To nie tekst Rafała Steca jest problemem PZPN

Jeśli będąc prezesem dużej organizacji bawisz się na jednej imprezie ze Stasiakiem, ludzie zapraszani na pokład reprezentacyjnego samolotu są pijani a sam wychodzisz w przestrzeń publiczną z przekazem, że nie wypada ze swoim gościem siedzieć "tak bez niczego" (zostawmy eufemizm i napiszmy przesłanie wprost: nie wypada siedzieć na trzeźwo), można dojść do prostego wniosku: to dziennikarze się na ciebie uwzięli. Tak przynajmniej wygląda proces myślowy Cezarego Kuleszy i jego najbliższej świty.

Cezary Kulesza
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Cezary Kulesza

  • Rafał Stec w swoim tekście pisze o dużym, alkoholowym problemie, jaki szarga największym sportowym związkiem w kraju
  • Niezależnie od tego, czy relacje świadków pokrywają się z rzeczywistością w 100, czy w 40 procentach, sam fakt ich rozmowy z dziennikarzem świadczy, jak postrzegają prezesa PZPN
  • Wizerunkowo związek leży, o co zadbał sam związek. Pytanie, czy nie jest to na tyle niebezpieczne, by nie zacząć już teraz martwić się o jego jutro

PZPN i przyczyna jego problemu

Teza: Problemem PZPN jest sam PZPN i dopóki w związku tego nie zrozumieją, nie będzie lepiej. Ani w środku, ani na zewnątrz.

O tym wie całkiem sporo pracowników, których zdanie nie ma jednak żadnego znaczenia. Władza problemów szuka na zewnątrz, jakby zupełnie nie zdając sobie sprawy z własnych – tu kolejny eufemizm – mankamentów. Nie dopuszcza do siebie myśli, że fundamentem afery Stasiaka nie było opisanie jej przez media, a wpuszczenie dożywotnio skompromitowanego człowieka na pokład samolotu, a następnie na imprezę z udziałem Cezarego Kuleszy, gdzie nawet pozwolono mu na przejęcie roli wodzireja. Nie zdaje sobie sprawy, że to wewnętrzna decyzja o nieodpowiedzeniu na pytania Szymona Jadczaka w tej sprawie dolała oliwy do ognia, a teksty o tym były jedynie tego skutkiem. Nie akceptuje, że przyczyną wpisu Piotra Żelaznego był wypracowany wcześniej wizerunek.

Dziennikarze są dziś niechętni PZPN-owi i przywalą w związek, gdy ten da kolejną okazję, ale nie wzięło się to z powietrza. Zadbano o to w ciągu ostatnich lat, a tekst Rafała Steca w “Wyborczej” jest jedynie podsumowaniem tego wszystkiego. Stec nie zaskakuje właściwie niczym, bo przecież wiele opowiedzianych przez anonimowe źródła wątków to sprawy powszechnie znane. Każdy widział przebieg rozmowy Kuleszy ze swoim odpowiednikiem z Albanii, każdy oglądał fragmenty imprezy z Mołdawii, gdzie Mirosław Stasiak tu sobie zaśpiewa, a tu stanie w odległości trzech metrów od “niczego nie wiedzącego o jego przeszłości” prezesa. Każdy słyszał słowa Roberta Lewandowskiego, naocznego świadka większości delegacji, który w wywiadzie dla Meczyków i Eleven powiedział zdanie “nie mówię, że wszystkich, ale poziom pewnych osób jest żenujący”. Pijanych gości na pokładzie samolotu z Kiszyniowa nie wypiera się nawet sam PZPN, co najwyżej odsuwając odpowiedzialność od związku (bo przecież zaproszony gość to nie działacz). Każdy też pamięta, że to nie dziennikarze pisali oświadczenia sponsorów masowo chcących rezygnować w lipcu z finansowania PZPN, tylko robili to sami sponsorzy.

Słowa współpracujących z Cezarym Kuleszą osób w artykule Rafała Steca traktuję tu jedynie jako uzupełnienie. Suplement, do faktów – jak to się kiedyś określało – autentycznych.

Tak jest postrzegany Cezary Kulesza

Ciekawsze jest jednak to, co nie zostało napisane, a wynika samo z siebie – już bez względu na to, czy to wszystko jest prawdą, czy nie (mam swój typ). Ludzie kręcący się wokół Cezarego Kuleszy zwyczajnie się go wstydzą. Nie rozmawiasz w ten sposób z dziennikarzem chcącym napisać negatywny tekst, jeśli jesteś dumny z pracodawcy. To nie dziennikarz, który się uwziął, wbrew przekonaniu prezesa i najbliższych mu osób, podkręca tu informacje, a robią to osoby widzące to wszystko od środka. Nie mające żadnego interesu w tym wszystkim, poza ujściem dla własnego wkurzenia. I to nie jest jeden Kwiatkowski, nieukrywający swojej niechęci nawet w publicznej wiadomości pożegnalnej, a całe grono osób. Jeśli słowa nie przemawiają ze względu na anonimowość, Stec podaje też statystyki: z departamentu komunikacji i mediów od wyboru Kuleszy uciekło 11 spośród 19 zatrudnionych, a z działu marketingu i sponsoringu – siedmiu z 10. Od jednego z nich niedługo przed rezygnacją usłyszałem wprost, że jest mu wstyd pracować dziś dla PZPN.

PZPN dostrzegł problem, być może nawet trochę się nim przejął, skoro po aferze Stasiaka zatrudnił nowego dyrektora do spraw komunikacji. Ale chorobę próbuje leczyć bez właściwego postawienia diagnozy. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, jaka jest prawidłowa, jednak – jak pisze Tomasz Włodarczyk z Meczyków – Cezary Kulesza na grudniowym zarządzie miał powiedzieć, że “trzeba uważać na media, które się uwzięły na PZPN”.

Czy PZPN ma problem? Jeśli nie dziś, to jutro może mieć

Odliczając najbliższych współpracowników, którzy Cezaremu Kuleszy zawsze będą kadzić, poklepywać po plecach i przekonywać, że “wszystko by się udało, gdyby nie ci wścibscy dziennikarze” oraz osoby neutralne, którym w sumie wszystko jedno, pozostali obcujący z nim pracownicy dzielą się na dwie grupy. Pierwsza ma dość burzenia pozytywnego wcześniej wizerunku PZPN i w ramach protestu wyciąga pewne fakty do mediów. Druga – chroni Kuleszę przed dziennikarzami. Ta grupa – nawet jeśli niewielka, bo licząca co najmniej dwie osoby, nie mam danych, czy więcej – nie wyobraża sobie, by prezes udzielił jakiegokolwiek wywiadu, w jakiejkolwiek sprawie, bo autodestrukcyjne zdolności najważniejszej osoby w polskiej piłce są na najwyższym światowym poziomie. Obie grupy – choć ich intencje są skrajnie różne – łączy więc jedno. Przekonanie, że Kulesza działa na wizerunkową szkodę. Że rzeczą banalnie prostą jest wyciągnięcie od niego zdania, które później posieje się po wszystkich mediach i znów da kontent rozrywkowy dla czytelników oraz destrukcyjny dla wizerunku organizacji chcącej uchodzić za profesjonalną. Naprawienie tego wizerunku wydaje się dziś misją nie do zrealizowania, a artykuł Steca jest rozszerzoną syntezą zdarzeń. Nie wymysłów osób gotowych do złośliwego stworzenia opowieści z mchu i paproci.

Dziś dla PZPN to uciążliwy dodatek do działalności, ale w gruncie rzeczy niezakłócający pracy. Gorzej z jutrem. Co jeśli po wygaśnięciu sponsorskich kontraktów, opłacalność przedłużania ich z punktu widzenia sponsorów będzie żadna? Co jeśli pokazywanie się przy organizacji, przy której wizerunku chcesz zyskać, będzie jedynie powodem do wstydu? Dziś nie pomaga żaden z dwóch podstawowych czynników mogących działać jak magnes. Nie ma wyników pierwszej reprezentacji, więc związek nie kojarzy się z sukcesem. Nie ma wizerunku prężnej, profesjonalnej organizacji, w której pracują najlepsi z najlepszych, więc związek nie kojarzy się z dumą.

POLECAMY TAKŻE

Prezes PZPN nigdy nic nie wie

Milczenie prezesa przez ostatnie miesiące jest nieprzypadkowe. Przy każdej okazji, nie tylko wywiadów. W komunikacie PZPN jest niepowiązany ze zwolnieniem Kwiatkowskiego, o premiach od premiera na mundialu nic “nie wiedział”, podobnie jak nie miał pojęcia, czy kontrakt Michniewicza przedłuża się automatycznie po wyjściu z grupy. Stasiaka i jego przeszłości nie znał. Kulesza zachowuje się trochę jak w tym powiedzeniu o sukcesie mającym wielu ojców i porażce będącej sierotą. Prezes dużej organizacji nie chce być kojarzony z żadnymi kontrowersjami, chce mieć zawsze czyste ręce, nawet tam, gdzie błoto chlapie w każdym kierunku. Taka taktyka pomimo wręcz definicyjnego odpowiadania za wszystko – jako szef – co się dzieje w twojej firmie.

Prezes nie mówi sam, więc trzeba mówić w jego imieniu. Przesłane do PZPN pytania mają konkretnego adresata – Cezarego Kuleszę – ale – co w sumie nie dziwi przy próbie wyciszania prezesa – odpowiada na nie Tomasz Kozłowski. Dyrektor ds. komunikacji, który otrzymał pracę w PZPN w drugiej połowie roku, więc nie był naocznym świadkiem wydarzeń mających miejsce w ciągu dwóch lat w dwuipółletniej jak dotąd kadencji prezesa. Dość ryzykownie biorącym na siebie deklarowanie “niewinności” prezesa w zdarzeniach, których nie widział. Jak prawdziwe powody odwołania spotkania z Paulo Sousą. Jak używanie słowa “nigdy” w kontekście publicznego występowania prezesa pod wpływem alkoholu, gdy pytania sięgają czasów dawniejszych, niż minione lato.

Ostatni raz tak zły wizerunek PZPN miał w czasach Grzegorza Laty. Wspólnych mianowników jest sporo, w tym ten opisywany przez Steca, pachnący w specyficzny sposób. Różnica jednak tkwi w samych czasach. Większość kadencji Laty przypadła na okres przed infrastrukturalnym boomem spowodowanym przyznaniem praw do organizacji Euro 2012. Polską piłką szargały wciąż skutki afery korupcyjnej, to w tamtym okresie rozpoczynał się proces Fryzjera. Żadne to usprawiedliwienie dla Laty, który był najgorszym prezesem w historii, jednak tamta twarz bez kontrastu wpisywała się w ogólny wizerunek i stan polskiej piłki. Dziś mamy rosnącą ligę, świetne stadiony, coraz większe pieniądze w klubach, a znów w kontekście prezesa dyskutujemy o wódce. Uderzenie się w pierś będzie pierwszym krokiem do odzyskania normalności.

Komentarze