Rozjeżdżająca się narracja i kolejny kłopot na horyzoncie. “On ma na nas wywalone”

Wiele wskazuje na to, że wokół PZPN – nawet jeśli za moment się uspokoi – wkrótce znów będzie głośno. Powodów jest co najmniej kilka, a jednym z nich bardzo słaba sprzedaż biletów na mecz reprezentacji z Wyspami Owczymi (7 września na Stadionie Narodowym). Do tego wystarczy wykonać kilka telefonów, by widzieć, jak wewnętrzna narracja się rozjeżdża.

Od lewej: Łukasz Wachowski, Fernando Santos i Cezary Kulesza
Obserwuj nas w
Na zdjęciu: Od lewej: Łukasz Wachowski, Fernando Santos i Cezary Kulesza

  • PZPN przyjął strategię sprzedaży w pierwszej kolejności biletów na sektory widoczne w telewizji, bo istnieje spore zagrożenie, że trybuny podczas meczu z Wyspami Owczymi w transmisji wyglądałyby na całkiem puste
  • Jeśli faktycznie stadion wypełni się tylko w nieznacznym procencie, czeka nas najpewniej kolejna afera wokół PZPN. Poprzednie wciąż są niewyjaśnione, bo przy próbie zrobienia tego, związek znów schował głowę w piasek
  • Przy okazji pokazujemy, jak wygląda polityka zwodzenia w piłkarskiej centrali

Sprzedaż stoi w miejscu

W PZPN słyszymy, że do tej pory sprzedało się ok. 10 tys. biletów na mecz z Wyspami Owczymi. To fatalny wynik, bo przecież żywo pamiętamy dwie całkiem świeże “afery” biletowe, gdy zarówno w przypadku domowego meczu z Chile przed wylotem do Kataru, jak i tego z Czechami w Pradze, wszystkie wejściówki rozeszły się w ciągu chwili, za co przede wszystkim były odpowiedzialne “koniki”. Interes im się opłacał, bo wszystkie miejsca w obu przypadkach i tak wypełniły się kibicami, którzy wejściówki kupowali z drugiej ręki. Dziś problemu z “konikami” nie ma, bo ci czują koniunkturę i wiedzą, że kadra przestała być produktem, na którym ludziom zależy.

Śledziliśmy, jak od piątku postępuje sprzedaż biletów na oficjalnej stronie. A właściwie – jak nie postępuje. Przede wszystkim przyjęto już założenie, by w pierwszej kolejności wyprzedać sektory widoczne w telewizji. To standardowe działanie, gdy sprzedaż nie idzie, jak powinna, a zagrożenie pustymi trybunami jest realne. Standardowe, ale przez ostatnie lata nie było konieczności, by po nie sięgać. Ale nawet i tu idzie – oględnie mówiąc – średnio. Dostępne sektory od G17 do G22 (wzdłuż boiska) są jednymi z najbardziej atrakcyjnych dla kibiców, ale i najdroższymi (240 zł). Porównując liczby dostępnych miejsc z chwili publikacji tekstu i z piątku, właściwie nie ma żadnych zmian – wciąż mówimy o wolnych biletach idących w tysiące.

Powodów takiego stanu rzeczy możemy się domyślać – fatalna gra reprezentacji Polski, wciąż niezagojone rany po aferze premiowej oraz atmosfera wokół PZPN, który z organizacji kojarzącej się z zarządzaniem na światowym poziomie dziś w oczach kibiców stał się memem.

Ciągłe zwodzenie

Pytanie, czy PZPN planuje jakąś kontrofensywę przy zagrożeniu kolejną wizerunkową katastrofą, jaką byłby pusty stadion podczas bardzo ważnego meczu eliminacji Euro 2024, wydaje się naturalne. Nikt, kogo o to pytamy w związku, nie jest w stanie jednak odpowiedzieć, czy na przykład dojdzie do korekty cen biletów, które są mocno niedopasowane do sytuacji (a jeśli nawet, to co z osobami, które już kupiły wejściówki w droższej opcji). Był to jeden z tematów, które wskazaliśmy na liście zagadnień do omówienia z Cezarym Kuleszą, podczas prób umówienia się na wywiad z prezesem PZPN.

Sam schemat działania, z jakim zetknęliśmy się przy tej okazji, pokazuje, jak bardzo na margines zepchnięto takie kwestie, jak transparentność, komunikację, czy zwykłe dotrzymywanie słowa. W skrócie – propozycję wywiadu, w którym Cezary Kulesza otrzymałby okazję do przerwania milczenia po kumulacji negatywnych zdarzeń – zaakceptowały wszystkie konieczne osoby, wliczając w to samego prezesa w bezpośredniej rozmowie telefonicznej. W ostatni piątek od sekretarza związku Łukasza Wachowskiego usłyszeliśmy, że dobrym dniem będzie wtorek, ale jeszcze w piątek wieczorem otrzymamy potwierdzenie. Potwierdzenia nie było, podobnie jak odebranego telefonu w kolejnych dniach, mimo kilku prób, by ustalić, na czym stoi sprawa. Na SMS-y nie doczekaliśmy się żadnej odpowiedzi. Odbieramy to jako brak elementarnego szacunku do naszej pracy i wartości własnego słowa.

Wszystko wygląda tak, jakby PZPN kontynuował strategię opartą na milczeniu, nawet kosztem swojego wizerunku. Zupełnie kłóci się to ze słowami Łukasza Wachowskiego, który niedawno w Kanale Sportowym mówił w ten sposób: – Nie chowamy głowy w piasek. Staramy się komunikować. Wyciągamy wnioski.

Rozjazd w komunikacji

Sprawa komunikacji w PZPN mogłaby być zresztą osobnym tematem, gdzie jednym z wątków byłby wewnętrzny rozjazd. Zbierając opinie po związkowych korytarzach łatwo wyciągnąć wniosek, że są co najmniej dwie frakcje, które inaczej widzą idealne rozwiązania. Stąd zamiast już przygotowanego tweeta z konta Cezarego Kuleszy, który głównie składał się z przeprosin za sytuację z zaproszeniem do samolotu Mirosława Stasiaka, mieliśmy najgorsze oświadczenie w historii związku. Oświadczenie, które w naturalny sposób rozsierdziło sponsorów jakby wrzuconych do jednego worka z podejrzeniami o interesy dokonywane z człowiekiem mającym na koncie ponad 40 zarzutów korupcyjnych.

Czy doszło do jakichś zmian po ostatnich aferach? Tak, teraz większą rolę w komunikacji zaczął odgrywać właśnie Łukasz Wachowski, który jako sekretarz generalny w teorii powinien mieć inne zadania. Jego poprzednik, Maciej Sawicki, w ogóle nie dotykał takich kwestii, ale najwidoczniej w PZPN uznano, że sytuacja wymaga takiej reakcji.

Gdzieś w tym wszystkim schowana jest postać Aleksandry Kostrzewskiej (posługującej się w social mediach także nazwiskiem Rosiak), oficjalnie nazwaną dyrektorką Departamentu Komunikacji i Mediów PZPN. Pytając o nią, słyszymy, że w związku zajmuje się głównie organizacją spotkań, a o piłce nożnej nie ma pojęcia. Przy wybuchu afery z Mirosławem Stasiakiem trudno było jej opracować jakąkolwiek strategię działania, bo właśnie wtedy dowiedziała się o czymś takim, jak korupcja w polskiej piłce.

Jak wiemy, związek ostatecznie miało uratować oświadczenie firmy Inszury.pl, która winę za zaproszenie Stasiaka wzięła na siebie. W tej sprawie wciąż jest jednak zbyt wiele pytań, by bezwarunkowo wierzyć w narrację PZPN-u. Na czele z jednym: jak to się stało, że Mirosław Stasiak, jako jedynie gość osoby zaproszonej do Mołdawii przez firmę Inszury.pl, poruszał się po stadionie z czerwonym identyfikatorem uprawniającym do wejścia do wszystkich stref, w tym na boisko. Pytań, na które chcielibyśmy poszukać w związku odpowiedzi, którymi chcielibyśmy ostatecznie zamknąć zamieszanie, mimo gwarancji nie dano nam jednak zadać, bo telefon sekretarza generalnego zamilkł.

Tutaj jest też dobre miejsce, by wrócić do krótkiej telefonicznej rozmowy z Cezarym Kuleszą podczas próby umówienia się na wywiad i tego, jak w PZPN (nie) funkcjonuje strategia komunikacyjna. Prezes zapytany przez nas o Mirosława Stasiaka dokładnie dwa dni po ujawnieniu przez Szymona Jadczaka całej afery, zasłonił się… prawem Stasiaka do kupienia biletu na dowolny mecz na świecie – tak jakby o kupno biletu chodziło, a nie o uczestniczenie w oficjalnej związkowej delegacji. Padły też słowa o tym, że Stasiak jest przecież zawieszony jako działacz, a w Mołdawii nie pojawił się w tej roli. Było coś o ewentualnym kupowaniu pakietu samolot plus bilet na mecz, mimo że jak później ustaliliśmy, w przypadku meczów eliminacyjnych PZPN nigdy nie prowadził takiej sprzedaży. Nie padła za to żadna sugestia o sponsorze, którego gościem Stasiak miałby być. Dwa dni po oburzeniu piłkarskiej Polski nie dało się wyczuć w słowach prezesa PZPN nutki ze słowami “to nie powinno się wydarzyć”. Później – w czwartkowy wieczór – w treści komunikatu uderzającego w sponsorów – padło już słowo “przepraszam”, ale nawet przyjmując je za szczere, wszak spojrzenie na niektóre sprawy w ciągu dnia się może zmienić (teoretycznie, nie twierdzimy, że ta zmiana nastąpiła w tym przypadku, dopuszczamy myśl, że “przepraszam” padło, bo musiało), pojawia się pytanie: co w PZPN zrobiono przez dwa tygodnie od otrzymania maila z pytaniami od Jadczaka w kierunku ustalenia strategii? Ewidentnie nie było żadnej, jakby uwierzono, że sprawę będzie się dało zamilczeć, a jeden z najbardziej dociekliwych dziennikarzy w Polsce nic nie opublikuje, jeśli nie uzyska odpowiedzi.

Jeden z naszych rozmówców kończy dialog słuszną uwagą. – Żeby nie było afer, wcale nie jest najważniejszą kwestią strategia po ich wybuchu. Bo jeżeli będziesz dobrze zarządzał i nie robił głupstw, które później wychodzą na wierzch, a z których rodzą się później skandale i kryzysy, to po co ci komunikacja kryzysowa? Najpierw trzeba przestać robić we własne gniazdo.

Szczęsny na celowniku giganta. Wkrótce mają ruszyć negocjacje
Wojciech Szczęsny

La Repubblica: Szczęsny na liście życzeń Bayernu Monachium Wojciech Szczęsny jest stale łączony z opuszczeniem Juventusu. Polski bramkarz posiada dość pokaźną pensję i kontrakt do 2025 roku, a Stara Dama mierzy się w ostatnim czasie z problemami finansowymi. W związku z tym, jeśli wpłynie odpowiednia oferta, Polak może odejść z ekipy Bianconerich. Sensacyjne wieści przekazał

Czytaj dalej…

Co z tym Santosem?

Co do jednego w PZPN są jednak zgodni – wcale nie jest tak, że Fernando Santos wypiął się na pracowanie na terenie Polski. Gdy w niej jest, faktycznie gości w biurze PZPN najczęściej ze wszystkich selekcjonerów, jakich mieliśmy w ostatnich latach. Potwierdzają to wszystkie pytane przez nas osoby. Długi urlop? Tak, ale intensywność pracy podczas pobytu w kraju to wynagradza. Przynajmniej do czasu, bo ostatnio podobno się to zmienia i w PZPN-ie już podobno narasta irytacja podlewana wątpliwościami w mediach.

Bo przecież wszyscy pamiętamy słowa z pierwszej konferencji o potrzebie chłonięcia polskiej kultury przez Santosa, o wsparciu programów szkolenia jego wiedzą, o dzieleniu się doświadczeniem z polskimi trenerami podczas zjazdów w szkole trenerów, o posiadaniu polskiego asystenta. Równo pół roku po rozpoczęciu pracy przez Santosa nic z tych rzeczy się nie sprawdza. Słyszymy, że de facto sprawdzać się nie musi, bo żaden z punktów kontraktu Portugalczyka nie zawiera takich wymagań. Wszystkie te piękne słowa prawdopodobnie zostały użyte spontanicznie, a później nikt, na czele z Santosem, się już nad nimi nie rozwodził. W tego rodzaju kontraktach w sztywne ramy nie zamyka się również kwestii urlopu. Wymaganiem jest jedynie wykonanie pracy związanej z reprezentacją, na czele z awansem na docelowy turniej, nie zaś liczba godzin czy dni spędzonych nad nią.

Słyszymy też, że prawdą są wszelkie doniesienia o brakach w komunikacji z Portugalczykiem. Jedna osoba mówi nawet wprost: – On ewidentnie ma na nas wywalone.

To jednak rodzi kolejne pytanie – tym razem o skauting na etapie rekrutacji. Fernando Santos w swoim sposobie bycia nie zmienił niczego w porównaniu z pracą w Grecji czy Portugalii. Zatrudniono człowieka raczej niełatwego w kontaktach międzyludzkich, na pewno nie przesadzającego z pokorą, więc naiwnością byłoby wymaganie od niego czegoś innego.

Komentarze