“English dream” Grzegorza Rasiaka. “Były piosenki o mnie, powiewały polskie flagi”

Grzegorz Rasiak
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Grzegorz Rasiak

Nie było wielu Polaków, którzy grali na najwyższych poziomach w angielskich ligach, a takich, którym wyszło, można wyliczyć na palcach dwóch rąk. Jednym z nich był Grzegorz Rasiak, który na łamach Goal.pl opowiada swój “English dream”, który tak naprawdę spełnił się z dużym udziałem przypadku. Wystarczyłby jeden inny zapis w umowach międzynarodowych, by nie było ani Tottenhamu, ani kilkudziesięciu goli w Championship. Resztę opowiada już sam zainteresowany.

– Tak się składa, że losy Polski i Anglii wielokrotnie się przecinały w eliminacjach wielkich turniejów. Banałem jest mówienie, że te mecze zawsze budziły w kibicach mnóstwo emocji, ale korzystając z tego, że sam grałem przeciwko nim dodam: w piłkarzach też. W tamtych eliminacjach do mistrzostw świata 2006 wygraliśmy wszystkie mecze z wyjątkiem tych dwóch… Nie dało się nie docenić Anglików: po drugiej stronie boiska byli Frank Lampard, Steven Gerrard, Wayne Rooney, David Beckham, Michael Owen, Rio Ferdinand, John Terry… piłkarze światowego formatu. Teraz jest podobnie, bo dzisiejsze nazwiska i osiągnięty półfinał mistrzostw świata w Rosji pokazują, że ten zespół jest bardzo mocny. Nasza sytuacja w porównaniu z 2006 rokiem o tyle się zmieniła, że mamy najlepszego piłkarza świata, ale jak na złość akurat w tym meczu nie będzie mógł zagrać. Nie ukrywajmy, że szanse na zwycięstwo nie są wielkie. Choć ja do końca będę liczył, że wynik będzie korzystny.

Ale wracając do naszych meczów z Anglią… Wynik ten sam, porażki 1:2, ale i przebieg gry był zupełnie inny, i moment mojej kariery. Grając pierwszy raz przeciwko nim, jeszcze nie byłem piłkarzem angielskiego klubu, a rywali znałem tylko z telewizji. Graliśmy w Chorzowie przy komplecie publiczności. Atmosfera była fantastyczna, czuliśmy, że to jest ten dzień, w którym ich pokonamy, a mecz miał fragmenty, w których wydawało się to potwierdzać na boisku. No, ale cóż… Dość pechowo przegraliśmy, mimo to mecz wpłynął znacząco na moją karierę bo zaowocował transferem do Derby i 6 latami spędzonymi na Wyspach. Na rewanż jechaliśmy jako lider naszej grupy. Byłem już piłkarzem Tottenhamu i o sile tego zespołu najlepiej świadczył fakt, że na Old Trafford spotkałem pięciu moich kolegów klubowych. Przed pierwszym gwizdkiem napięcie było niesamowite. Tak jak i stawka – było jasne, że zwycięzca jedzie na mundial, a pokonany musi oglądać się na sytuację w innych grupach.

Nikt nas nie musiał motywować. Stadion jak marzenie, jako dzieciak pragnący zostać piłkarzem właśnie takie chwile oglądasz w snach. Przyszło 85 tysięcy ludzi, wśród nich bardzo wielu Polaków. Anglików interesowało tylko zwycięstwo więc atakowali od pierwszych minut meczu. Grając u siebe i mają takiej klasy piłkarzy zepchnęli nas do defensywy a my broniliśmy się całym zespołem. Przez długi czas wynik był korzystny, ale ostatecznie punktów to nie dało. Na mundial i tak pojechaliśmy jako najlepsza drużyna z drugich miejsc, a mnie pozostały świetne wspomnienia i koszulka mojego kapitana ze Spurs, Ledleya Kinga.

Mam nadzieję, że w środę mimo wszystko wynik będzie inny. Jestem Polakiem, więc kibicuję tylko jednej drużynie. W Anglii spędziłem jednak sześć lat i chętnie opowiem, jak to było.

Trafiłem do Derby, które miało w składzie wielu piłkarzy z doświadczeniem Premier League. Do drużyny dołączyłem w 10. kolejce w sezonie, który rozpoczął się od serii rozczarowań. Mój transfer został przeprowadzony w nieco dziwnych okolicznościach – od pół roku uczyłem się języka włoskiego, bo przecież miałem grać w Sienie. A ostatecznie wszystko rozbiło się o procedury. Polska wchodziła do Unii, ale „nowi” obywatele zostali poddani dwuletniemu okresowi przejściowemu, przez co we Włoszech byłem traktowany jak zawodnik bez unijnego paszportu. W Sienie było już dwóch innych takich piłkarzy, którzy wykorzystali limit, i mimo że w sparingach strzelałem najwięcej goli w drużynie, trzeba było mi poszukać nowego klubu. Pozycja Derby w tabeli nie napawała optymizmem, ale zobaczyłem kadrę, bazę i spytałem: gdzie podpisać? I nigdy nie żałowałem. Choć nie dało się nie odczuć zmiany słońca Toskanii na deszcz hrabstwa Derbyshire.

Championship to niezwykle wymagająca liga. Ja w tamtym sezonie zagrałem chyba w 38 meczach, wiele razy w systemie środa-sobota, więc intensywność treningów była zróżnicowana. Na każdym domowym meczu mieliśmy pełne trybuny i 30 tysięcy kibiców, a wyjazdy na West Ham, Sunderland, Watford czy Wolverhampton to była przyjemność.

Pierwsze, co zrobiłem, to zapisałem się na lekcje angielskiego. Mieszkałem dosłownie 15 minut od obiektu treningowego w domu z rewelacyjnym widokiem. Kibice mnie bardzo cenili i wspólnie wspominamy East Midlands derby, bo to wyjątkowe dla nich wydarzenie, coś więcej niż kolejny ligowy mecz. A ja zapisałem się w historii, bo zdobyłem cztery gole w dwóch spotkaniach. Zbudowałem swoją markę. Na trybunach pojawiły się piosenki o mnie i polskie flagi. Wiem, że w Derby szanowano mnie nawet w kolejnych sezonach, gdy już mnie tam nie było. A odszedłem szybko, bo pojawiła się oferta z Tottenhamu.

Zresztą nie tylko stamtąd, bo wcześniej pojawił się oferty z Sunderlandu i West Hamu, które w tym sezonie awansowały do Premier League. Zgłosiło się też Fulham, ale ostatecznie wylądowałem na White Hart Lane. To w ogóle ciekawa historia, bo wpadłem im w oko przypadkiem. Pół roku wcześniej Tottenham kupił Toma Huddlestone’a i zostawił go na wypożyczeniu do końca sezonu. Ja miałem bardzo dobry sezon, więc zwrócili również na mnie uwagę. Wpisali do notatnika moje nazwisko, a w drugiej połowie sierpnia dowiedziałem się o zainteresowaniu. Derby zaakceptowało ofertę i sprawy potoczyły się szybko. 

W głowie miałem spełniające się marzenie o Premier League, pomimo, że w Derby czułem się bardzo dobrze to takim klubom jak Tottenham po prostu się nie odmawia. Gra z takimi piłkarzami jak Edgard Davids z Ligą Mistrzów na koncie, Robbie Keane, Michael Carrick czy Young-pyo Lee musi elektryzować. Z 30 osobowej kadry Tottenhamu tylko dwie osoby nie wyjeżdżały na reprezentację.  W debiucie przeciwko Liverpoolowi, który przecież dopiero co wygrał Ligę Mistrzów, strzeliłem prawidłową bramkę, która nie została uznana, bo w tamtych czasach nie było VAR-u. Dostałem dośrodkowanie od Michaela Carricka i strzeliłem do siatki, ale sędzia liniowy pokazał, że piłka opuściła wcześniej boisko, co nie było prawdą. Nie miałem myśli „kill the referee”, taka robota, każdy popełnia błędy. Później trafiłem w poprzeczkę. Szczęście nie było po mojej stronie.  

Czy, gdybym w debiucie miał zaliczoną bramkę, inaczej ułożyłby się mój pobyt na White Hart Lane? Trudno powiedzieć. Bo przecież ten początek i tak nie był zły. Z Aston Villą zagrałem naprawdę dobre 90 minut i zaliczyłem asystę. A później? Jak się przez kilka miesięcy nie gra, to trudno o wysoką formę. Poza tym z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że grali piłkarze lepsi ode mnie – Robbie Keane to historia piłki. Był Jermain Defoe i Mido, który podczas mojego pobytu miał najlepszy sezon w karierze. Jak ja miałem ich wygryźć? Pobyt w Tottenhamie nie był najdłuższy, ale wspominam go bardzo dobrze. Zrobiłem spory postęp, byłem w zespole z zawodnikami, z którymi niewielu ma szansę na co dzień dzielić szatnię. Odszedłem z Tottenhamu bo chciałem grać regularnie.

Nie bez przypadku trafiłem do Southampton. Po namowach Trenera Georga Burleya i szefa rekrutacji Simona Hunta wiedziałem, że będę regularnie grać, a przecież zbliżały się mistrzostwa świata w Niemczech i nie było to bez znaczenia. W Southampton zbudowaliśmy bardzo dobry zespół a klubowa akademia wprowadzała bardzo wielu utalentowanych wychowanków m.in. Garetha Bale’a i Adama Lallane. Przebieg ich karier nie może dziwić bo od pierwszego dnia treningów w pierwszym zespole było widać jak ogromny potencjał w nich drzemie. Jako ciekawostkę powiem, że Gareth asystował mi przy 5 z 21 zdobytych bramek w barwach Southampton. Mogę śmiało powiedzieć, że dołożyłem niewielką cegiełkę do jego rozwoju. 

21 bramek nie pomogło bo przegraliśmy play-off o wejście do Premier League. Poziom w Championship jest bardzo wysoki a mimo to różnica z Premier League jest bardzo duża. Przenosząc to na przykład bliższy nam, widzimy Kamila Grosickiego, który świetnie radził sobie w Championship, a w Premier League szans już nie dostaje. Z powodu braku awansu najlepsi zawodnicy Southampton odeszli po sezonie, a ja zimą trafiłem do Boltonu na wypożyczenie. 

Championship to też praca ze świetnymi szkoleniowcami. Miałem szczęście trafić na Brendana Rodgersa w Watfordzie. Jego spojrzenie na piłkę, intensywność zajęć, kontakt z zespołem poprzez regularne rozmowy i spotkania, na których omawiał szczegółowo, co należy poprawić, pokazały, jak świetnym jest fachowcem. Najlepszym, na jakiego trafiłem w karierze. Mogę stwierdzić, że też mnie doceniał, bo sprowadził później również do Reading. Sztuką jest rozwijać zawodników bez głośnych nazwisk, a Rodgers to miał. Co zresztą pokazywał i w Liverpoolu, w Celticu, i teraz w Leicester. Czułem, że pod nim staję się lepszy.

Dziś to tylko miłe wspomnienia, które wracają przy okazji meczów z Anglią. Mieszkałem tam sześć lat. I zawsze będę czuł sentyment. Być może spytacie: to czemu nie osiedliłeś się na stałe?

Bo jednak zdecydowanie wolę wino od whisky, a słońce od chmur.

Komentarze