Michał Koj: Gdyby było trzeba, zagłówkowałbym cegłę

Michał Koj
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Michał Koj

Trudno stworzyć ranking największych twardzieli Ekstraklasy, nie umieszczając w nim nazwiska obrońcy Górnika. Jeżeli ktoś rzuciłby mu cegłę czy kamień, on i tak zagłówkuje, jednak do Arkadiusza Głowackiego przyrównywać się nie zamierza. Gdyby nie kontuzje, podbiłby Grecję i zadebiutował w dorosłej reprezentacji Polski. Michał Koj – skromny chłopak z Rudy Śląskiej, który doskonale wie, czego chce od życia, a piłka nożna to dla niego zdecydowanie więcej niż praca. Od Aten do Zabrza – zapraszamy na wycieczkę po karierze śląskiego defensora.

Grecja, chociaż była przystankiem na samym początku kariery, zmieniła Pana postrzeganie futbolu?

Były pozytywne i negatywne strony tego wyjazdu, jednak na pewno nie żałuje. Wiele pozytywów wyciągnąłem z pobytu w Grecji, zyskałem wiele nowych spojrzeń na futbol. Między innymi w trakcie sezonu 4 razy w tygodniu mieliśmy zajęcia na siłowni przed treningami. Po stronie plusów można zapisać także wiele aspektów piłkarskich i taktycznych.

Do Panathinaikosu trafił Pan jako 16-latek, w styczniu 2010 roku. Uczestnik Ligi Mistrzów z pewnością zrobił na Panu ogromne wrażenie – jednak czy także pod względem organizacyjnym?

Wszystko było poukładane od A do Z. przynajmniej przez pierwsze dwa lata. Niestety, później kryzys finansowy w Grecji wpłynął także na klub. Gdy trafiłem do Panathinaikosu, grali w Lidze Mistrzów z takimi drużynami jak Barcelona, a obecność na meczu była niesamowitym przeżyciem.

Różnice między naszym krajem a Grecją były wyraźne?

Przed wyjazdem nie miałem okazji sprawdzić się w seniorskiej piłce w Polsce, jednak po przyjeździe mogłem zauważyć duże różnice. W Panathinaikosie grali reprezentanci Grecji, Brazylii i wielu innych, świetnych zawodników, którzy na boisku udowadniali swoją wyższość. Dużo lepsze wyszkolenie techniczne, poruszanie po boisku, zmysł taktyczny – to działało na korzyść piłkarzy, których spotkałem podczas pobytu za granicą.

Nauka języka to z pewnością niesamowicie istotny aspekt pobytu za granicą, jednak czy oprócz niej zyskał Pan coś, co pomogło w rozwoju kariery?

Na pewno spojrzenie na wszystko z innej strony – jak „od środka” wygląda klub, jak funkcjonuje akademia. Wiem, jak u nas to wygląda, jaki jest stan boisk, w jaki sposób jest prowadzona młodzież i jak jest wprowadzana do pierwszego zespołu. Tam wszystko wyglądało inaczej.

Czasy Panathinaikosu to już odległa przeszłość, jednak czy zachowała się chociaż jedna znajomość z tamtego okresu?

Co jakiś czas wysyłamy sobie życzenia urodzinowe, padają pytania o codzienność, na przykład z Kostasem Triantafyllopoulosem, którego miałem okazję spotkać podczas meczu z Pogonią. Giannis (Masouras) ostatnio dzwonił do swojego znajomego, którego o dziwo znam z gry w drugiej drużynie Panathinaikosu. Świat jest mały. Giannis przyjeżdża do Zabrza i mówi, że z kimś rozmawia, podaje mi telefon, a ja widzę zawodnika, z którym miałem przyjemność dzielić szatnię w Grecji.

Mystakidis, Vasilantonopoulos, Giakoumakis, Masouras, Evangelou – w ciągu 3 lat do Zabrza trafiło aż 5 Greków. Miał w tym Pan jakiś udział?

Nie, nie mam żadnych kontaktów menadżerskich i to nie dzięki mnie trafili do Zabrza. Moim zadaniem, jako chłopaka stąd, było sprawienie, by jak najlepiej wkomponowali się w zespół, zrozumieli, czego wymaga od nich trener, byłem ich tłumaczem i nadal nim jestem, staram się im wszystko ułatwić. To jedna z moich ról w zespole.

Giakoumakis obecnie strzela jak najęty w barwach Venlo – 24 gole w 25 meczach. Jest Pan zaskoczony jego indywidualną postawą?

Wynik rewelacyjny. Chyba nawet on nie spodziewał się, że aż tak dobrze mu pójdzie po przenosinach. Życzę mu jak najlepiej, by ta passa trwała jak najdłużej. Dla każdego zawodnika to piękne przeżycie.

W Górniku wystąpił 12 razy i strzelił 3 bramki. Czy to dowód na to, że nasza liga ogranicza utalentowanych zawodników?

Trudno powiedzieć. Tu był krótko, natomiast tam od razu zaczął strzelać. Głowa się otworzyła, sam się otworzył, było mu na pewno łatwiej. W Polsce było inaczej. Jednak nie powiedziałbym, że Ekstraklasa ogranicza zdolnych piłkarzy.

Co różni Greków od Polaków?

Greckie podejście jest takie – siga siga, powoli, spokojnie. Więcej luzu – czy w życiu, czy na boisku. Oczywiście jak wychodzą na murawę, to dają z siebie wszystko. Jednak starają się żyć spokojnie, bez nerwów.

Wiedząc, że Grecja pod kilkoma względami na pewno nie zmieniła się mimo upływu lat, rozważyłby Pan ofertę z Hellady?

W niektórych zespołach opóźnienia wypłat istnieją, jednak po prostu trzeba wiedzieć, gdzie trafić – czy klub jest wypłacalny. W tej chwili nie jestem w stanie powiedzieć, jak to wygląda, jednak od Stefanosa (Evangelou) słyszałem podobne informacje na ten temat. Gdybym otrzymał ofertę z Grecji, z pewnością bym się nad nią zastanowił, myślę, że tak jak każdy. Oczywiście w zależności od proponowanych warunków.

Stawiam odważną tezę – gdyby nie kontuzje, Michał Koj miałby za sobą kilkadziesiąt spotkań w greckiej ekstraklasie, w klubach z czołówki.

Była ku temu szansa, jednak gdy zaczęły pojawiać się problemy zdrowotne, okazje na grę malały, nie wróciłem do formy sprzed kontuzji, na dodatek pojawił się kryzys, co spowodowało mój powrót do Polski. Mimo wszystko myślę, że zgodziłbym się z tą tezą.

We wrześniu 2016 roku doznał Pan poważnego urazu głowy, który mógł zakończyć piłkarską karierę. W październiku 2020 roku zderzył się pan z Evangelou, a nie tak dawno, w lutym, w meczu z Legią, ucierpiał Pan w starciu z Szabanowem. Tytuł największego twardziela Ekstraklasy wygrał Pan w cuglach.

Niekoniecznie. Tutaj gra wielu twardych zawodników, którzy nigdy się nie poddają, a gdyby w takiej trudnej sytuacji jak niegdyś moja, istniała możliwość gry w piłkę, nadal by to robili. W 2016 roku mój powrót na boisko był oceniany 50 na 50. Na szczęście się udało i wszystko jest w porządku. Jest to sport kontaktowy i każdy musi się liczyć z tym, że takie rzeczy mogą się przydarzyć.

Niegdyś trener Smuda mówił o  Arkadiuszu Głowackim, że gdyby ktoś mu rzucił cegłę czy kamień, on i tak zagłówkuje – czy zamiast nazwiska legendy Wisły możemy wstawić tam nazwisko Koj?

Nie byłoby z tym problemu. Gdyby trzeba było zagłówkować, zrobiłbym to, nieważne jak i w jakiej sytuacji. Każdy zawodnik powinien dawać z siebie wszystko i walczyć do końca. Myślę, że można tam wstawić moje nazwisko, jednak do Arka nie mogę się porównywać, ponieważ to był prawdziwy ligowy twardziel.

W Zabrzu nosi Pan opaskę kapitana. Rola „formalnego” przywódcy to ciężar, zaszczyt, motywacja?

To ogromny zaszczyt być kapitanem tak wielkiego klubu. Także motywacja – jestem chłopakiem stąd, więc ludzie patrzą na mnie w dwojaki sposób – jako kogoś z ich otoczenia i kapitana, przywódcę drużyny. Staram się wywiązywać ze swoich obowiązków w najlepszy sposób. Tak jak powiedziałem wcześniej – to ogromny zaszczy noszenia opaski w jednym z najlepszych klubów w Polsce.

Co wyróżnia trenera Brosza wśród innych szkoleniowców ekstraklasy?

Jest to trener, który ma pomysł na drużynę i stara się go przekazywać piłkarzom w jak najbardziej dostępny sposób. Oczywiście to nie tylko od niego zależy, jaką decyzję na boisku podejmie zawodnik. W mojej ocenie to jeden z najlepszych fachowców. Wśród innych wyróżnia go twarda ręka, mocne skupienie na treningu i swego rodzaju kreatywność. Na każdy mecz trener ma przygotowany konkretny plan. Zapewne gdybym spróbował zastanowić się nad tym zdecydowanie dłużej, lista pozytywów byłaby obszerniejsza.

Może to właśnie osoba Marcina Brosza tak pozytywnie wpłynęła na Pawła Bochniewicza, że sięgnęło po niego Heerenven?

Trudno to jednoznacznie stwierdzić. Na pewno trener Brosz przyczynił się do jego rozwoju, ale także duża w tym wszystkim zasługa Pawła, który ciężko nad sobą pracował. Wiele czynników wpłynęło na to, że Paweł został zauważony w Holandii.

Brak powołania do kadry dla Bochniewicza był dla Pana zaskoczeniem?

Tak – Paweł grał w klubie wszystko, ostatnio miał dobry okres, więc mógł liczyć na powołanie, ale ostatecznie o wszystkim decyduje selekcjoner. Mimo tego jestem przekonany, że Paweł jeszcze nie raz dostanie szansę na pokazanie swoich umiejętności na poziomie reprezentacyjnym.

Dwa mecze w młodzieżówce i na tym przygoda z narodową kadrą się zakończyła – czy kiedykolwiek pojawiło się zainteresowanie ze strony któregokolwiek z selekcjonerów „dorosłej” reprezentacji?

Gdy szkoleniowcem był Adam Nawałka, a my z Górnikiem w 2017 roku wywalczyliśmy prawo udziału w eliminacjach do europejskich pucharów, takie zainteresowanie było. Niestety naderwałem mięsień i temat upadł. Wiem, że pojawiłem się na liście trenera Nawałki i byłem przez niego obserwowany.

Ogląda Pan piłkę nożną? Śledzi Pan wyniki innych lig, drużyn? Czy traktuje Pan futbol wyłącznie jako pracę, a po treningach i meczach kieruje myśli w zupełnie innym kierunku?

Oglądam polską Ekstraklasę, LaLiga, Premier League. Jak tylko mogę, staram się usiąść przed telewizorem. Na pewno śledzę mecze najbliższych przeciwników, ale inne spotkania naszej ligi też staram się na bieżąco oglądać. Myślę, że większość zawodników podchodzi do tego w ten sposób – podpatruje tych najlepszych i rywali, z którymi się mierzą. Oczywiście to jest praca, z której wynikają pewne obowiązki – trzeba jak najlepiej przygotować się do każdego pojedynku.

Nie ma Pan wrażenia, że od dłuższego czasu na piłkarz spływa coraz większa krytyka? Dużo osób kreuje się na znawców, a w kraju mamy kilka milionów trenerów.

Staram się skupiać na swojej pracy, by wykonywać ją jak najlepiej i słuchać tego, czego wymaga ode mnie trener, a nie ludzie z zewnątrz. Trzeba się liczyć z krytyką kibiców po słabszym spotkaniu, ale to normalne, taki jest nasz zawód, opinia innych na temat zawodnika czy klubu jest po prostu wkalkulowana w naszą codzienność. Ja staram się nie słuchać tych, którzy nie są związani z zespołem i po prostu robię to, co do mnie należy. Nie do końca wiem, jak to jest w innych środowiskach, ale zauważyłem, że piłkarze są poddawani coraz większej krytyce i porównuje się nas do zawodników z innych krajów, chociaż gdzie indziej podchodzi się do tego zupełnie inaczej. Gdy wszystko przebiega zgodnie z planem, wyniki są zadowalające, o drużynie mówi się dobrze. Gdy jest gorzej, wiesza się psy. Więcej jest krytyki niż wsparcia, ale taki wykonujemy zawód, tak to po prostu wygląda. 

Co gdyby w piłce nie wyszło? Jest pan ze Śląska, więc stereotypowo zapytam – kopalnia?

W tej chwili ciężko przewidzieć „co by było gdyby”, jednak w moim przypadku to raczej nie byłaby kopalnia. Zająłbym się siłownią, poszedłbym w kierunku treningu personalnego.

A jak planuje Pan przyszłość?

Staram się inwestować swoje pieniądze w różne interesy, jednak szczegóły zostawię dla siebie. Tak naprawdę dopiero po zakończeniu kariery przekonam się, w jakim kierunku pójdzie moje życie. Czy to będzie trenerka, czy siłownia, czy dietetyka – to kwestia dwóch czy trzech lat, kiedy trzeba będzie zacząć o tym bardziej intensywnie myśleć. Wszystko zależy od zdrowia – mam nadzieję, że na boisku spędzę jak najwięcej czasu.

Pojawiały się myśli o odstawieniu piłki?  

Na pewno myślałem o tym po powrocie z Grecji. To był trudny okres – kontuzja, problemy rodzinne, nic nie układało się tak, jak powinno. Wtedy zacząłem studia. Na szczęście chęć do gry wróciła i jak na razie wszystko idzie w dobrym kierunku.

Jakie plany na ten sezon ma Górnik?

Zająć jak najwyższą pozycję w ekstraklasie. Jesteśmy na siódmym miejscu – wiadomo ja wygląda tabela, a które miejsce pozwoli zagrać w europejskich pucharach, to jeszcze się okaże. Każda drużyna, która mieści się w dziesiątce ma teoretyczne szansę na grę w Europie, więc każdy traktuje końcówkę sezonu w niesamowicie poważny sposób.

Komentarze