Niechciany. Co czeka najdroższego bramkarza na świecie?

Kepa Arrizabalaga
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Kepa Arrizabalaga

Ten, kto w swoim szeregach ma najdroższego golkipera świata, raczej nie powinien martwić się o obsadę bramki. To oczywiste, w końcu ponad 70 milionów funtów wydane na wzmocnienie tej pozycji musi gwarantować długie lata spokoju. A co jeżeli jest zupełnie inaczej?

Wspomniany transfer od samego początku budził ogromne wątpliwości. Zaledwie dwa sezony w hiszpańskiej ekstraklasie wystarczyły, by Kepa Arrizabalaga Revuelta zwrócił uwagę Chelsea. Londyńczycy zdecydowali się wpłacić klauzulę odstępnego i tym samym pozwolili zarobić Baskom wręcz niewyobrażalną kwotę. W sierpniu 2018 roku Athletic Bilbao świętował rekordową sprzedaż, The Blues cieszyli się z pozyskania utalentowanego zawodnika, natomiast reprezentant Hiszpanii już na zawsze zapisał się na kartach historii jako najdroższy bramkarz. To, co sprawiało, że o wspomnianej transakcji pisano na pierwszych stronach wszystkich gazet, szybko stało się przekleństwem jej bohatera i jego pracodawcy.

Trudno jednoznacznie określić, co skłoniło The Blues do tak zawziętych starań o podpis wychowanka Los Leones. Zawziętych pod względem finansowym – klub ze Stamford Bridge raczej mądrze gospodaruje swoimi środkami, a tu jak z nieba spadł pomysł, by zapłacić dokładnie tyle, ile chce kontrahent. Jednym z powodów pozyskania Kepy było rozstanie z Courtoisem, jednak to absolutnie nie tłumaczy tak ogromnego wydatku. Oczywiście Hiszpan w żaden sposób nie był winny swojej ceny, a przynajmniej nie tego, że ktoś zdecydował się taką sumę wyłożyć. Jednocześnie pół roku wcześniej, przedłużając swój kontrakt z ekipą z San Mames, zapewne zgodził się, by w jego umowie znalazła się odpowiednia kwota ewentualnego wykupu.

Obiecujące początki

Zaczęło się co najmniej przyzwoicie. W pierwszym sezonie baskijski golkiper aż czternastokrotnie zachował czyste konto, w tej klasyfikacji ustępując tylko Edersonowi i Alissonowi. Niestety, w poczynaniach wychowanka Athleticu trudno było zauważyć spokój i pewność, jaką imponowali Brazylijczycy z Manchesteru i Liverpoolu. Kepa był solidny, jednak nie wybitny. Drugi rok w stolicy absolutnie nie przypominał poprzednich rozgrywek. Hiszpan tylko w ośmiu meczach nie musiał sięgać do siatki, co oznaczało, że lepszą średnią procentową meczów bez straty gola mogli pochwalić się m.in. Guaita z Crystal Palace, Dubravka z Newcastle czy Pope z Burnley.  Wraz z upływem czasu Bask coraz bardziej oddalał się od pierwotnej wyceny. Jeżeli nie widać różnicy, to po co przepłacać?

Kepa już nie tylko nie imponował, ale na dodatek zaczął irytować. Nic nie stało po jego stronie, a on, jako bramkarz, nie potrafił się obronić swoimi występami. Najgorszy procent obronionych strzałów w całej stawce, najwięcej straconych goli po uderzeniach zza pola karnego – to nie kategorie, w których „triumfowali” przedstawiciele Watfordu, Bournemouth czy Norwich. Wszystkich wyprzedził golkiper Chelsea. Tak jak niegdyś Franka de Boera określono najgorszym trenerem w historii Premier League, tak teraz skłaniano się do tego, by miano najgorszego bramkarza przyznać zawodnikowi ze Stamford Bridge.

Włodarze The Blues nie zamierzali dłużej czekać. W grze i postawie Hiszpana nie można było zauważyć nic, co mogłoby zwiastować poprawę. Najdroższy golkiper świata momentami przegrywał rywalizację z… 38-letnim Willym Caballero. Argentyńczyk zastąpił swojego konkurenta w obu spotkaniach 1/8 finału Ligi Mistrzów, pięciu potyczkach w Premier League i trzech meczach FA Cup. Zapewne żaden piłkarz nie obraziłby się, gdyby jego zmiennik pojawił się na boisku w kilku mniej ważnych pojedynkach. Jednak jeżeli w ramach tych „mniej istotnych starć” pojawiają się takie, które decydują o być albo nie być w Champions League czy Pucharze Anglii, trudno nie zauważyć, że zaufanie sztabu szkoleniowego wyraźnie osłabło.

Revuelta nie zawsze oznacza rewolucję

Obecny sezon Kepa rozpoczął w podstawowym składzie. Gdy wydawało się, że Bask powoli wraca na właściwe tory, sam szybko sprowadził wszystkich na ziemię. W zmaganiach z Brightonem i Liverpoolem popełnił wręcz szkolne błędy i po raz kolejny udowodnił, że nie potrafi się w pełni skoncentrować na swoich obowiązkach. W międzyczasie londyńczycy prowadzili zaawansowane rozmowy z Rennes w kwestii pozyskania senegalskiego golkipera, Edouarda Mendy’ego. To z pewnością nie pozostawało bez wpływu na poczucie pewności wychowanka jedenastokrotnego reprezentanta La Furia Roja.

Od czasu potyczki z The Reds 26-latek tylko dwukrotnie pojawił się na murawie i aż cztery razy musiał sięgać do siatki. Było jasne, że w stolicy nie jest mile widziany. Jednak nikt nie zamierzał dać mu wolnej ręki w poszukiwaniu nowego miejsca pracy. Abramowicz zainwestował w niego 80 milionów euro. Abramowicz nie lubi, gdy jego inwestycje nie odnoszą spodziewanych sukcesów. Marina Granowskaja dobrze o tym wiedziała. I była świadoma, że i tym razem musi dać z siebie wszystko. Inaczej Roman nie będzie zadowolony.

Biedni i niezainteresowani

Niestety, sprzedaż Kepy graniczy z cudem. Powodów jest mnóstwo. Po pierwsze: pieniądze. Rosyjski biznesmen chce odzyskać znaczną część zainwestowanej kwoty, co w dobie pandemii będzie niesamowicie trudne. Zapewne byłoby wymagające także w normalnych warunkach. Przeważająca grupa klubów niechętnie inwestuje wielkie sumy, a jeżeli już to robi, to raczej nie wydaje kilkudziesięciu milionów na bramkarza. Chociaż drużynę podobno należy budować od tyłu, inwestycja w skutecznych zawodników pierwszej linii wydaje się obarczona mniejszym ryzykiem. W ewentualnym transferze nie pomagają także zarobki Hiszpana. Według doniesień co tydzień inkasuje on 190 tysięcy euro. Gdyby Bask miał dziecko, mógłby z nim usiąść i powiedzieć mu: synek, kto tyle dał, ile Chelsea? I kto tyle da? Zapewne nikt. W tej chwili żaden pracodawca nie pozwoli sobie na taki wydatek, nawet jeżeli w stolicy rozważają także wypożyczenie. Jednak gdyby na Stamford Bridge wpłynęła oferta satysfakcjonująca Abramowicza, to i Kepa zapewne zgodziłby się na obniżkę wynagrodzenia.

Po drugie: brak konkretnego zainteresowania golkiperem. Na Fulham Road w lecie nie trafiła ani jedna propozycja. Swego czasu mówiło się o Sevilli, jednak Andaluzyjczycy nawet nie rozpoczęli rozmów. Powrót do ojczyzny? W Bilbao między słupkami stoi Unai Simon, który w narodowej kadrze wywalczył bluzę z numerem jeden. Podejrzewam, że Kepa nie chciałby reprezentować zespołów pokroju Elche czy Osasuny, więc zostaje czołówka tabeli plus kilka większych marek, które aktualnie zawodzą. Barcelona, Madryt od razu odpadają. Villarealu nie mają powodów do zmian. Może Sociedad? Remiro nie wydaje się zawodnikiem, od którego Imanol Alguacil rozpoczyna ustalanie składu. Jednak klub z Estadio Anoeta zapewne nie sprosta oczekiwaniom finansowym The Blues, więc tę kandydaturę możemy odrzucić. Valencii na Kepę zwyczajnie nie stać, natomiast w kadrze Betisu znajduje się dwóch solidnych bramkarzy, Joel Robles i Claudio Bravo. Kierunek hiszpański niemal na pewno nie wchodzi w grę.

Może Anglia? Szybki przegląd sił w ekstraklasowej stawce – dla Baska nigdzie nie ma miejsca. Ze swojego golkipera nie jest zadowolone co najwyżej Sheffield United. Piłkarz, za którego zapłacono 80 milionów euro, opuszcza Chelsea i przenosi się pod skrzydła Chrisa Wildera, by walczyć o utrzymanie? Przyznajcie, brzmi to wyjątkowo niedorzecznie.

Rynkowy sen zimowy

Po trzecie: czas/okres/moment. Jeżeli 26-latek zamierza znaleźć się w kadrze na Mistrzostwa Europy, musi regularnie grać. Już w pierwszy dzień nowego roku okienko transferowe otwiera się na oścież, więc Hiszpan będzie mógł zmienić barwy. Oczywiście ta możliwość przynajmniej na razie jest tylko teoretyczna, nie tylko biorąc pod uwagę poprzednie punkty. O ile w lecie mercato działa zdecydowanie na zdecydowanie wyższych obrotach, o tyle w zimie o jakiekolwiek zmiany nie jest tak łatwo. Robert Green, były kolega Kepy ze Stamford Bridge, w wywiadzie dla The Athletic potwierdził te obawy:

Styczeń to najtrudniejszy czas dla bramkarza. Niektórzy chcieli zmienić kluby i nie dostali tej możliwości przez kolejne trzy-cztery okna. Wystarczy wspomnieć takie postaci jak Jack Butland, Loris Karius i Simon Mignolet, a jest ich zdecydowanie więcej, niż tylko trzy. Opłata za transfer i zarobki nie stoją po stronie Kepy. To będzie naprawdę trudne zadanie. Jedynym sposobem na przeniesienie klienta, z punktu widzenia agenta, jest naprawdę aktywne działanie. Być może trzeba znaleźć drużynę, w której golkiper nie jest w najlepszej formie. Wtedy agent spróbuje ustawić tam swojego zawodnika, jako lepszego od tego, którego ów zespół aktualnie posiada. Najważniejsze jest mieć świadomość tego, co dzieje się na światowym rynku. Jeżeli nadarzy się okazja, że gdzieś bramkarz dozna kontuzji od teraz do końca stycznia, Chelsea i Kepa postarają się wyprzedzić konkurencję i zaprezentują go jako opcję.

Co w przypadku, gdy Bask nie zdoła opuścić ekipy Franka Lamparda? Czy jedyną okazją na zaprezentowanie swoich umiejętności będzie zbliżające się starcie z Morecambe w Pucharze Anglii? Nie ma co ukrywać – sytuacja wychowanka Athelticu jest po prostu beznadziejna. Być może już nigdy nie udowodni, że zasługuje na miano najdroższego bramkarza na świecie. Zapewne w tej chwili dałby wiele (może nawet 80 milionów), byle tylko nigdy nie zostać określonym w ten sposób.

PS Edouard Mendy coraz częściej popełnia niewymuszone błędy. Może jednak jest nadzieja? (autorem tego dopisku nie jest Kepa)

Komentarze