Ligowe HAHAHA: 27. kolejka Lotto Ekstraklasy

Wisła Kraków - Lech Poznań
Obserwuj nas w
fot. ASInfo Na zdjęciu: Wisła Kraków - Lech Poznań

Zdaniem wielu polska piłka to dno, stąd Ligowe HAHAHA. Poza tym lubię się śmiać, bo śmiech to zdrowie, jak to mówią. Wiadomo też, że piłka nożna to najważniejsza sprawa z tych najmniej ważnych, więc można do niej podchodzić z dystansem. W związku z tym po odpięciu pasów po ligowych zmaganiach chciałbym zachęcić Was na zetknięcie się z bezprecedensowymi i nierzadko odważnymi poglądami przedstawionymi w krzywym zwierciadle, a związanymi z ligowymi realiami w naszym kraju. Przygotujcie sobie herbatę, piwko, wino, herbatkę lub co tam chcecie i luknijcie. Czasu nie zmarnujecie, a może i się uśmiechniecie.

Czytaj dalej…

ŻEGNAJ PAWLE

W związku z tym, że w ostatnim czasie odszedł od nas wybitny dziennikarz, nie można nie odnieść się do tego tematu. Pozwoliłem sobie zarezerwować pierwsze akapity na tę okoliczność, bo mamy do czynienia z najlepszym polskim żurnalistą sportowym, który miał okazję pracować dla kilku tytułów prasowych w naszym kraju, a świetnie dawał sobie radę również przed kamerą telewizyjną.

Opinii na jego temat było wiele. Jedni na piedestał wynieśli to, że dużo pił, inni to, że dużo jadł, a jeszcze inni, że był leniem. Pewne jest jednak, że każdemu z żyjących sportem postać Pawła Zarzecznego nie była obojętna. Wszystko dlatego, że w momencie, gdy zależało mu na przekazaniu czegoś wartościowego, to zawsze trafiał w punkt.

Ja nie ukrywam, że często nie zgadzałem się z jego opiniami na temat kwestii sportowych, aż w końcu kilka lat temu dotarło do mnie, że zdanie zmarłego niedawno dziennikarza, miało cel, którym było sprowokowanie do odbiorcy jego tekstów do myślenia. Podziwiałem zawsze Zarzecznego za to, jak edukował ludzi.

W swoich codziennych programach z cyklu “One Man Show”, które często śledziłem na ekranie tabletu, czy smartfona w trasie, nierzadko zdarzało się mi się uśmiechnąć. Nie był to jednak śmiech politowania. Była to oznaka wyrażenia szacunku za niezwykłą wiedzę, którą Zarzeczny posiadał. Umarł zdecydowanie za szybko i gwałtownie.

Cześć Jego Pamięci.

URBAN PRZEDSTAWIA WŚCIEKŁY ŚLĄSK

Przerwa reprezentacyjna niezwykle pomogła zespołowi z Dolnego Śląska. Chociaż zalążki dobrej gry w szeregach zespołu Jana Urbana było widać już w boju wrocławian z Bruk-Betem Termaliką Nieciecza, to prawdziwy pokaz efektywnej piłki WKS zaprezentował w starciu właśnie z momentami agresywnie grającą Koroną Kielce.

Kielczanie zaliczyli swoją szóstą z rzędu porażkę w delegacji, co sprawia, że budżet Korony przeznaczany na wyjazdy, jest konsekwentnie marnowany. Śląsk pokonał w piątkowy wieczór Koronę 3:0, a zawodnikiem zasługującym na wyróżnienie jest przede wszystkim Joan Angel Roman, który w 62. minucie popisał się kapitalnym rajdem, po którym piłkę do własnej siatki skierował Robert Dejmek.

Przez siedem tygodni team ze stolicy Dolnego Śląska przeszedł niezwykłą metamorfozę, co jest zasługą szkoleniowca Śląska. Widać, że wrocławianie znowu cieszą się grą w piłkę, co sprawi, że wrocławianie w trzech ostatnich kolejkach na pewno nie odpuszczą walki o grupę mistrzowską.

PIŁKARSKIE SZACHY W GRODZIE KRAKA

Dużo sobie obiecywałem po starciu dwóch uznanych firm Lotto Ekstraklasy. Wszak zarówno Wisła Kraków, jak i Lech Poznań w tym sezonie prezentują się bardzo solidnie. Co ciekawe obie ekipy prowadzą szkoleniowcy zagraniczni, co mogło sprawić, że kibice polskiej piłki zobaczą otwarte spotkanie, w którym nie będzie brakowało sytuacji strzeleckich. Nic bardziej mylnego. Obie drużyny skoncentrowały się na obronie własnej bramki, co wpłynęło na to, że na Stadionie Miejskim im. Henryka Reymana zabrakło goli.

Nie znaczy to jednak, że w stolicy Małopolski nic się nie działo. Świetny pokaz pirotechniczny zaprezentowali kibice gospodarzy. Aczkolwiek warto zaznaczyć, że było to niezgodne z prawem, więc kara na klub jest kwestia czasu. W kontekście rywalizacji sportowej swoją szansę wykorzystał chyba Abdul Aziz Tetteh, który zaliczył bardzo dobrą partię w szeregach Kolejorza, dominując w drugiej linii.

W pierwszych trzech kwadransach rywalizacji zespołem aktywniejszym w ofensywie i optycznie lepszym była Wisła. Dość powiedzieć, że lechici dawno już nie zaprezentowali się tak słabo, jak w pierwszych trzech kwadransach meczu pod Wawelem, co zresztą zauważył sam trener Lecha.

Po bezbramkowym remisie z Górnikiem Łęczna poznaniacy zaliczyli drugi podział punktów z rzędu, co ważniejsze bez strzelonego gola. Czy może to budzić niepokój? Oczywiście, że tak. Tym bardziej że przed ekipą Nenada Bjelicy w ramach 28. kolejki Lotto Ekstraklasy czeka bój z Legią Warszawa, który pewnie o niczym nie przesądzi, ale może zapewnić psychologiczną przewagę na fazę finałową rozgrywek.

Warto zaznaczyć, że w trakcie meczu Wisły z Lechem na trybunach obiektu w Krakowie pojawiło się ponad 30 tysięcy kibiców, co zasługuje na słowa uznania. Pozostaje wiślakom życzyć takiej frekwencji w każdym kolejnym spotkaniu ligowym, bo przy takiej scenerii nawet piłkarskie szachy, z jakimi mieliśmy do czynienia, były znośne.

MISTRZ LEPSZY OD UCZNIA

Opiekunowie Arki Gdynia i Górnika Łęczna na trwającą kampanię obrali proste środki. Jednak to łęcznianie przed przerwą na spotkania reprezentacyjne zaskoczyli całą piłkarską Polskę, urywając punkty Lechowi Poznań. Przyczynił się do tego nowy środkowy obrońca Górników w osobie Przemysława Pitrego, który również w starciu z zespołem z Trójmiasta odpowiadał za działa w defensywie.

Jednak to, co przyczyniło się najbardziej do wiktorii Zielono-czarnych nad gdynianami, to dziurawa jak ser szwajcarski defensywa gospodarzy. Już pierwszy gol dla Górników padł po katastrofalnym w skutkach nieporozumieniu obrońcy Arki z jej bramkarzem. Drugi gol był po kapitalnym trafieniu Grzegorza Bonina, który imponuje świetną dyspozycją. Tymczasem czwarty gol dla łęcznian padł po pięknym uderzeniu Szymona Drewniaka, który popisał się pięknym uderzeniem z rzutu wolnego.

Czy Franek Smuda czyni cuda? Nie wiem. W każdym razie warto odnotować fakt, że w delegacji łęcznianie zdobyli cztery bramki po raz pierwszy od 12 lat. To nie żart. A co do gry obronnej zespołu z Trójmiasta najlepiej pasuje cytat poniżej. Gdyby takie fotoradary były na polskich ulicach, to władze nie zarobiłyby nic z mandatów…

PASY W OPAŁACH

Jakie to życie jest nieprzewidywalne. Jedno miasto, jeden klub, ale inne sekcje i zupełnie odmienne nastroje. Cracovia hokejowa właśnie wywalczyła mistrzowski tytuł po zaciętej rywalizacji z GKS-em Tychy. Z kolei piłkarska sekcja Pasów toczy boje o utrzymanie w Lotto Ekstraklasie. Swojej sytuacji krakowianie nie poprawili w boju z Wisłą Płock, który uwypukliła wszystko niedociągnięcia w grze zespołu z Małopolski.

Warto jednak zaznaczyć, że Nafciarze będący gospodarzami, nie przypominają w ogóle drużyny, która gra na wyjazdach. Na swoim stadionie w lidze Wisła ma na swoim koncie trzy zwycięstwa z rzędu. Z kolei w delegacji nie potrafi wygrać od trzech spotkań. W sobotnie popołudnie do wygranej płocczan poprowadził duet Dominik Kun-Mateusz Piątkowski. Pierwszy świetnie zagrywał, czego potwierdzeniem są dwie asysty, a drugi jak na snajpera przystało, dobrze wykańczał. Jednocześnie drużyna Marcina Kaczmarka wciąż liczy się w grze o pierwszą ósemkę.

Słońce dla Cracovii zaświeciło tylko raz, gdy genialnym uderzeniem popisał się Sebastian Steblecki, który zdobył bramkę palce lizać. Koniec końców to jednak płocczanie wygrali 4:1, odnosząc najwyższe od 11 lat zwycięstwo w Ekstraklasie.

LEGIA WCIĄŻ NA ZWYCIĘSKIM SZLAKU

Po zwycięstwie nad Lechią Gdańsk po przerwie na mecze reprezentacje na aktualnych mistrzów Polski czekała teoretycznie łatwiejsza przeszkoda. Rzeczywistość wszystko jednak zweryfikowała. Między innymi dlatego, że sędzia zawodów z udziałem Legii, był Szwajcar Adrien Jaccottet. Śmiem twierdzić, że gdyby nie 33-latek, to warszawianie szybciej ułożyliby mecz po swojej myśli.

Tymczasem szwajcarski sędzia nie miał kłopotu z tym, aby nie uznać dwóch goli Legii, stwierdzając słusznie, że Michał Kucharczyk za każdym razem, gdy kierował piłkę do siatki w przytoczonych akcjach, zrobił to z pozycji spalonej. Jednakże piłkarz legionistów pokazał charakter i ostatecznie zagrał na nosie sędziemu ze Szwajcarii, który w końcu po strzale “Kuchego” zaliczył jego trafienie.

Legia wygrała i wciąż liczy się w walce w grze o tron. Jak na razie do lidera traci “oczko”, a wszystko prawdopodobnie rozstrzygnie się w rundzie finałowej, gdzie jak mniemam, o końcowy triumf bój stoczą legioniści z Lechem Poznań. Warto zaznaczyć, że w najbliższy weekend oba zespoły zmierzą się ze sobą w bezpośrednim starciu na stadionie w stolicy Wielkopolski. Będzie się działo, chociaż Arkadiusz Malarz już wie, jaki kurs obrała Legia na ostatnie mecze sezonu.

Natomiast w kontekście szczecinian warto odnieść się do Adama Frączczaka. Występujący do tej pory w roli napastnika zawodnik w boju z Wojskowymi został ustawiony przez swojego trenera jako skrajny obrońca i po zakończeniu zawodów zawodnik pozwolił sobie na krótki komentarz w tej sprawie. – Gram na prawej obronie, robota może nie jest cięższa, ale zupełnie inna niż na “dziewiątce”. Nie ukrywam, że nie jestem z tego zadowolony – powiedział Frączczak przed kamerami Canal+ Sport.

Nie tylko moim zdaniem piłkarz szczecinian zabłysnął odwagą, mówiąc otwarcie, co sądzi o swojej pozycji na boisku. Ligowe realia przyzwyczaiły już, że piłkarze nie komentują decyzji swoich trenerów, jak to miało miejsce jeszcze w latach 90., a szkoda. Frączczak jednak wyszedł z tych zasad, co może świadczyć, że czuje się pewnie, co zresztą nie powinno dziwić, bo to mocny punkt szczecinian w tej kampanii.

BEZ LIDERA VASSILJEVA, JAGA TEŻ CZASEM WYGRYWA

Starcie w Białymstoku dla Słoni było pierwszym spotkaniem od momentu, gdy z posadą szkoleniowca Bruk-Betu Termaliki Nieciecza pożegnać się musiał Czesław Michniewicz. Jego miejsce zajął Marcin Węglewski, dla którego była to pierwsza samodzielna praca w roli szkoleniowca zespołu z polskiej ekstraklasy.

Wiadomo, że rywalom nigdy nie życzy się źle. W każdym razie do nowego opiekuna niecieczan uśmiechnął się los, bo kontuzji doznał Konstantin Vassiljev, który zdecydowanie jest najmocniejszym ogniwem ekipy z Podlasia, który jest bezcenny dla Jagiellonii.  Świadczy o tym fakt, że Estończyk w tym sezonie zdobył 13 bramek i zaliczył 14 asyst. Po zejściu byłego zawodnika Piasta Gliwice z placu gry podopieczni Michała Probierza mieli wyraźnie kłopoty.

Ostatecznie jednak kluby rekord w rundzie zasadniczej Lotto Ekstraklasy białostoczanie zdołali osiągnąć. Dzięki trafieniu Ciliana Sheridana z rzutu karnego Jagiellonia ma 52 punkty na koncie, co wcześniej w formule podziału ligi na grupę mistrzowską i spadkową, nie miało miejsca.

Warto zaznaczyć, że kolejny udany występ w szeregach Jagii zaliczył Piotr Tomasik, dzięki któremu białostoczanie mieli rzut karny. To właśnie lewy defensor Żółto-czerwonych został sfaulowany w “szesnastce” rywali, po czym rozjemca zawodów wskazał na “wapno”. Tomasika zabrakło wśród powołanych na ostatni mecz reprezentacji, na co internauci znaleźli wytłumaczenie. Ich zdaniem zawodnik Jagiellonii musi wygrać Rajd Dakar, aby zostać dostrzeżonym przez selekcjonera reprezentacji Polski. Co o tym sądzicie?

LECHIA NA ZWYCIĘSKIM SZLAKU

Gdańszczanie cały czas mają duże aspiracje związane z celami na trwający sezon. Nie zmieniły tego nawet trzy z rzędu porażki ligowe przed spotkaniem w ramach 27. kolejki polskiej ekstraklasy. W boju z Zagłębiem Lubin team dowodzony przez Piotra Nowaka za wszelką cenę chciał wrócić na ścieżkę zwycięstw i sztuka ta udała się gdańszczanom.

Kto był najmocniejszym punktem Biało-zielonych? Nie uwierzycie, ale to był Rafał Wolski. Pomocnika gdańskiej ekipy wszędzie było pełno. Strzelał, podawał. Raz był bliski zdobycia bramki, ale bez efektu. Ostatecznie zaliczył asystę przy trafieniu głową Marco Paixao. To wystarczyło to tego, aby Lechia odniosła swoje 15. zwycięstwo w sezonie. Tym samym lubinianie już od pięciu lat nie potrafią pokonać grającej wciąż o mistrzowski tytuł gdańskiej ekipy.

Co natomiast słychać w Zagłębiu? Drużyna z Dolnego Śląska nie potrafi wygrać już od trzech meczów, a co za tym idzie, komplikuje się jej sytuacja w grze o mistrzowską grupę, co zresztą wcale nie jest przesądzone. W najbliższą niedzielę podopieczni Piotra Stokowca na swoim stadionie zmierzą się z Jagiellonią Białystok, więc kto wie, czy ten mecz sporo nie namiesza w ligowe klasyfikacji.

BRAMY DO ÓSEMKI PRAKTYCZNIE ZAMKNIĘTE

Ostatnim meczem kolejki było starcie rozpędzonego niczym bolid Formuły 1 chorzowskiego Ruchu z aktualnym wicemistrzem Polski. Podopieczni Waldemara Fornalika do potyczki z rywalem, którego stadion oddalony jest od Chorzowa o zaledwie 20 kilometrów (15 minut szybszej jazdy samochodem), przystępowali, chcąc przełamać się po trzech z rzędu porażkach z Piastunkami. Trzeba przyznać jednak, że zbyt dużo w tym kierunku nie zrobili.

Ciekawe jest to, że najlepszą sytuację do zdobycia bramki zmarnował w poniedziałkowym starciu Jarosław Niezgoda, który w 24. minucie gry miał piłkę wyłożoną jak na tacy, aby pokonać Jakuba Szmatułę. Nie trafił jednak czysto w futbolówkę i cała akcja spełzła na niczym. Szacunek jednak dla zawodnika, że potrafił przyznać się do błędu w wywiadzie udzielonym magazynowi “Gol Ekstra”.

– Chciałbym wierzyć, że piłka podskoczyła na trawie. Jednak chyba zabrakło mi koncentracji. Myślałem, że już będę cieszyć się z gola, ale trzeba było dopełnić formalności. Piłka wydawała się prosta, ale nie dołożyłem jednak dobrze stopy i niestety bramka nie padła. Mogliśmy mieć gola kolejki, a w moim przypadku mam pewnie kiksa kolejki – mówił Niezgoda.

Po zmianie stron genialnym strzałem popisał się z kolei mój imiennik Moneta. Pomocnik chorzowian huknął z mniej więcej 30 metrów po uderzeniu z lewej nogi, ale piłka trafiła w poprzeczkę i zamiast trafienia kolejki Moneta musiał zadowolić się jednym wywalczonym punktem w drugich Derbach Śląska w tej kampanii w polskiej ekstraklasie, co sprawia, że raczej na pewno obie ekipy będą walczyć o utrzymanie w ligowej stawce.

Warto zaznaczyć, że piłkę meczową mieli gliwiczanie, gdy w 76. minucie Stojan Vranjes stanął przed szansą pokonania Libora Hrdlicki. Zawodnik ekipy z Gliwic postanowił jednak wziąć udział w plebiscycie na  kiks kolejki z napastnikiem Ruchu. Aczkolwiek to Ekstraklasa, więc takie pudła to norma.

To, co jednak zwróciło moją uwagę, to genialny występ w przerwie starcia Ruchu z Piastem w wykonaniu Adlera, czyli maskotki klubowej Niebieskich. Sympatyczna postać postanowiła pojawić się na szklanym ekranie. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby Adler zrobił to w porozumieniu z operatorami. Ten jednak wyszedł z założenia, że jest na swoim terenie, więc wszystko mu wolno, co wywołało mnóstwo śmiechu. To się nazywa mieć parcie na szkło…

TABELA LOTTO EKSTRAKLASY PO 27 KOLEJKACH

PS Jeśli ktoś chce podyskutować z autorem, to warto zajrzeć TUTAJ.


Komentarze