LN: Polacy z brutalnie wybitą piłką z głowy. Nie istnieliśmy z Włochami

Andrea Belotti i Kamil Glik
Obserwuj nas w
fot. Grzegorz Wajda Na zdjęciu: Andrea Belotti i Kamil Glik

Jeśli kilka ostatnich meczów pozwalało nam zastanawiać się, czy czasem reprezentacja Polski nie jest już gotowa na wyrównane starcia z czołowymi drużynami z kontynentu, spotkanie z Włochami brutalnie te nadzieje sprowadziło na ziemię. Biało-Czerwoni przegrali w wyjazdowym meczu 5. kolejki Ligi Narodów z Włochami 0:2 (0:1), ale wynik był tu dla nas najlepszy. Zupełnie nie odzwierciedlał tego, co widzieliśmy na boisku.

Czytaj dalej…

“Jesteśmy osłabieni, a oni mają Lewandowskiego” – pisała przed meczem “La Repubblica” zaznaczając, że Roberto Mancini, zresztą nieobecny na stadionie po zachorowaniu na COVID-19, nie mógł skorzystać z kilkunastu z powołanych przez siebie 41 zawodników.. Oglądając mecz chciało się odpowiedzieć: ale co z tego, skoro strat w obozie naszych rywali widać nie było wcale, a piłka do tego Lewandowskiego nie dochodziła? On sam był najmocniej widoczny w akcji, w której za uderzenie łokciem Alessandro Bastoniego mógł obejrzeć czerwoną kartkę. W Reggio Emilia oglądaliśmy koszmar reprezentacji Polski, w którym najmniejszym problemem był wynik. Pod względem jakości gry Włosi przejechali się po nas walcem, cofnęli i poprawili manewr.

Nie funkcjonowała żadna para polskich zawodników. Arkadiusz Reca pod lekkim pressingiem potrafił zagrać do tyłu do Jana Bednarka w taki sposób, że ten nie dogonił piłki przed linią końcową. Karol Linetty chcąc uruchomić Grzegorza Krychowiaka posłał przedziwnego przypadkowego crossa na drugą stronę boiska, grający na skrzydłach Kamil Jóźwiak i Sebastian Szymański nie wymienili z Lewandowskim właściwie żadnego podania. Ba, w statystykach pierwszej połowy zawodnikami, którzy mieli w polskim zespole najwięcej kontaktów z piłką byli… Wojciech Szczęsny i Bednarek.

W premierowych trzech kwadransach nie oddaliśmy żadnego strzału, choćby niecelnego. Szczęśliwie dla nas, choć nie bez roli bardzo czujnego na przedpolu Szczęsnego, rywale skarcili nas tylko jeden razy, gdy bezsensowny faul we własnym polu karnym popełnił Grzegorz Krychowiak, a “jedenastkę” na gola zamienił Jorginho. Jednobramkowa strata sprawiała, że teoretycznie wciąż byliśmy w grze i na pewno nie można powiedzieć, że Jerzy Brzęczek nie próbował niczego zmienić. Na drugą połowę od razu wyszli Kamil Grosicki, Piotr Zieliński i Jacek Góralski (odpowiednio za Szymańskiego, Jóźwiaka i Modera) i nasza postawa wyglądała odrobinę lepiej.

Choć lepiej tylko dlatego, że gorzej się nie dało. Na pewno spędziliśmy więcej chwil na połowie Włochów, na pewno nieco wiatru próbował robić Grosicki, ale nic realnego to nie przyniosło. Strzałów celnych wciąż nie było, czystych sytuacji tym bardziej. Cała nasza gra ofensywna kończyła się w miejscu, w którym akurat rywale mieli ochotę ją skończyć.

Trudno powiedzieć, czy to sprawiło, że w Polakach rosła frustracja, czy po prostu bieganie za piłką musiało się tak skończyć, ale od pewnego momentu jasne się stało, że nie dokończymy meczu w komplecie. Sędzia i tak nam sprzyjał nie widząc czerwonej kartki w faulu Lewandowskiego, Góralskiego, czy ręki Bednarka w polu karnym, ale co się odwlecze… W 77. minucie za drugi ostry faul kolejną żółtą kartkę obejrzał Góralski i musieliśmy grać w dziesiątkę. Przełożyło się to na drugiego gola dla Włochów, gdy chwilę później Domenico Berardi z pełnym spokojem wykończył podanie Lorenzo Insigne.

Polska spadła więc na trzecie miejsce w Lidze Narodów i straciła okazję, by mieć wszystko we własnych rękach. Brak awansu do Final Four Ligi Narodów nie będzie jednak problemem. Tym jest kolejna – po Amsterdamie – brutalna weryfikacja siły naszego zespołu.

Komentarze