Chciwość może zgubić gwiazdę Bayernu. Czekanie na oferty, których nie ma

David Alaba
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: David Alaba

David Alaba jest, obok Leo Messiego, najbardziej pożądanym zawodnikiem z kontraktem kończącym się latem 2021 roku. Austriak wie, że w lipcu sam będzie dysponował swoją kartą zawodniczą i wraz ze swym ojcem, pełniącym rolę agenta, a także doradcą Pinim Zahavim, rozpoczął swoiste zaloty do największych klubów Europy.

Czytaj dalej…

  • Bayern Monachium oficjalnie zerwał w zeszłym tygodniu przeciągające się negocjacje z Davidem Alabą w kwestii podpisania nowego kontraktu
  • Wydawało się, że Austriak nie będzie miał problemu ze znalezieniem nowego pracodawcy, ale sytuacja ekonomiczna największych klubów może okazać się przeszkodą
  • Defensorowi marzy się transfer do Hiszpanii, ale na ten moment Real Madryt i Barcelona nie kwapią się do negocjacji z doradcą piłkarza, Pinim Zahavim

Karuzela się kręci

Aż trudno połapać się we wszystkich doniesieniach płynących z każdego zakątka Europy, można jednak wyłuskać z nich pewne kwestie wspólne, łączące się w logiczną całość. David Alaba nadal chce grać na najwyższym poziomie, interesują go tylko kluby z najwyższej półki – mowa o Juventusie, Interze Mediolan, Paris Saint-Germain, Liverpoolu, Mancheterze City czy dwóch gigantach z Hiszpanii. Jeszcze tydzień temu mocno o przedłużenie umowy zabiegał prezes Bayernu, Herbert Hainer, a także dyrektor sportowy klubu z Monachium, Hasan Salihamidzić. Ostatecznie Bawarczycy podali datę graniczną mającą zakończyć ciągnące się od miesięcy negocjacje. Pierwotnie miał być to 5 października, czyli dzień zamknięcia okienka transferowego, ale ostatecznie przedłużono rozmowy do końca miesiąca. Mimo tego mistrzowie Niemiec nie zdołali dogadać się z Alabą, a co ważniejsze – z Zahavim. Kicker donosi, że nie znamy dokładnych liczb, ale ponoć Austriak odrzucił ofertę Bayernu wynoszącą 11 milionów podstawy i 6 milionów zmiennych. Marzy mu się oferta ocierająca się o 20 milionów rocznie, a jego doradca uważa, że należy mu się podobnych rozmiarów jednorazowa prowizja. Oznaczałoby to, że jedynie Robert Lewandowski zarabiałby w Monachium więcej. Na to włodarze Bayernu nie mogli się zgodzić.

“Zahavi to pirania!”

Już we wrześniu honorowy prezydent Bayernu, Uli Hoeness, wypowiedział się w mediach na temat negocjacji z Alabą. – David ma piranię głodną pieniędzy za swojego agenta. Jego ojciec, którego bardzo lubię, również jest pod jego wpływem – powiedział w wywiadzie dla Sport1, dodając, że Pini Zahavi żądał dla siebie ogromnej sumy (ponad 10 mln euro) za podpisanie przez Alabę nowego kontraktu.

Otoczenie austriackiego obrońcy nie kryło zdumienia. – W żadnym momencie nie omawiałem szczegółowo żadnych płatności prowizyjnych. Jedyny raz, kiedy pojawiła się ta kwestia, to na naszym spotkaniu w Lizbonie. Hasan Salihamidzić zapytał mnie, jak sobie to wyobrażam. Odpowiedziałem mu, że najpierw powinniśmy pracować nad umową dla zawodnika, ale nie będę żądał więcej niż zwykle. Nie chcę otrzymać więcej niż inni agenci, którzy otrzymali prowizję od Bayernu. Na pewno nie rozmawialiśmy o żadnych kwotach – powiedział Pini Zahavi w rozmowie ze Sky Sport Germany.

Rozczarowania zachowaniem Bayernu nie krył również George Alaba. – Przyprowadziłem syna do Bayernu, gdy był nastolatkiem. Przez te lata miałem kilka okazji przenieść Davida do innego klubu, ale zawsze byliśmy lojalni i zawsze decydowaliśmy się na pozostanie. Nie spodziewałem się, że Bayern będzie teraz publicznie rozpowszechniał kłamstwa na temat wynagrodzeń i prowizji. Twierdzenie, że nie możemy dojść do porozumienia w sprawie prowizji po podpisaniu umowy jest jednym z brudnych oskarżeń. A wszystko dlatego, że nie akceptujemy liczby, które przedstawiają – powiedział ojciec piłkarza.

Życie jak w Madrycie

Wiadomość o zerwaniu negocjacji przez triumfatorów ostatniej Ligi Mistrzów gruchnęła w zeszłą niedzielę. Już w poniedziałek Alaba narzekał, że dowiedział się o tym z mediów. Dodał, że czuje się zraniony i rozczarowany. Od razu też pojawiły się informacje, że wymarzonym dlań kierunkiem jest Hiszpania. Znając wymagania Alaby, w grę wchodzić mogą jedynie Real Madryt i Barcelona. I o ile Austriak byłby wartością dodaną do obu ekip, tak bardzo wątpliwym jest, by którakolwiek z nich zdecydowała się na przeprowadzenie tego transferu. Przyczyna jest prozaiczna. Jakby powiedział śp. Janusz Wójcik: “Kasa, misiu, kasa”.

O problemach finansowych Barcelony jest głośno od dłuższego czasu. Mówiąc w skrócie, niezdrowa polityka przedłużania kontraktów z gwiazdami sprawiła, że Duma Katalonii znajduje się na skraju bankructwa. Komisja Zarządzająca, dowodząca klubem po rezygnacji Josepa Bartomeu, negocjuje właśnie z piłkarzami znaczne obniżki pensji. Dotychczas udało jej się przedłużyć kontrakty, a tym samym zamrozić część pensji na kolejne lata z Pique, De Jongiem, Lengletem i ter Stegenem. W lecie udało jej się pozyskać Sergino Desta dopiero po sprzedaży Nelsona Semedo do Wolverhampton Wanderers i przewodniczący Komisji Zarządzającej Carles Tusqets wyznał niedawno, że w najbliższej przyszłości ta prawidłowość się zmieni – by Barcelona mogła kogoś kupić, musi najpierw sprzedać. Największymi priorytetami na najbliższe okienko dla Dumy Katalonii pozostaje duet Garcia-Depay. Defensor Manchesteru City, nawet wliczając wymaganą przez Anglików kwotę odstępnego, i tak okaże się opcją tańszą niż Alaba. Depay natomiast jest priorytetem dla Koemana, o czym Holender nie omieszkuje wspominać w co drugiej wypowiedzi dla mediów na tematy transferowe. Jeśli Alabie rzeczywiście marzy się pensja roczna oscylująca wokół 20 milionów, Barcelona musiałaby zaproponować mu trzeci najwyższy kontrakt w drużynie, za Griezmannem i Leo Messim. Pamiętajmy, że dla każdego nowego prezydenta zespołu z Katalonii priorytetem będzie przedłużenie kontraktu z Argentyńczykiem, co również nadwątli klubową kasę, w której i tak hula wiatr. Nie bez znaczenia jest też hiszpańskie prawo podatkowe, przez które Barcelona musiałaby odprowadzać podatki równe pensji netto Alaby.

W Realu Madryt sytuacja finansowa jest znacznie lepsza, ale nie idealna. Królewscy po raz pierwszy od dwóch dekad nie przeprowadzili transferu gotówkowego do klubu. Florentino Perez uznał, że byłoby to nieetyczne, skoro wcześniej poprosił swych zawodników o obcięcie części pensji. Nie jest tajemnicą, że prezydent madryckiego klubu zbiera środki, by w ciągu najbliższych dwóch lat zawalczyć o duet Mbappe-Haaland, sporo mówi się także o fascynacji młodym Camavingą. Choć Królewskim zdecydowanie przydałby się ktoś, kto wywarłby presję na duecie Varane-Ramos (Militao póki co nie dorasta poziomem), a także odciążyłby Mendy’ego na lewej stronie obrony, tak wielki wysiłek finansowy skierowany na sprowadzenie Alaby wydaje się nielogiczny. Utrzymanie trzech tak drogich stoperów – Ramos inkasuje rocznie 15 milionów, a Varane połowę z tego – byłoby dla Pereza nierentowne. Pamiętajmy też, że od dobrych kilku lat prezydent Realu stara się inwestować w młodzież. Choć 28 lat na karku to dla defensora tej klasy wiek daleki od emerytury, Perez szuka graczy z dłuższą perspektywą gry na najwyższym poziomie. Ostatnim wyjątkiem od tej reguły był sprowadzony rok temu Eden Hazard, który miał wówczas tyle samo lat, ile teraz Alaba. Być może to zbieg okoliczności, ale minioną kampanię Belg spędził głównie w gabinetach lekarskich.

Nie ma miejsca jak dom

Jakie kierunki zostają zatem Albie? Hiszpania odpada, Włochy, biorąc pod uwagę wymagania finansowe Austriaka, również. A zatem Paris Saint-Germain albo Premier League. Zarówno Pep Guardiola jak i Jurgen Klopp znaleźliby miejsce dla dwukrotnego zdobywcy potrójnej korony. Oba kluby byłoby też pewnie na niego stać. Tyle, że kataloński szkoleniowiec niedawno zmusił włodarzy Manchesteru City do kolejnego sporego wydatku, sprowadzając z Benfiki Rubena Diasa za 68 milionów euro, przez co ścisk na środku obrony ekipy Obywateli zrobił się jeszcze większy, a Juergenowi Kloppowi Alaba przydałby się teraz, w obliczu kontuzji van Dijka, za to nie wiadomo, czy kolejnego lata to środek obrony będzie pozycją priorytetową w kontekście wzmocnienia dla włodarzy The Reds.

Dziennikarze Bilda nawołują wręcz do europejskich gigantów. Proszą, by okazali się solidarni i by nie zgadzając się na spełnienie warunków finansowych Alaby pokazali zawodnikom jakieś moralne granice. Być może niedługo Alaba dojdzie do wniosku, że nigdzie nie będzie mu tak dobrze jak w Monachium. W miejscu, gdzie był kochany przez ponad dekadę. Gdzie rozwinął się, najpierw jako pomocnik, następnie jako lewy obrońca, aż wreszcie jako stoper. Gdzie włodarze miesiącami usiłowali przekonać go do przedłużenia umowy. W miejscu, które będzie musiał opuścić, bo ważniejsza okazała się wyższa tygodniówka.

Komentarze