Jerzego Brzęczka napędza konflikt. Im gorzej wokół niego, tym lepiej

Jerzy Brzęczek
Obserwuj nas w
Grzegor Wajda Na zdjęciu: Jerzy Brzęczek

Jerzy Brzęczek może mówić, że nie czyta gazet, nie zwraca uwagi na nazwiska ludzi nawołujących do jego dymisji, że “jazda” z nim w Internecie jest czymś, co dla niego nie istnieje, a jednocześnie sprawia wrażenie człowieka, któremu wroga atmosfera jest potrzebna do wykrzesania z drużyny czegoś ekstra. Wszystkie tegoroczne zgrupowania właściwie potwierdziły tę regułę.

Czytaj dalej…

Przez dwa lata pracy Jerzy Brzęczek tylko dwa razy miał względny spokój od mediów, o który przez cały ten czas prosił – we wrześniu 2020, gdy po niemal rocznej przerwie wszyscy czekaliśmy na powrót reprezentacyjnej piłki, i teraz na początku zgrupowania, bo w dzięki występom w październiku kupił sobie przyjaźniejsze spojrzenie. Ciekawe, że akurat wtedy reprezentacja rozegrała dwa najgorsze mecze za jego kadencji i po fali krytyki wracała do względnej znośności. Po koszmarze w Amsterdamie pokonaliśmy Bośnię, po wstydzie we Włoszech, na Holendrów rzuciliśmy się od pierwszej minuty.

Można powiedzieć, że znów, bo wcześniej też im gorzej działo się wokół Brzęczka, tym lepsza była reakcja kadry. W 2018 roku po towarzyskiej porażce z Czechami (0:1), gdy pojawiały się pierwsze teksty nawołujące do zmiany selekcjonera, zagraliśmy bardzo dobry mecz w Portugalii (1:1). Po zwycięstwie z Macedonią (1:0) w stylu urągającym godności, roznieśliśmy Izrael (4:0). Gdy przegraliśmy ze Słowenią (0:2) i trzy dni później nie istnieliśmy na boisku z Austrią (0:0), a głosy o konieczności odwołania Brzęczka były już naprawdę głośne, eliminacje do Euro skończyliśmy serią trzech zwycięstw.

To trzeba Brzęczkowi przyznać – potrafi zmusić reprezentację do reakcji, gdy wokół niego samego robi się nieznośnie. Z tym, że to i tak za mało, by na mistrzostwach Europy mogło być miło. W środę bardzo dobrze zaczęliśmy mecz z Holandią, ale gdy w drugiej połowie rywal postanowił jednak wygrać, znów tylko biegaliśmy za piłką. Symptomatyczna była wypowiedź Brzęczka z konferencji pomeczowej sprowadzająca się do zdania “w pierwszej połowie Holendrzy stwarzali sobie okazje, więc dzięki naszej reakcji w przerwie później nie mieli już swoich szans, a gole strzelali po stałych fragmentach gry”. Różnica między pierwszą, a drugą połową była taka, że w pierwszej poszliśmy na wymianę ciosów, z podjęciem ryzyka, przez co swoje sytuacje miały obie drużyny, w drugiej znów schowaliśmy się za podwójną gardą, ograniczaliśmy się do przeszkadzania, a samej gry w piłkę z bardzo krótkimi wyjątkami z naszej strony nie widzieliśmy wcale. To, że drugą połowę Jerzy Brzęczek uznał za lepszą jest symboliczne dla jego wizji tej kadry. Mamy rywalom przede wszystkim przeszkadzać.

Znamienne, że znacznie trudniej byłoby stworzyć ranking pięciu najgorszych meczów kadry za Brzęczka niż pięciu najlepszych. Nie dlatego, że tych pierwszych było tak mało, tylko trafiło się tak wiele, że nie wiadomo, co upchnąć do piątki.

Przed Euro 2016 rozmawiałem ze Zbigniewem Bońkiem, a on przyznał, że brak wyniku na tamtym turnieju będzie się wiązać z narodowym rozczarowaniem. Adam Nawałka nie miał u siebie samych wybitnych piłkarzy, też musiał kadrę zlepiać autorskimi pomysłami (Krzysztof Mączyński, Michał Pazdan), ale gra napawała na tyle dużym optymizmem, że nikt nie myślał tylko o wyjściu z grupy. Cztery lata później nastroje zmieniły się o 180 stopni – naród w kadrę nie wierzy, optymiści zakładają awans do drugiej rundy z trzeciego miejsca. Każdy rozumie, że to, co wystarczyło w eliminacjach, przy poprzeczce wędrującej w górę nie zagwarantuje niczego. Zresztą wyszło to w Lidze Narodów przeciwko silniejszym rywalom.

Potencjał obecnej reprezentacji jest bardzo średni, nie sądzę, że ktoś w Polsce widzi w nas kandydata do medali, któremu na przeszkodzie stoi jedynie Brzęczek. Na skrzydłach mamy chłopaków nie robiących furory w Championship, żywą legendą jest piłkarz nie mieszczący się w meczowej kadrze West Bromwich Albion, podporą defensywy obrońca tracącego goli na potęgę Benevento, lewym obrońcą jest albo prawy obrońca, albo wahadłowy ostatniego zespołu Serie A. Irytuje jednak nieustanne przypominanie Brzęczka o ograniczonym potencjale jego drużyny. Trener nie jest przecież od zauważania rzeczy, które widzi każdy, a od zasypywania różnic własnymi umiejętnościami taktycznymi, motywacyjnymi i selekcyjnymi (w tym ostatnim zero uwag, Brzęczek wykonał kawał dobrej roboty). My słyszymy jednak, że z tak silnymi Włochami po prostu się nie da, mimo że futbol daje setki przykładów, że słabszy pokonuje lepszego. Nie mam wątpliwości, że z Italią, czy Holandią to my powinniśmy wygrywać raz na dziesięć prób, ale też nie widzę specjalnie szans, by kadra prowadzona przez Jerzego Brzęczka pozwalała liczyć choćby na to jedno zwycięstwo.

Brzęczkowi współczuję jednego – to nie on się nominował na stanowisko, które przerasta jego możliwości, a wokół niego zaczęło krążyć mnóstwo bzdur. Na czele z tą, że piłkarze mogą grać przeciwko niemu. Nie potrafię sobie wyobrazić, by którykolwiek z reprezentantów miał pozorować grę, by doszło do zwolnienia trenera. Każdy z reprezentacyjnej starszyzny wie, że samo zwolnienie nic nie gwarantuje. Trzeba być wyjątkowo naiwnym, by myśleć, że istnieje człowiek, który w ciągu dwóch miesięcy (bo zgrupowania kadry odbędą się już tylko w marcu i w maju przed Euro) sprawi, że nagle reprezentacja zmieni twarz. Bardziej jestem skłonny uwierzyć w to, że selekcjoner więcej z tą starszyzną będzie rozmawiał. Mam wrażenie, że pierwsze efekty widzieliśmy w premierowych trzech kwadransach przeciwko Holandii, gdy całkowicie zmieniła się rola Roberta Lewandowskiego, który zamiast czekać na piłkę w polu karnym, wziął się za jej rozgrywanie.

I może to jest ten kompromis, na który czekamy?

Komentarze