- To był najlepszy finał Pucharu Polski w XXI wieku. Legia pokonała na Stadionie Narodowym Pogoń 4:3
- Ten mecz miał świetną fabułę przed, w trakcie, i po meczu. Będziemy go wspominać latami
- Jedno pytanie pozostaje otwarte: co teraz zrobić z Goncalo Feio?
Pogoń – Legia. Komentarz po finale Pucharu Polski
Albo wracając jeszcze na moment do początku – ci piłkarze, którzy dojechali, to dojechali, bo jak byśmy analizowali nazwisko po nazwisku w linii obrony Pogoni, to się okaże, że z tym dojechaniem było różnie. Na czele z Leo Koutrisem, który powinien odpalić dziś wiadomy utwór zespołu Jeden Osiem L. Teraz każdy mądry, bo wypowiada się po fakcie, ale z ręką na sercu – już w tygodniu, gdy widziałem, jaka napinka towarzyszy Pogoni na ten finał, jakie listy do piłkarzy pisał Alex Haditaghi, miałem wrażenie, że głowy są nieco za ciepłe i raczej to nie będzie w finale pomocne. Później na boisko wyszła Legia, wyszła Pogoń, ale okazało się, że ci drudzy tylko nogami.
Bo głowami tylko Legia – przynajmniej do momentu, w którym ze względu na wynik poczuła, że już nie musi atakować, że może oddać piłkę i niech tamci się męczą.
Zobacz WIDEO: Legia i Jagiellonia zarobiły ogromne pieniądze
Tak na marginesie w tym dokładnie kontekście warto zwrócić uwagę na fajny gest w wykonaniu Goncalo Feio. Interpretacja moja, natomiast czuję podskórnie, że nie odbiegam od zamysłu autora. Ilia Szkurin strzela gola na 3:1 chwilę po tym, jak marnuje doskonałą sytuację. Feio po krótkiej radości idzie w kierunku linii bocznej, coś tam mówi piłkarzom, spogląda na zegarek, odwraca się w kierunku ławki i pokazuje na głowę. Jakby chciał powiedzieć swojemu sztabowi, że Szkurin niby strzelił nogą, a jednak głową. W znaczeniu: mocną głową.
Pogoni tej głowy ewidetnie brakowało na starcie obu połów. Wynik 4:3 sugeruje, że było na styku, że decydowały detale, ale tylko dla osób, które ten mecz śledziły na Flashscorze. Ja ani przez moment nie miałem takiego przekonania, że Pogoni zabrakło jakiegoś detalu czy szczęścia. To raczej wyglądało tak, że Legia była przez pełne 90 minut lepsza, a Pogoń wykorzystywała swoje momenty plus – to trzeba przyznać – nie było sekundy, w którym złożyłaby broń. Wyciągnięcie takiego wyniku w meczu, w którym popełnia się tyle błędów, w którym za każdym razem, gdy wydaje się, że już jest nieźle, po czym następuje kolejny solidny plaskacz, jest czymś godnym pochwały.
Nie zmienia to faktu, że w przypadku jednej drużyny była ciągłość i realizacja planu i ewentualnie momenty cierpienia, w przypadku drugiej – łapanie swoich chwil. I to kolejny dowód, jak mylące mogą być statystyki, bo jak w nie spojrzałem, okazało się, że jedni i drudzy oddali po tyle samo celnych strzałów, ale wszystkich strzałów więcej miała już Pogoń. Która w teście oka była i słabsza piłkarsko, i słabsza mentalnie.
Grę Pogoni w obronie najlepiej streściła sytuacja z początku ostatniego kwadransa – Legia wykonywała rzut rożny, po którym oddała bardzo groźny strzał głową. Wcześniej był jednak gwizdek Szymona Marciniaka, który czegoś się dopatrzył i nakazał powtórkę. Kolejny rożny, wykonany identycznie, i zakończony identycznie – bardzo groźnym strzałem głową ze środka pola karnego. Czyli Legia wykonuje dwa kolejne rzuty rożne i dwa razy finalizuje je w identyczny sposób przy totalnej bierności Pogoni. Jak do tego dorzucimy szerszy kontekst, czyli cztery gole stracone przez Pogoń także niedawno w Niepołomicach, mamy obraz drużyny, o której Adam Nawałka nie powiedziałbym, że ogarnia zarówno w ofensywie, jak i defensywie.
Co dalej z Goncalo Feio?
To jest naprawdę niesamowite, jak jeden mecz może zmienić perspektywę i spojrzenie na trenera. Goncalo Feio nie wygrał tego finału przypadkiem – on od początku do końca grał go na swoich zasadach. Od początku widać było, że miał zdiagnozowane najsłabsze punkty Pogoni i postanowił najmocniej w nie przymierzać. Zarówno personalne – tutaj można wrócić przede wszystkim do Koutrisa – jak i mentalne. To, jak Legia wyszła na mecz, na drugą połowę, było wręcz zobrazowaniem tych wszystkich mentalnych odpraw Feio, które znaliśmy dzięki zakulisowym nagraniom.
I gdybym przed tym meczem miał ocenić – nie mając insajderskiej wiedzy, lecz jedynie „czutkę” – szanse na pozostanie Goncalo Feio w Legii, wskazałbym 80/20 na jego niekorzyść. Po tym meczu – pewnie już 70/30 w drugą stronę. To pokazuje, jak zmienia się perspektywa w ocenie na gorąco. To pokazuje, jak bardzo na chłodno do zagadnienia musi podejść Michał Żewłakow. Bo o ile decydując w tej sekundzie pewnie byłby zmuszony podsunąć Feio nowy kontrakt, to gdy podejdzie się do tego zagadnienia na zasadzie „to trzeba usiąść, przemyśleć”, procenty znów mogą się zmienić. Pytanie w jakim kierunku, bo można odczuć, że Feio jednak w ostatnim czasie sprawił, że Legia wygląda inaczej, niż choćby dwa miesiące temu. A jeśli tak, to zasadne jest pytanie, czy maszyna ruszyła?
Czy mamy do czynienia z klimatem, czy tylko pogodą?
Sam trener o swoim pozostaniu na razie nie chce mówić za dużo. Ale da się wyczuć jedno – chce, ale nie bezwarunkowo. Gdyby ktoś zaoferował mu pracę na kolejny rok przy tym samym potencjale kadrowo-liczebnościowym, odmówiłby. – Ja jestem wymagający i nie mówię o finansach. Żeby Legia mogła grać na trzech frontach, wiele rzeczy musi się zgadzać – mówił na konferencji prasowej bezpośrednio po pytaniu, czy gdyby dziś dostał ofertę nowego kontraktu, to czy skorzystałby. Jednoznaczne „tak” nie padło, mimo iż wcześniej mówił też o największym marzeniu – mistrzostwie Polski z Legią.
Robert Kolendowicz, czyli gość, któremu nie jest wszystko jedno
Jeśli polską piłkę ogląda się dla fabuły, trudno było wyobrazić sobie lepszy mecz. Tym bardziej, że fabuła ewoluowała nawet po jego zakończeniu. Pracuję w tym zawodzie od 16 lat i prawdopodobnie pierwszy raz zobaczyłem na konferencji prasowej trenera ze łzami w oczach. Stało się tak po pytaniu o Kamila Grosickiego. – Wiem, jaką pracę wykonał, by trzymać ten zespół razem, by przyprowadzić nas w miejsce, w którym jesteśmy. Wiem, ile robi poza boiskiem, poza fleszami aparatów i kamer. Dlatego jest mi smutno, że zobaczyłem – tu głos się wyraźnie i w sposób niewymuszony załamał – mojego kapitana strapionego.
Przez całą konferencję trener Pogoni walczył nie tylko z demonami tego finału, ale z zachowaniem „pionu”. Przed oczami dostaliśmy człowieka, o którym można było powiedzieć, że o ile cały Szczecin pragnął Pucharu Polski, o tyle nikt tak bardzo jak Kamil Grosicki i Robert Kolendowicz właśnie.
Goncalo Feio chwilę później powiedział, że czasem w finałach są sami zwycięzcy. Robert Kolendowicz takim na pewno się nie czuje, lecz i on wygrał. Gdy rok temu trzeba było przełknąć porażkę z Wisłą, każdy kibic Pogoni marzył o odejściu Jensa Gustafssona. Dziś żaden z nich – prawdopodobnie – nie wyobraża sobie klubu bez swojego trenera.
Komentarze