Defensywna katastrofa Legii. Skąd wziął się kryzys?

Legia Warszawa po raz pierwszy od ponad 40 lat straciła cztery gole w trakcie jednej połowy. Po raz pierwszy od 2011 roku przegrała cztery mecze z rzędu. Zaczyna się podważanie tego, czy Kosta Runjaic jest w stanie wyprowadzić zespół z dołka. Ale czy nie jest na to zbyt wcześnie? Spróbujmy ustalić - co tak naprawdę szwankuje w Legii i gdzie leżą jej problemy.

Kosta Runjaic (Legia Warszawa)
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Kosta Runjaic (Legia Warszawa)
  • Przez ostatnie dwa miesiące w obronie Legii występuje permanentna rotacja i widać gołym okiem, że linia defensywa jest kompletnie zdezorganizowana
  • Na domiar złego atak nie funkcjonuje tak, jak na początku sezonu – w każdym z czterech ostatnich meczów legioniści mieli xG niższe niż ich średnia z tego sezonu
  • Głosy o zwolnieniu Runjaica są jednak zbyt rychłe – nawet jak na to, że Legia takiej passy porażek już dawno nie miała

Kryzys inny niż poprzednie

Żeby znaleźć ostatnią serię czterech porażek z rzędu Legii Warszawa, to trzeba zajrzeć do jednego z najgorszych sezonów w nowoczesnej erze warszawskiego klubu. To była krótka kadencja Marka Gołębiewskiego, dwa mecze ligowe ze Stalą i Górnikiem przeplecione pucharowymi starciami z Napoli i Leicester. To tylko pokazuje, że by Legia doznała czterech klęsk z rzędu, to sytuacja musi być naprawdę katastrofalna.

Natomiast między tamtą zapaścią sprzed dwóch lat, a obecnym stanem Legii, jest wiele różnic. Wówczas legioniści byli w kompletnym rozkładzie, w gabinetach postępował wewnętrzny bałagan, nastroje wokół klubu pikowały i nie było widać szans na lepsze jutro. Dziś – choć i takie głosy się pojawiają, lecz są w mniejszości – trudno w sposób oczywisty krzyknąć “Kosta – won!” czy “rozgonić to towarzystwo, czas na rewolucję w składzie!”.

Legia przecież wciąż jest w TOP5 ligi, wciąż może zagrać wiosną w europejskich pucharach. Natomiast liczba sygnałów alarmowych, świateł ostrzegawczych i niepokojących symptomów jest tak duża, że trudno przejść obok tego obojętnie i zwalić obecnej sytuacji na nieśmiertelne “taki jest futbol, taki jest ten sport, nie zawsze wygrywasz”.

Czyste konto – stan zapomniany

W poprzednim sezonie po jedenastu rozegranych meczach legioniści mieli na koncie pięć spotkań, w których nie stracili żadnego gola w Ekstraklasie. Obecnie czyste konto Legii udało się zanotować trzykrotnie – po raz ostatni jeszcze wtedy, gdy dzieciaki miały wakacje, a na dwór wychodziło się w krótkich spodenkach i zwiewnym t-shircie. 22 sierpnia, mecz z Koroną. To ostatni raz, gdy golkiper Legii nie musiał sięgać po piłkę do siatki.

W tym sezonie po jedenastu meczach (dwanaście kolejek, zaległy mecz z Cracovią) Legia ma trzy czyste konta w lidze. Dwa na beniaminkach grając u siebie (Ruch i ŁKS) oraz z Koroną Kielce (czwarta najgorsza ofensywa ligi). Poza tym Poza tym przynajmniej raz do skóry Legii dobierali się piłkarze następujących drużyn: Odrabasy, Austria, Puszcza, Midtjylland, Widzew, Piast, Aston Villa, Górnik Zabrze, Pogoń, Jagiellonia, AZ, Raków oraz Śląsk.

POLECAMY TAKŻE

Rozbicie warszawian przez ekipę Jacka Magiery było efektowne, robi wrażenie jako jednostkowe wydarzenie, bo przecież – jak wyliczyła ekipa EkstraStats – ostatni raz, gdy Legia straciła cztery gole w trakcie jednej połowy, miał miejsce ponad 40 lat temu. Patrząc jednak na czub Ekstraklasy, to właściwie niemal każdy zespół ma już na koncie taką porażkę, która mocno go zabolała. Zresztą we Wrocławiu w tym sezonie przegrywała też już prawie każda ekipa z górnej części tabeli.

Zatem – spokojnie, to nie czas, by bić na alarm przy Łazienkowskiej? A może trzeba już podnieść larum?

Defensywna katastrofa

Co jest dziś największych problemem Legii? Bez wątpienia – defensywa. O ataku jeszcze będziemy rozmawiać, natomiast czarno na białym widać, że skoro co trzy-cztery dni rywale przynajmniej raz (a niektórzy nawet cztery razy) potrafią wbić piłkę do siatki przeciwko Legii, to sytuacja jest krytyczna

Ale co tak naprawdę w tej defensywie nie działa? W dużej mierze wiele bramek traconych przez Legię bierze się z fatalnej współpracy. Trójka zawodników w bloku obronnym nie współpracuje między sobą, a jeśli dorzucić do tego brak synchronizacji na linii obrona-pomoc, to sytuacja robi się katastrofalna. Na początku sezonu można było dorzucić do tego jeszcze trzeci element, czyli bramkarza, ale zdaje sie, że Kacper Tobiasz najgorsze mecze ma już za sobą i ostatnio nie dodaje nic od siebie w kwestii sumy błędów legionistów.

Jasnym jest, że Legia broni wysoko. Wynika to ze sposobu gry całej drużyny – Legia ma najniższe PPDA w lidze (czyli pozwala rywalom na najmniej podań w Ekstraklasie zanim podejmie akcję defensywą), drugi najwyższy współczynnik częstotliwości pojedynków. Chodzi o pewną synchronizację działań: jeśli chcesz grać ofensywnie, to i obrona musi wychodzi wysoko. Kosta Runjaic zaordynował grę wysokim pressingiem, więc obrońcy nie mogą patrzeć spod własnej bramki na to, jak koledzy z pomocy i ataku biegają jak wściekli pod polem karnym przeciwnika.

Natomiast gra wysoko ustawioną obroną to gra typu “duże ryzyko, duża nagroda”. A w przypadku Legii duże ryzyko sprawia, że rywal po przejęciu piłki ma przestrzeń do tego, by podać za linię obrońców warszawskiej drużyny. Co jest wtedy ważne? Po pierwsze – szybkość defensorów, sprytne ustawienie w celu wyblokowania szarżującego napastnika. A po drugie – współpraca między obrońcami, by spowolnić akcję, zejść do asekuracji, maksymalnie szybko załatać dziury, wygrać pojedynek.

Tymczasem Śląsk, ale i wcześniej Raków czy Jagiellonia, potrafiły czasem wręcz w banalny sposób przemieścić piłkę o 30-40 metrów dalej.

Problem jest przy ustawieniu i synchronizacji działań defensywnej trójki – vide mecz ze Śląskiem:

Problemem jest też współpraca między obrońcami a środkowymi pomocnikami w kontekście zabezpieczenia pola przed bramką po stracie – vide mecz z Rakowem.

Problem pojawia się też wtedy, gdy teoretycznie pod względem zawodników przed linią piłki jest dużo, ale Legia kompletnie gubi krycie i jest zorientowana na przestrzeń, a nie na zawodników rywala – vide mecz z Jagiellonią.

Z każdej z tych sytuacji padła bramka dla rywala legionistów. Oczywiście możemy tu wskazać błędy indywidualne w kryciu, w ustawieniu się względem piłki w powietrzu, w przekazaniu sobie krycia, w wygraniu pojedynku. Natomiast w Legii problem jest systemowy.

Rotacja w poszukiwaniu czy rotacja w słabości?

Pytaniem za sto punktów jest kwestia “kto tak naprawdę tworzy dziś podstawowa trójkę stoperów Legii?”. Na początku sezonu wydawało sie, że niepodważalnym trio jest zestawienie Jędrzejczyk, Augustyniak, Ribeiro. Później coraz częściej w wyjściowym składzie grał Pankov, kontuzji doznał Augustyniak. Do zespołu dołączył Burch, również Kapuadi. Efekty są takie, że Legia jest na dobrej drodze do tego, by przebić dwucyfrowa liczbę różnych zestawień obronnych.

Dość powiedzieć, że w ostatnich siedmiu spotkaniach tylko RAZ trener Runjaic wystawił identyczne zestawienie obrony – było to ustawienie Pankova oraz Ribeiro na bokach i Jędrzejczyka w centrum bloku defensywnego. Wymowne jest zestawienie podane przez użytkownika Ramirez na Twitterze:

Jasnym jest przecież, że dużo trudniej o zrozumienie i współpracę, gdy co mecz grasz z kimś innym obok siebie. Albo gdy raz grasz, a później przez dwa tygodnie nie podnosisz się z ławki. Legia nie ma dziś właściwie żadnej hierarchii w defensywie. Wydawało sie, że liderem może być Augustyniak, ale on ewidentnie szuka formy po tym, jak pauzował przez miesiąc z uwagi na uraz. Z uwagi na swoje doświadczenie typem lidera mógłby być Jędrzejczyk, ale on za dwa tygodnie będzie miał 35 lat – szybszy nie będzie, trudno mu regenerować się na grę co trzy-cztery dni przez cała rundę. Ribeiro gra często, ale na jego konto można zapisać kilka straconych bramek. Burch dopiero się wdraża. Kapuadiego znamy – szybki defensor, zagrał dobrze z Aston Villą, natomiast póki co Legii nie zbawił. Pankov? Dobrze z piłką przy nodze, ale gorzej, gdy trzeba o nią powalczyć.

Pewnie zatem, gdyby Runjaic miał wszystkich w formie i w zdrowiu, to grałby zestawieniem Ribeiro-Augustyniak-Pankov. Natomiast ta trójka zagrała we Wrocławiu i… każdy widział, jak to się skończyło. Nie pomaga Legii też fakt grania co trzy-cztery dni. Czasu na przepracowanie organizacji gry w tyłach jest mało. Musisz wyjść na boisko i grać dobrze “na już”. Poza tym Legia nieprzypadkowo tworzyła tak szeroką kadrę, by teraz marudzić na to, że trzeba grać więcej spotkań niż w typowym reżimie ligowym.

Warto też w tym momencie odnotować, że dopiero po czasie widać to, jak ważnym zawodnikiem dla Legii był Maik Nawrocki. Trudno zżymać się na jego sprzedaż, bo wicemistrzowie Polski zarobili duże pieniądze na zawodniku, który przecież nie był gwiazdą ligi, natomiast Nawrocki potrafił zachować balans między atutami w bronieniu i atakowaniu. Jego forma była dość stabilna, nie był regularnym prowodyrem problemów pod własną bramką. Słowem – był stabilny i łatwo dostosowywał się do zmieniających warunków.

I dziś śmiało można określić zawodników pokroju Pankova, Jędrzejczyka, Augustyniaka czy Ribeiro zawodnikami dobrymi w skali ligowej. Ale w obliczu piętrzących się problemów, permanentnej rotacji i ciągłych zmian może okazać się, że Legia złym zarządzaniem dobrymi piłkarzami doprowadzi do tego, że jej defensywa będzie karykaturą. Zresztą przykłady Rakowa z ostatnich miesięcy czy Lecha z poprzedniego sezonu uczą, że stabilizacja w tyłach to klucz do budowanie rzetelnej gry w destrukcji.

Wymownym niech będzie fakt, że Legia na najwyższy współczynnik xG na strzał przeciwko danej drużynie. Co to nam mówi? Że Legia stosunkowo rzadko dopuszcza do uderzeń na własną bramkę, ale jeśli już się obrona myli, to sprawa od razu robi się poważna.

To nie ten atak, który zawsze nadrobił straty

Legia na początku sezonu tez traciła bramki – zwłaszcza w europejskich pucharach. W Lidze Konferencji momentami wyglądało to na granie podwórkowe: może i stracimy dwa gole, ale strzelimy trzy. A jak stracimy trzy, to strzelimy czwartą. Oglądało się to kapitalnie, dodatkowo budowało narrację o silę mentalnej Legii.

Sęk w tym, że ostatnio i ten atak nie funkcjonuje aż tak imponująco. A przecież czas powinien premiować takiego np. Marca Guala, który przecież początkowo wyglądał jak element obcy w tym zespole. Ale jest wręcz przeciwnie – Legia spuściła z tonu w ofensywie.

Przypuszczam, że nawet kibicom Legii, którzy oglądają każde spotkanie ich klubu, trudno przypomnieć sobie wiele okazji bramkowych z ostatniego miesiąca. Jasne, wspomniany Gual strzelił w poprzeczkę we Wrocławiu, z Rakowem legioniści strzelili gola. Ale ostatnie cztery spotkania to wyraźny spadek Legii pod kątem tworzenia szans strzeleckich. W tym sezonie Legia ma średnio 1.56 xG na mecz. W czterech ostatnich spotkaniach zawsze była poniżej tej średniej:

  • 1.04 xG ze Śląskiem
  • 1.35 xG z Rakowem
  • 0.74 xG z AZ
  • 0.73 xG z Jagiellonią
  • i dopiero 1.59 xG z Pogonią

Oczywiście mamy tu mecze z Jagiellonią i Śląskiem, gdy Josue nie grał wcale – co sugerowałoby, że brak Portugalczyka (wbrew dość kuriozalnym tezom o tym, że ten “uzależnia od siebie zespół”) jest bardzo dotkliwy dla warszawian. Zwłaszcza w momentach meczu, gdy rywal cofa się głębiej i brakuje Legii piłkarza, który zrobiłby coś nieoczywistego. Wydaje się też, że Runjaic w dość karkołomny sposób zarządza piłkarzami z ofensywy. Muci dostaje mniej szans minut, choć to dziś kluczowy gracz dla ofensywy Legii. Dużo okazji do gry dostaje za to Rosołek, który może i jest doświadczony jak na swój wiek, ale sufit jego umiejętności jest na pewno niżej niż sufit Albańczyka. Jest też Igor Strzałek, który zapewnił Legii zwycięstwo nad Górnikiem, a później przez blisko miesiąc nie dostał choćby minuty. Wszedł z ławki dopiero we Wrocławiu – w momencie, gdy wynik był już rozstrzygnięty.

Runjaic chce mieć ludzi pod prądem – jak Diasa, Baku, Celhakę, Kramera czy Rosołka. John van den Brom mówił o tym przy pucharowym sezonie Lecha – Holender wskazywał, że nie zawsze piłkarz X da więcej od piłkarza Y, ale chce, by przy dużym natężeniu meczów i możliwych urazach mieć możliwość wyboru między zawodnikami gotowymi do gry. Runjaic robi to samo, choć czasem nie jest to zrozumiałe dla postronnego kibica. Natomiast rotacja bywa szkodliwa dla perspektywy “tu i teraz”.

I Legia – również w ataku – boleśnie się o tym przekonuje.

“Tylko spokój może nas uratować”

Bogusław Leśnodorski mówił, że “gra w Europie to kompletnie inna dyscyplina sportowa niż gra tylko w Ekstraklasie”. Legia zresztą boleśnie przekonała się o tym w sezonie z Czesławem Michniewiczem na ławce trenerskiej. Zatem czy gra na trzech frontach (zaraz rusza Puchar Polski) może wszystko tłumaczyć?

Nie. Ale też – nawet mimo tej fatalnej passy i złych tendencji – nie trzeba wpadać w panikę.

W Ekstraklasie Legia ma za sobą prawie wszystkie najtrudniejsze wyjazdy. Grała już z liderem i wiceliderem na ich stadionach, ze Szczecina i Gliwic wywiozła cztery punkty. Grała też już z Rakowem. Z TOP9 na rozkładzie ma zatem już tylko Lecha, Zagłębie i Radomiaka. Mimo tego Legia jest bliska średniej punktowej 2,00 pkt/mecz. To powinno interesować legionistów. Dziś oglądanie się na świetnie punktującego Śląska może budzić obawy, natomiast historia z ostatnich lat jasno pokazuje – mistrz musi mieć średnią nieco ponad dwóch oczek na mecz. A jasnym jest, że dziś przy grze w Ekstraklasie i w Europie będzie bardzo trudno o taką nadwyżkę. Plan powinien być zatem klarowny: jesienią utrzymać się wokół tej średniej, a wiosną podkręcić tempo.

Dlatego warto patrzeć na dorobek Legii holistycznie. Aleksandar Vuković powiadał, że z Legią nie jest tak dobrze, jak się mówi w okresach hossy, ani tak źle, gdy mówi sie o niej w czasach bessy.

Z tego punktu widzenia podnoszenie larum po czterech porażkach byłoby zaburzenie tego, co w Legii w ostatnim czasie zaczęło działać. Legia bowiem stała się spokojna. Jakkolwiek dziwnie to brzmi. Warszawski klub miał wysokie szczyty i niskie doły, bujał sie od zwolnień trenerów do zwolnień trenerów, sięgał po mistrzostwo, zaraz walczył o utrzymanie. Kapitalizował sukcesy, by zaraz bronić się przed zarzutami, że bankrutuje.

A ostatnio – odkąd Dariusz Mioduski schował się w cieniu i pozwolił działać innym – atmosfera wokół Legii stała się spokojna. Jacek Zieliński zaopiekował sie stroną sportową, drużyna Runjaica regularnie punktowała, przyszedł efekt w postaci trofeum. Świetna praca marketingu przyniosła (i przynosi nadal) komplet za kompletem przy Łazienkowskiej. Nawet z tej potencjalnie długo płonącej afery z Alkmaar udało sie Legii wyjść sprawnie pod kątem PR-owym.

Źle byłoby to burzyć – na przykład serią wywiadów Mioduskiego czy publicznym sądem ze strony Legii nad Runjaicem lub Zielińskim.

Trzeba bić na alarm w kontekście defensywy i tego, jak fatalnie wygląda jej organizacja. Warto punktować to, jak Legia w ostatnich tygodniach oklapła w ataku. Istotnym jest wymienianie błędów Runjaica w przypadku selekcji i zarządzania minutami dla poszczególnych graczy.

Ale to nie moment, by znów wylewać dziecko z kąpielą. Legia nie musi ciągle odbijać się od ściany do ściany.

Komentarze