Olkiewicz w środę #116. Brak pucharów, czyli bomba z opóźnionym zapłonem

Wisła Kraków i Jagiellonia Białystok zajęły połowę miejsc w eliminacjach europejskich pucharów w przyszłym sezonie, a Śląsk Wrocław jest na dobrej drodze, by wskoczyć do tego pociągu jako trzeci pasażer. Dla ubiegłorocznego eksportowego kwartetu pozostanie tak naprawdę jedno miejsce - trzy z czterech najmocniejszych polskich klubów będą musiały się zmierzyć z sezonem, w którym jedyną zagraniczną wycieczką będzie przedsezonowe zgrupowanie w Turcji.

Dariusz Mioduski Piotr Rutkowski
Obserwuj nas w
Pressfocus Na zdjęciu: Dariusz Mioduski Piotr Rutkowski
  • Trzy spośród czterech najmocniejszych polskich klubów prawdopodobnie nie zakwalifikują się do eliminacji europejskich pucharów, co samo w sobie nie jest jeszcze tragedią, ale rodzi szereg konsekwencji.
  • Biorąc pod uwagę różnice nie tylko w budżecie, ale i w sposobie budowy każdego z klubów ubiegłorocznego TOP 4 – następstwa tej klęski trudno przewidzieć, ale jednocześnie można być pewnym: te następstwa się pojawią.
  • Do braku oczywistych korzyści z tytułu reprezentowania Polski w Europie dochodzi jeszcze aspekt wcześniejszych problemów – choćby ze zmianą polityki Ministerstwa Sportu czy spółek z udziałem Skarbu Państwa.

Magia sezonu przejściowego

Cóż poradzić – trzeba odwołać się już na wstępie do absolutnej klasyki gatunku. Dariusz Mioduski przejmując Legię Warszawa odbył tournee po wszystkich możliwych mediach, przekonując do swojej wizji stołecznego klubu, budowanego już nieco mądrzej i rozsądniej, niż w czasach Bogusława Leśnodorskiego. Nowy prezes Legii Warszawa zapowiadał: nie jest niczym złym zakładanie w budżecie awansu do fazy grupowej europejskich pucharów. Zresztą, jeden rok poza Europą nie jest dramatem, problem robi się przy drugim sezonie.

Legia poza Europą była przez lat cztery. A jak już do Europy wróciła – to w kolejnym sezonie nie wzięła udziału nawet w eliminacjach europejskich pucharów. Cokolwiek o rządach Mioduskiego napisać – tu akurat trzeba właściciela Legii pochwalić, bo mimo tak katastrofalnego rozjechania się wizji z rzeczywistością, klub nadal istnieje i jest nawet w miarę stabilny. Nieco chudszy jest zapewne portfel samego Mioduskiego, który niechętnie przyznawał o kolejnych sposobach na łatanie dziury wynikającej z miernych wyników w europucharach, ale to już nie do końca zmartwienie legionistów.

Czy Legia przez ten czas była na krawędzi bankructwa? Niekoniecznie, bo koniec końców to klub, który zgromadził wielką przewagę w latach 2012-2017, co szczególnie widoczne jest po młodych talentach sprowadzonych w tamtym okresie, a spieniężanych nieco później. Natomiast czy Legia odczuwała boleśnie każdy kolejny sezon poza Europą? O tak, wystarczy przypomnieć sobie transfery pokroju Roberta Picha czy bezradność półtora roku temu, gdy obok Tomasa Pekharta do Legii trafiło przez całe zimowe okienko tylko czterech juniorów z rezerw.

Generalnie brak awansu do europejskich pucharów niemal z automatu oznacza ogłoszenie “sezonu przejściowego”. To ładna, zgrabna i dość prawdziwa nazwa na: “musimy ciąć, gdzie się da i liczyć, że uda się zrobić wszystko taniej i lepiej”.

Wielopoziomowy problem

Dlaczego ten sezon poza Europą ma w polskich realiach tak duże znaczenie? W końcu i tak najczęściej polskie kluby kończą walkę jeszcze w wakacje, po drugim, może trzecim dwumeczu. W końcu i tak zazwyczaj wpisują w budżet nierealne sukcesy, a potem łatają dziury nie wiadomo jakimi środkami z nie wiadomo jakiej puli.

Wydaje mi się, że trzeba na sprawę patrzeć w sposób holistyczny. Pierwsza i najbardziej dotkliwa konsekwencja – brak pieniędzy z tytułu nagród od UEFA – to z pewnością dotkliwa kara za piłkarskie porażki sezon wcześniej. Ale większość klubów z topu formułuje większość swoich umów reklamowych tak, że wyniki mają istotny wpływ na ostateczny rozmiar kolejnych przelewów. Nadal siedzimy w finansach, ale musimy już zdecydowanie zwiększyć kwoty, które kluby “tracą” występując poza Europą. Do tego dochodzi brak wyprzedanego stadionu przy dwóch, czasem trzech meczach domowych – a mówimy nadal tylko o eliminacjach. Ceny biletów oczywiście w stawce premium, do tego zapewne zwiększona sprzedaż karnetów na ligę, bo przecież to wszystko zawsze jest mocno powiązane, jeśli chodzi o ekscytację kibica meczami własnego klubu.

Ale przecież to nadal nie jest całość. Od strony finansowej dochodzi naturalnie możliwość promowania swoich zawodników na międzynarodowej arenie, podbijania ich stawki i przygotowywania do dużych transferów. Nie trafia do mnie argument, że skaut może sobie równie dobrze sprawdzić, jak Skóraś gra w Ekstraklasie. Bo w Ekstraklasie Skóraś nie zagra na obrońcę Fiorentiny czy Villarreal, a przecież na tle takich rywali chciałby go widzieć potencjalny pracodawca spoza Polski. Ale zanim wejdziemy w sferę nieco wydumanych korzyści z gry w Europie – chodzi też o zwyczajne ludzkie ambicje sportowców.

Tylko u nas

Gra bez Europy to gra na zaledwie dwóch frontach, zdecydowanie mniej prestiżowych minut dla poszczególnych zawodników. Obniżenie atrakcyjności klubu na rynku transferowym – zwłaszcza dla piłkarzy, którzy Polskę traktują jako przystanek w drodze do mocnych zachodnich lig. Wreszcie obniżenie atrakcyjności dla tych, którzy już w klubie są – i na przykład przed wielkim transferem chcieliby jeszcze sprawdzić się w rodzimym zespole na międzynarodowej arenie. To wszystko subtelności, właściwie nieistotne detale. Ale one wszystkie spadają na klub jednocześnie, w chwili, gdy sezon kończy się poza podium i bez Pucharu Polski.

Co może czekać rodzimych gigantów?

Nie wiemy jeszcze, kogo dokładnie dotknie ten “sezon przejściowy”, czyli sezon bez pucharów. Możemy się spodziewać, że raczej na pewno w tym gronie będzie Pogoń Szczecin. O jej przypadku już dość obszernie opowiedział sam prezes Jarosław Mroczek, co ciekawe – jeszcze przed klęską w Pucharze Polski, gdy omawiał dla kibiców raporty finansowe “Portowców”. Pogoń zwyczajnie może wpaść w średniość. Nie ma specjalnie talenciaków do wyprzedania, nie ma jakichś kozaków do natychmiastowego wyjazdu, nie stoi za nią prywatna fortuna właściciela – a wobec tego jedynym wyjściem wydaje się cięcie kosztów.

Lech czy Raków są w o tyle lepszej pozycji, że w latach prosperity zgromadziły stosowną poduszkę – Lech w postaci swojej marki na rynku oraz stałego dopływu utalentowanych juniorów, Raków w postaci wielkiego konta Michała Świerczewskiego, na którym zawsze znajdują się zaskórniaki na czarną godzinę dla Rakowa. Najbardziej złożona jest sytuacja Legii – bo dziś nie wiadomo nawet, komu właściwie ten klub wisi pieniądze i jak będzie się kształtował harmonogram ewentualnej spłaty. Wiadomo jedynie, że Jacek Zieliński swego czasu jak mantrę powtarzał, że “warunki są trudne”.

Znów: w teorii tutaj nie powinno dojść do żadnych dramatów i tragedii. Ale przepaść pomiędzy TOP 4 a resztą ligi zauważalnie się zmniejszy, ba, jeśli spojrzeć na to przez pryzmat wypowiedzi i liczb, być może Pogoń trzeba będzie w ogóle traktować już jako element peletonu. Problem polega na tym, że często takie sezony przejściowe to swoiste bomby z nieco opóźnionym zapłonem. Szczególnie w kontekście dotychczasowego układania stosunków w polskiej piłce, gdzie “mocni” tworzyli tak naprawdę nieformalną koalicję nadającą rytm i wyznaczającą ton, jeśli chodzi o kluczowe decyzje.

Na pochyłe drzewo…

Może przesadzam, może sieję panikę, ale moim zdaniem właśnie dobiega końca swoista Belle Epoque dla klubów TOP 4. Gdy spojrzymy wstecz na ostatnie kilka sezonów, dojrzymy doskonale, że wiele spośród kluczowych decyzji podejmowano jeśli nie pod dyktando najbogatszych i najmocniejszych polskich klubów, to z wyjątkowym poszanowaniem ich interesów. Podział pieniędzy z praw telewizyjnych zmienił się nieznacznie, ale jednak: na korzyść topu. Stosunki z Ministerstwem Sportu, zarządzanym jeszcze przez Kamila Bortniczuka? Nie wszystkie pomysły (“Program Wsparcia Mistrzów”) udało się zrealizować, ale takie idee jak Poland.travel weszły w życie i stanowiły kolejne wzmocnienie pozycji tych najlepszych.

Z klubami – i działaczami klubów – występujących na szczycie ligi musieli się liczyć działacze PZPN-u, musieli się liczyć politycy, musieli się liczyć mniejsi gracze w piłkarskim ekosystemie. Co prawda najbardziej absurdalne pomysły Dariusza Mioduskiego nie miały ani przez moment szansy, by wejść w życie, ale mimo wszystko – TOP 4 zrobiło wiele małych kroczków, by obudowywać się na szczycie w opozycji do całej reszty polskiej piłki.

Tydzień temu zresztą pisałem, że te kluby zwyczajnie były mądrze zarządzane – rosły w siłę nie tylko jeśli chodzi o ligową tabelę i pucharowe rozgrywki, nie tylko jeśli chodzi o ranking UEFA i ruchy transferowe, ale też o zwyczajną siłę całego klubu. Jego oddziaływanie marketingowe, jego frekwencję, jego pozycję w świecie biznesu, w świecie polityki. Ze zdaniem Piotra Rutkowskiego, Michała Świerczewskiego, Dariusza Mioduskiego musieli się liczyć wszyscy w piłce, ale i wiele spośród postaci spoza piłki. Właściciele wielkich firm, najważniejsi spośród polityków. Najpierw kluby wypracowywały sobie “real power”, a potem za tym szła “soft power”. Trochę szydziliśmy, że Raków może sobie w PZPN-ie skrócić zawieszenie Frana Tudora, ale… trochę Raków sobie skrócił zawieszenie Tudora.

Oczywiście, tak jak przy poprzednich wątpliwościach – ta siła nie zniknie z dnia na dzień. To nie jest tak, że dzisiaj Wojciech Pertkiewicz zaczyna już powoli odkręcać wszystkie umowy sformułowane z uwzględnieniem interesów Legii czy Lecha. To nie jest tak, że od jutra Cezary Kulesza usunie numer Piotra Rutkowskiego z telefonu, a Marcin Animucki przeniesie siedzibę Ekstraklasy SA do Zabrza.

Ale ten fatalny dla TOP 4 sezon trzeba osadzić w pewnym kontekście. Sławomir Nitras już wcześniej wygrażał Dariuszowi Mioduskiemu, że utnie wszelkie finansowania. PKP Cargo wycofało się z kontrowersyjnej umowy z Widzewem. Politycy zapowiadają, że obiecane stadiony dla Rakowa, Ruchu oraz polskie Clairefontaine w Otwocku mogą nie do końca wytrzymać ciężar ponownego przeliczenia przez nowe władze. W lidze też o wiele ciężej będzie coś załatwić – bo i jakie argumenty ma dziś Lech czy Legia, by być wysłuchanym uważniej niż Śląsk czy Jaga?

Lech, Legia, Raków czy Pogoń dość długo budowały pozycję, która w punkcie kulminacyjnym pozwalała im – oczywiście z wydatnym udziałem PZPN-u i Cezarego Kuleszy – na swobodne omawianie z ministrem Bortniczukiem planu na 700 milionów złotych w trzy lata. Nie stracą tej pozycji w jeden dzień. Ale przed niemal każdym z naszych mocnych klubów bardzo ciężki sezon, bez premii sponsorskich, bez nagród z UEFA, bez stadionów wyprzedanych na dwumecze w eliminacjach, z nadszarpniętym zaufaniem kibiców, przeliczonymi i przepłaconymi kadrami. Sprzątanie musi być błyskawiczne, oszczędzanie realne, a przy okazji – poprawie musi ulec poziom sportowy.

Inaczej TOP 4 najpierw zmieni się w TOP 3 (może już się zmieniło?), a potem… w ogóle przestanie się odróżniać od peletonu. Tę bombę pewnie da się rozbroić, ba, jestem pewny, że nie wybuchnie. Ale że zaczęła już tykać – to widać po obrazkach z loży na każdym kolejnym meczu Legii, Lecha czy Pogoni.

Komentarze