Berlińska cicha noc – jak kibice Unionu zarazili pasją do kolęd całe Niemcy?

Kibice Unionu Berlin
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Kibice Unionu Berlin

Po ostatnim meczu kiepskiej jesieni 2003, my kibice Unionu, zawsze siedzący na trybunach ramię w ramię, po prostu wyszliśmy ze stadionu i poszliśmy do swoich domów, nie życząc sobie nawet wesołych świąt. Zasugerowałem później przyjacielowi, że może powinniśmy się spotkać dzień przed wigilią i pośpiewać razem kolędy, aby zapomnieć o tej fatalnej rundzie – powiedział wierny kibic Die Eisemen, Torsten Eisenbeiser. Tak narodziła się jedna z najpiękniejszych piłkarsko-świątecznych tradycji. Nie tylko w Niemczech.

  • Kibice Unionu Berlin od prawie 20 lat spotykają się na stadionie dzień przed Wigilią, aby wspólnie śpiewać kolędy
  • Za ich przykładem poszli fani innych niemieckich klubów
  • Od dwóch lat piękna, świąteczna tradycja przegrywa jednak walkę z koronawirusem

Rok 2003 Union Berlin zakończył porażką z Wacker Burghausen 1:2. Była to już trzecia z rzędu przegrana Żelaznych, przez co ci, na dobre ugrzęźli w strefie spadkowej. Przed klubem z Stadion An der Alten Forsterei nie rysowały się zatem zbyt wesołe perspektywy. Tym bardziej, że oprócz kryzysu sportowego, czerwono-biali przeżywali również kryzys finansowy (długi wynosiły ok. 1,5 mln euro). I w takiej właśnie ponurej atmosferze, Torsten Eisenbeiser wpadł na pomysł, aby przy Starej Leśniczówce pośpiewać wspólnie kolędy, aby łatwiej było przetrwać ten trudny czas.

Starcie Unionu Berlin z FSV Mainz – jeden z siedemnastu przegranych meczów w sezonie 2003/2004 w 2. Bundeslidze

Skok przez płot

W krótszej perspektywie, nic to nie dało. W sezonie 2003/2004 Union z hukiem zleciał z 2. Bundesligi, do której wrócił dopiero po pięciu latach. W międzyczasie berlińczycy otarli się również o bankructwo. W dłuższej jednak perspektywie, cytując nieśmiertelnego “Misia”, dzięki jego pomysłowi narodziła się nowa, świecka tradycja.

Początki tego przedsięwzięcia były niełatwe i chaotyczne. Wspomniany już Eisenbeiser pod nickiem “EisenTorsten” na starym forum kibiców Unionu napisał 20 grudnia o 21:25 posta z pytaniem: “mała impreza ze śpiewaniem?”. Na jego wezwanie stawiło się 88 fanów, którzy wdarli się na zamknięty stadion. Dyrektor zarządzający klubu, Oscar Kosche wiedział co się święci, ale nie miał nic przeciwko. W kolejnym roku, gdy tym razem Union szorował o dno 3. Bundesligi, na wspólne kolędowanie stawiło się już 300 osób, w tym m.in. dziennikarz i fotoreporter jednej z berlińskich gazet. Szybko jednak zdano sobie sprawę, że przy takiej liczbie ludzi, bez profesjonalnego nagłośnienia, ciężko będzie słuchać kolęd. Innym poważnym problemem dla uczestników tego spotkania była… nieznajomość kolęd. Dzielnica Kopenick, na której obszarze położony jest obiekt Unionu, w latach 1949-1990 była częścią NRD, gdzie ludzie zwykle nie należeli do religijnych wspólnot. Szybko zaczęto drukować więc teksty kolęd na kartkach, aby każdy z powodzeniem mógł je odśpiewać.

W kolejnym roku, pomysłodawcom akcji udało się już dogadać z nowo powstałym działem ds. kibiców i członków Unionu Berlin, który bardzo pomógł przy organizacji. Przy An der Wuhllhedie 263 wiedziano bowiem, że ma się do czynienia z poważnymi ludźmi. Warto bowiem podkreślić, że po kolędowaniu w 2004 r., następnego dnia z samego rana, mimo Wigilii, kibice ponownie pojawili się na stadionie, tym razem, aby posprzątać obiekt po wieczornych śpiewach.

Fani Herthy (też) mile widziani

Oddolnie zorganizowana akcja szybko urosła do monstrualnych rozmiarów. W 2013 r. na Stadion An der Alten Forsterei po raz pierwszy pojawił się komplet 30 tys. widzów. Wśród nich kibice Unionu, nie tylko z Berlina, ale również i z Argentyny, Czech, Hiszpanii, Szwajcarii czy krajów skandynawskich. Nie zabrakło również fanów innych niemieckich klubów. Przy okazji sprzątania obiektu po drugim kolędowaniu, znaleziono portfel z kartą kibica…Herthy. – W czasie naszych spotkań życzymy sobie wesołych świąt, nie interesuje nas, kto komu kibicuje. Nikt nie opuszcza stadionu jako przegrany – przyznaje Eisenbeiser, podkreślając, że w tym magicznym okresie Stara Leśniczówka jest otwarta dla każdego.

Nie wszystkim jednak do gustu przypadł fakt, że berlińskie kolędowanie stało się masowe. – Kiedyś to były świąteczne, rodzinne spotkania, ale od kiedy na murawie pojawiły się stoiska z fast-foodami widać, że to zamieniło się w komercyjny show – narzekał jeden z fanów w rozmowie z “The Guardian”. Narzekano również, że za wstęp na stadion trzeba płacić (choć wszystkie zebrane w ten sposób środki szły na juniorskie i młodzieżowe zespoły Unionu). Eisenbeiser doskonale rozumiał wszelkie zarzuty, ale również i słusznie przyznawał: – To nie była świadoma decyzja, aby zrobić z tego wielkie wydarzenie, to ludzie nadali mu takiego znaczenia. Musimy z tym żyć. To wciąż wielkie spotkanie rodzinne wszystkich sympatyków Unionu, tyle że z większą liczbą kibiców.

Ostatnie, jak do tej pory, wspólne kolędowanie kibiców Unionu Berlin z 2019 roku

Faktem jest jednak, że wszystkie grupy wyznaniowe w Niemczech kolędowanie w Starej Leśniczówce uznały za idealne pole do dialogu i współistnienia różnych kultur. Na spotkaniach do niedawna regularnie pojawiał się pastor Peter Muller, który przed wspólnym śpiewaniem czytał kibicom różne świąteczne opowieści. Stałym elementem spotkań stał się również występ słynnego młodzieżowego Chóru Kopenicker Emmy-Noether-Gymnasium. Z kolei w grudniu 2015 r., w czasie pierwszego kryzysu migracyjnego, specjalnymi gośćmi na koncercie byli uchodźcy z Iraku i Syrii.

Śladem berlińczyków szybko poszły inne niemieckie kluby. Na wspólne kolędowanie zapraszały m.in. Borussia Dortmund, Dynamo Drezno, FC Koeln, MSV Duisburg czy TSV 1860 Monachium. Niektórzy poszli krok dalej i na śpiewanie kolęd, zapraszali uznanych nad Renem artystów. Eisenbeiser jest dumny z faktu, że jego pomysł znalazł już tylu naśladowców. Zauważa jednak: – U nas to goście są najważniejszymi piosenkarzami. Również zapraszamy chór, ale szybko zostaje on zagłuszony przez kibiców.

Takie rzeczy tylko w Leśniczówce

Zasadnym pozostaje zatem pytanie dlaczego na ów pomysł wpadli akurat fani Unionu, klubu w niemieckiej hierarchii na początku XXI wieku peryferyjnego. Dlaczego nie wymyśliła tego żadna marketingowa machina wielkich i bogatych zachodnich futbolowych korporacji? Najkrócej rzecz ujmując, sympatycy Żelaznych zawsze byli… inni. Po prostu. W ponurej, nrdowskiej rzeczywistości, Czerwono-biali, w przeciwieństwie do wielkiego rywala zza miedzy, Dynama Berlin, nie byli pod “opieką” żadnego resortu. Stara Leśniczówka była nie tylko stadionem piłkarskim, ale również i miejscem, gdzie każdy mógł wyrazić swoją niechęć do systemu komunistycznego. Do historii przeszło skandowanie “Die Mauer must weg” (“Mur musi runąć”) przed każdym rzutem wolnym egzekwowanym przez berlińczyków. Na Stadion An der Alten Forsterei często pojawiali się zatem i ludzie, którzy na co dzień nie interesowali się futbolem. – W czasie mojej gry, więcej meczów przegraliśmy niż wygraliśmy. A jednak kibice nigdy nas nie opuścili – tłumaczył ich fenomen, Rolf Weber, który trykot Unionu zakładał w latach 1970-1981.

Podobnie było po zjednoczeniu Niemiec. Uwaga berlińczyków skupiała się głównie na Hercie (która jednak nigdy nie potrafiła podołać presji oczekiwań, ale to już inna kwestia), a Union żył sobie nie-niepokojony przez nikogo. Do momentu historycznego awansu do Bundesligi w 2019 roku, wiodło mu się średnio – częściej źle niż dobrze. W kryzysowych momentach fani jednak nigdy nie zostawili swojego ukochanego klubu w potrzebie.

Inicjatywy kibiców Unionu Berlin (od 2:09)

W 2004 roku, gdy Union stanął na krawędzi bankructwa, sympatycy brali masowo udział w akcji “Bleed for Union” oddając krew, a zarobione w ten sposób pieniądze (w Niemczech za oddanie krwi otrzymuje się gratyfikacje finansowe) przekazali na ratowanie klubu. W 2008 i 2014 roku kibice pomagali również pro bono przy modernizacji Starej Leśniczówki. Imponująca była zwłaszcza przebudowa w latach 2008-2009, którą udało się wykonać w ciągu 300 dni, a udział w niej brało ponad 2000 ludzi! Jeśli zatem gdzieś coś takiego mogło się udać, to właśnie w dzielnicy Kopenick.

Jako piłkarz doceniasz, co się tutaj dzieje. Nie tylko atmosferę, ale również zrozumienie fanów, którzy nie oczekują od nas zwycięstw w każdym meczu, ale zawsze wymagają zaangażowania. A świąteczne śpiewanie to przeżycie niezwykłe, zobaczenie razem tylu ludzi z zapalonymi świecami to niesamowity widok – przyznał w rozmowie z “The Guardian”, Christian Stuff, obecnie trener zespołów młodzieżowych Unionu, zaś w latach 2006-2014, ceniony obrońca (213 meczów). Świątecznej atmosferze sprzyja również urokliwe położenie Stadion An der Alten Forsterei, który znajduje się w środku lasu.

Cichy stadion

Piękna, berlińska tradycja, jak większość rzeczy w obecnym świecie była jednak bezradna w starciu z koronawirusem. “Tradycyjne bożonarodzeniowe śpiewanie Unioners odbyłoby się w tym roku po raz 18., ale zamiast błyszczących świateł i śpiewu, 23 grudnia 2020 r. Stadion Ander Alten Försterei pozostanie cichy i ciemny” – ogłosiły na oficjalnej stronie internetowej, władze Unionu 30 listopada ubr. Aby zachować choć namiastkę tradycji, stacja RBB nadawała specjalny program pt. “Najpiękniejsze kolędy z Unionem Berlin”. Również i w tym roku, z tych samych względów, kibice zmuszeni byli pozostać w domach.

Informacja o odwołaniu wspólnego kolędowania w 2020 r.

Dorobek tej pięknej inicjatywy z pewnością nie zostanie zaprzepaszczony i w normalnych, wolnych od koronawirusa czasach, kolęda “Stille nacht” z pewnością jeszcze nie raz zabrzmi na Stadion An der Alten Försterei. A póki co Eisenbeiser i spółka powinni być dumni, że w całych Niemczech planowano organizować wigilię dla bezdomnych na stadionach, a nie w zamkniętych pomieszczeniach, bazując na ich doświadczeniach.

Komentarze