Wielki mecz Legii z Aston Villą! Warszawa kocha zwycięzców

Jeśli mówi się, że Warszawa kocha zwycięzców, dziś piłkarze Legii mają pewne miejsce w sercach mieszkańców stolicy. Legia po fenomenalnym meczu pokonała Aston Villę 3:2 (2:2) i udowodniła, że ograniczenia dla tej drużyny naprawdę nie istnieją.

Legia - Aston Villa
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Legia - Aston Villa
  • Zwycięstwo Legii było tyle niespodziewane, co w pełni zasłużone – nawet pomimo nerwowej końcówki
  • Wicemistrzowie Polski przez większość spotkania pokazywali, co znaczy czerpać radość z piłki nożnej. Znów były ofensywne fajerwerki i nieprawdopodobnie mocna mentalność
  • Wygrana 3:2 udowadnia, że mówienie o małych szansach na wyjście z tak mocnej grupy było nieco przedwczesne

Legia – Aston Villa, czyli pokaz radości z piłki nożnej

“Lubię zapach oprawy w godzinach wieczornych” – można by sparafrazować klasyka. Zwłaszcza w taki dzień. Zwłaszcza po blisko dwóch latach przerwy od fazy grupowej europejskich pucharów. Wszystko miało smakować i pachnieć wyjątkowo – na czele z rywalem klasy premium i jego trenerem klasy ultra-premium, nie bez powodu zwanym “panem Liga Europy“. Unai Emery posiadł unikalną umiejętność łączenia rozgrywek pucharowych z ligowymi, dzięki czemu można było mieć pewność, że Legia nie zostanie objęta taryfą ulgową. Jeśli ktoś liczył na mocno rezerwowy skład The Villans – mógł poczuć się lekko rozczarowany, bowiem ekipa z Birmingham wyszła w Warszawie aż dziewięcioma piłkarzami, którzy zagrali w poprzednim meczu Premier League przeciwko Crystan Palace (3:1). Sześciu z nich było wówczas podstawowymi zawodnikami, trzech kolejnych pojawiło się na boisku z ławki rezerwowych.

A skoro wszystko premium, to i widowisko premium.

Z najciekawszym wnioskiem – nie przywykliśmy, by w starciach polsko-angielskich o wyniku zadecydowały indywidualne umiejętności piłkarzy z polskiej strony. A tak właśnie było. Legia nie wygrała szczęśliwie, nie przez babole rywala, nie po jedynych oddanych strzałach w meczu, tylko dlatego, że jej zawodnicy pokazali, że tego dnia byli piłkarzami przez duże “P”.

Pierwszy gol? Już w 3. minucie Patryk Kun bezkompromisowo pociągnął lewym skrzydłem i dośrodkował dokładnie w sektor, w który wbiegał urywający się obrońcom Paweł Wszołek. Wystarczyło dostawić nogę, by Emiliano Martinez, mistrz świata z Argentyną, wyjął piłkę z siatki po raz pierwszy. Nogę wystarczyło też dostawić Ernestowi Muciemu do podania – a jakże – Wszołka, którego wcześniej obsłużył Josue uwijający się jak w ukropie, by zdążyć z zagraniem na prawe skrzydło, gdy rywal już odcinał kierunek. Muci trafił jeszcze raz – w 51. minucie. Tym razem po indywidualnej akcji, gdy nie zrobił sobie nic z trzech obrońców będących wokół niego. Martinez strącił piłkę na słupek, ale ta szczęśliwie po odbiciu wtoczyła się do bramki.

Aston Villa odpowiedziała tylko na dwa pierwsze trafienia – w 6. minucie Jhon Duran dobił do pustej bramki wcześniejszy strzał w poprzeczkę, a na sześć minut przed końcem pierwszej połowy Lucas Digne fenomenalnym strzałem zerwał pajęczynę ze “świątyni” Kacpra Tobiasza.

Ale nie tylko zwycięstwo imponowało w grze Legii. Bo na poziomie robienia “wow” równie mocno imponował pomysł Kosty Runjaicia, by wyjść na jedną z dwóch najmocniejszych drużyn w grupie bez planu czyhania na własnej połowie, a z odważną grą do przodu. Bez Tomasa Pekharta w jedenastce, przez co Legia w czwartkowy wieczór niemal zupełnie zrezygnowała z wysokich dośrodkowań – nie były w ogóle konieczne. Imponowała mentalność – Legia ani na moment nie zrezygnowała ze swojej gry, pomimo otrzymywania odpowiedzi na swoje ciosy. Imponował Kacper Tobiasz – przecież wcześniej tak krytykowany, a dziś w co najmniej dwóch sytuacjach ratujący swoją drużynę.

Legia na zwycięstwo zasłużyła. Legia wysłała sygnał, że ma wszystko, by dać kibicom jeszcze masę radości.

Komentarze