Olkiewicz w środę #29. Widowiskowy upadek rosyjskiego sportswashingu

Obserwuj nas w
Na zdjęciu:

Przed rosyjską reprezentacją piłkarską ekscytujące miesiące. Na ten moment wydaje się, że do skutku dojdą aż dwa międzynarodowe mecze z udziałem najlepszych futbolistów naszego sąsiada – w pierwszym, jeszcze we wrześniu, Rosja zmierzy się z zawsze szalenie groźnym Kirgistanem, a następnie, w listopadzie, w szranki z drużyną Walerija Karpina stanie Bośnia i Hercegowina. A raczej – ta część Bośni i Hercegowiny, która meczu nie zbojkotuje.

Bezpośrednio po ogłoszeniu planów meczu międzypaństwowego pomiędzy Rosjanami i Bośniakami, swój protest wygłosiły bowiem dość istotne dla Bośni persony – dwaj najważniejsi piłkarze w krótkiej historii tej reprezentacji – czyli Miralem Pjanić oraz Edin Dżeko, oraz Benjamina Karić, czyli najważniejsza przedstawicielka samorządu – prezydent stołecznego Sarajewa. Cała trójka nie tylko potępiła decyzję bośniackiej federacji piłkarskiej, ale też zadeklarowała, że nie przyłoży ręki do tego teatru propagandowego, w jaki zamieniłby się mecz piłkarski. Władze Sarajewa ostro zagroziły, że wówczas stołeczne stadiony pozostaną zamknięte dla kadry narodowej, dwaj futboliści dodali, że oni do Petersburga lecieć nie zamierzają i w starciu z Rosją po prostu nie wezmą udziału.

Skąd w takim razie decyzja Bośniackiego Związku Piłki Nożnej, po co ten zaplanowany sparing z Rosją, skoro to decyzja tak niepopularna nawet wśród ludzi, którzy zazwyczaj starają się zachować dyplomatyczny język oraz poglądy?

Cóż, by dobrze zrozumieć Bośnię i Hercegowinę, wypadałoby tak naprawdę sprawdzić jednocześnie, czym właściwie to państwo jest. A jest, w największym skrócie, przede wszystkim kompromisem pomiędzy trzema narodami. Widać to już na poziomie reprezentacyjnym, gdzie status “głowy państwa” dzierży dumnie Prezydium złożone z trzech osób – Chorwata, Serba oraz Boszniaka, jako przedstawicieli trzech największych, a jednocześnie równorzędnych grup etnicznych zamieszkujących teren Bośni i Hercegowiny. To kruchy kompromis, wielokrotnie podważany, chwiejący się niemalże od momentu jego ostatecznego wypracowania, w połowie lat dziewięćdziesiątych. Ale jednocześnie to kompromis trwały. Od pokoju w Dayton trzy narody żyją we względnej zgodzie, gwarantowanej między innymi przez ściśle uregulowane prawa do budowania całego państwa według własnej wizji. Republika Serbska funkcjonująca w ramach BiH ma szeroką autonomię, bez przeszkód swój chorwacki patriotyzm mogą również prezentować przedstawiciele tej mniejszości etnicznej. Oczywiście, podział władzy pomiędzy trzy narody, a de facto pomiędzy trzy reprezentujące swoje narody partie, wymusza momentami bardzo dziwaczne i unikalne rozwiązania. Nade wszystko zaś – po prostu tamuje jakikolwiek rozwój, paraliżuje śmiałe ruchy, wyklucza niepopularne reformy. Ale to wciąż podział, który przynajmniej w teorii jest gwarancją pokoju.

W teorii – bo w praktyce w tym bałkańskim kotle temperatura cały czas jest bliska wrzeniu, a sparingowe spotkanie z Rosją należy traktować w kategorii kolejnej zapałki dorzuconej do tego ogniska ustawionego pod kotłem. W wielu urzędach Bośni i Hercegowiny odnajdziemy charakterystyczny trójpodział władzy, na wielu polach kluczowe stanowiska dzielą się między trzy bośniackie narody. Jasne, są zwyczajne enklawy pokroju serbskiej Banja Luki czy Mostaru, którego większą część zamieszkują Chorwaci. Natomiast tak jak wszyscy zwolennicy chwiejnego pokoju są świadomi tego, jak nieprzewidziane konsekwencje może wywołać jakiekolwiek zaburzenie równowagi, tak też świadomi są tego… chwiejnego pokoju wrogowie. I niestety – do takich wrogów zaliczyć trzeba obecnych frontmanów Republiki Serbskiej, dążących do maksymalnego poluzowania więzów trzymających w ramach jednego państwa całą federację Bośni i Hercegowiny.

Twarzą luzowania więzów, twarzą “przywracania godności” Republice Serbskiej w ostatnich miesiącach stał się Milorad Dodik – jedna trzecia Prezydium, reprezentującego Bośnię i Hercegowinę. Dodik to oczywiście Serb, który coraz bardziej otwarcie nawołuje do odłączenia się Republiki Serbskiej od Bośni i Hercegowiny – a w miarę możliwości, również do złączenia tejże Republiki Serbskiej z Serbią.

Uważam, że koncept Bośni i Hercegowiny już się wyczerpuje, będzie trwać może jeszcze kilka lat, do końca kadencji Joe Bidena. Z dojściem nowej władzy w Stanach Zjednoczonych musimy powrócić do planu Sandiego Bergera, który był naprawdę realnym podejściem do problemu Bośni i Hercegowiny – powiedział w wywiadzie dla jednej z serbskich telewizji, 4 stycznia 2022 roku. Dodik zresztą grał na podziały nie tylko między Republiką Serbską a resztą kraju – wytrwale stawał także w roli adwokata Chorwatów, w jego mniemaniu niezadowolonych z kształtu BiH. Oczywiście w ramach odwiecznego sentymentu Serbów do Rosji, po wybuchu wojny na Ukrainie Dodik nie zmienił swojego podejścia, wręcz przeciwnie – z rozbrajającą szczerością przyznał, że obecne zaangażowanie Rosji na wschodzie Ukrainy wymusi przesunięcie w czasie procesu odłączania Republiki Serbskiej od pozostałej części Bośni i Hercegowiny. Z kronikarskiego obowiązku należy dodać: Dodik opowiadał się za utrzymaniem przez Bośnię i Hercegowinę pełnej neutralności, a ponadto – forsował odmowę nałożenia jakichkolwiek sankcji na Rosję i Rosjan – podobnie, jak uczynił to sąsiedni Belgrad.

Okej, Dodik to Serb, zwolennik połączenia serbskiej mniejszości z Serbią, a co za tym idzie – rusofil. Ba, to można nawet zrozumieć, gdy wspomni się, czyje bomby spadały na Belgrad w latach dziewięćdziesiątych – perspektywa Serbów bez wątpienia jest odmienna od naszej, bo NATO nigdy nie było gwarantem ich bezpieczeństwa, ale organizacją bombardującą ich stolicę. Ale co ma Dodik do reprezentacji Bośni i Hercegowiny? Cóż, jeśli nie kłamią bośniackie źródła oraz tłumaczenia Google – prezesem bośniackiego związku piłkarskiego jest Vico Zeljković, czyli… siostrzeniec Dodika, z którym mocno współpracował jeszcze za czasów swojej prezydentury w serbskim klubie z ligi bośniackiej – Boracu Banja Luka. Borac Banja Luka to klub, który w herbie ma flagę Serbii – co oczywiście sensacją w Bośni nie jest, pamiętamy doskonale mecze polskich klubów ze Żrinjskim Mostar, który z kolei na herbie trzyma chorwacką biało-czerwoną kratę. Ale już przeszłość w tym klubie u obecnego prezesa związku, w dodatku powiązania rodzinne z Dodikiem… Cóż, to już wystarczające nitki, by dotrzeć po nich do kłębka.

Bośniacki związek piłkarski podsyca podziały, gra na dalsze skłócanie ludzi w Bośni i Hercegowinie, z czasem z pewnością również na secesję Republiki Serbskiej. W tym świetle, znając to całe tło – decyzja o sparingu z Rosją staje się nie tyle zrozumiała, co wręcz spóźniona – wszak Dodik Rosjan wspiera od samego wybuchu wojny. Ot, sensacja – taka sama, jak decyzja belgradzkiej Crvenej Zvezdy, by utrzymać na koszulkach głównego sponsora, którym jest firma Gazprom. Kto na mapę futbolu nakłada geopolityczną mapę międzynarodowych “zgód i kos”, ten w takich wypadkach nawet nie wzrusza ramionami. Serbski – czyli wspierający Rosję – prezes związku piłkarskiego chce sparing z Rosją – i ten sparing ma wielką szansę otrzymać.

Tu jednak dochodzimy do kwestii absolutnie kluczowej. Cała afera o mecz towarzyski reprezentacji Bośni i Hercegowiny, w którą włączyli się aktywnie Pjanić czy Dżeko, to tak naprawdę dowód nieprawdopodobnej wręcz słabości Rosji.

Mamy połowę września, wróciła już w pełnej krasie ukochana Liga Mistrzów, grają najsilniejsze europejskie ligi. Na koszulkach Schalke Gelsenkirchen próżno szukać reklamy gazowego giganta z Rosji. Przed transmisjami charakterystyczny palnik gazowy zamieniający się w stadion, który latami był z Champions League związany nierozerwalnie, niemal jak kultowa “kaszanka”, teraz został podmieniony przez reklamy piwa i czipsów. W Lidze Mistrzów oglądamy zresztą mecze Szachtara Donieck, w Lidze Europy – Dynama Kijów. Chelsea gra, ale już bez realizatorskich zbliżeń na twarz Romana Abramowicza. Wielkie soft-powerowe imperium Rosji było budowane latami, latami zdobywało pozycję, szacunek, układy. Latami powiększało swój zasięg, wciągając do strefy rosyjskich wpływów coraz to nowe kluby (a przez to coraz to nowych kibiców), coraz to nowe państwa, coraz to nowe instytucje. To była misternie zdobiona budowla, którą wznosili przebiegli i niesłychanie możni architekci.

I co z tego wielkiego imperium zostało dzisiaj? Serbia, okej, Crvena Zvezda Belgrad, jasne. Szef bośniackiej federacji piłkarskiej i… ktoś z Kirgistanu, bo tam Rosja gra ten swój drugi towarzyski mecz? Izrael, który też jest mocno namawiany na spotkanie z drużyną Karpina?

To były naprawdę mocne związki – bo uświęcone w najbardziej wiążący sposób, uświęcone milionami euro i setkami tysięcy dolarów. To były naprawdę wielkie żniwa, rokrocznie zarządzane na polach sowicie podlewanych przez Gazprom.

I co? Pół roku później Rosja musi się prosić o grę z kadrą Pjanicia i Dżeko, bez Pjanicia i Dżeko. Rosja, która miała wykupione reklamy na całym świecie tuż przed spotkaniami Bayernu z Barceloną, Rosja, która wchodziła na koszulki i w struktury właścicielskie najsilniejszych klubów Europy. Dziś ma problem z ustawieniem meczu towarzyskiego.

Czy uważam, że to piękny i wzruszający zwrot środowiska sportowego w stronę moralności i ostrożnego dobierania źródeł finansowania? Nie, niestety nie. Środowisko sportowe jest jak szczury okrętowe, nie jest to może najbardziej eleganckie określenie, ale moim zdaniem – prawdziwe. Realne sankcje na Rosję ze strony świata futbolu nastąpiły w ślad za realnymi sankcjami ze strony najpotężniejszych graczy Unii Europejskiej. Obecne zacięcie w konsekwentnym odrzucaniu wszystkiego, co rosyjskie traktuję przede wszystkim jako dowód. Dowód na to, że Ukraina radzi sobie więcej niż dobrze na wschodnim froncie. Z perspektywy Polski to informacja więcej niż dobra.

Jakub Olkiewicz

Komentarze