jak odnalazłeś się w Warszawie? Niejednego piłkarza wciągnęła.

Jestem odbierany jako spokojny chłopak i jest to zgodne ze stanem faktycznym. Funkcjonuję według schematu trening-dom, więc nie grozi mi wessanie przez uroki dużego miasta. Gdybyś spytał mnie o ulubione miejsce w Warszawie, powiedziałbym, że Pałac Kultury. Nie spodziewam się, by kiedykolwiek moje zdjęcie z jakiejś nocnej zabawy miało trafić do internetu. Jestem już prawie dwa lata w Legii, a na taką zabawę nie wybrałem się ani raz.

Legia – Raków. Czas na hit

Wracając do sportu. Traktujecie mecz z Rakowem jako mecz ostatniej szansy?

Tak. Jeśli go nie wygramy, trudno będzie liczyć na mistrzostwo Polski. Ba, przecież nawet jak wygramy, wciąż będzie strata do odrabiania. Ja przede wszyskim liczę na dobry mecz i na to, że pokażemy, iż możemy być lepsi od Rakowa, który nie przegrał prawie od 20 spotkań. Lubię takie wyzwania, bo my też czujemy się mocni. Przecież patrząc na naszą średnią punktową, pewnie w większości z poprzednich sezonów bylibyśmy dziś liderem. Ale Raków wykręca jakąś niewiarygodną.

Na Twitterze jest taki użytkownik – Piotr Klimek. W oparciu o jakiś matematyczny model wylicza szanse poszczególnych klubów na mistrzostwo, spadek, awans, wszystko, co istotne. Nie śledzisz Twittera, więc pewnie nie wiesz, jaką procentową szansę według matematyki na tytuł na Legia?

Jaką?

0,7 proc. Za małe, czy realistyczne?

Piłka ma tę przewagę nad matematyką, że w przeciwieństwie do niej bywa nieprzewidywalna. Wiem, że jest dziesięć meczów do końca i na takim dystansie trudno odrobić dziewięć punktów, ale w życiu nie powiedziałbym, że nie ma na to żadnych szans.

0,7 to może być symbolika pod to, co będziecie z radości spożywać na koniec sezonu.

Nie będę na to odpowiadał (śmiech).

Komentarze