Piłkarz za miliony dał miliony. Co jeszcze powiedział mecz Spartaka z Legią?

Liram Kastrati
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Liram Kastrati

Żeby Lirim Kastrati trafił do Legii, ta musiała przekroczyć budżet, który miała przygotowany na pozyskanie zawodnika na jego pozycję. – Zaryzykowaliśmy, mam nadzieję, że się opłaci – mówił w poniedziałek Dariusz Mioduski. Nie wiem, o ile przekroczono ten budżet, sam transfer był wart na pewno dużo ponad 1 mln euro, ale dzięki niemu do klubowej kasy za sam mecz ze Spartakiem wpłynie o blisko 2 mln zł więcej. Taka jest różnica pomiędzy remisem, a zwycięstwem w Lidze Europy.

To jedna z rzeczy, których dowiedzieliśmy się po obejrzeniu meczu Spartaka z Legią. Kilka innych wniosków niżej.

I Czesław Michniewicz to poziom europejski

Legia musiała zatrudnić po drodze trenera, który nigdy nie był trenerem (Romeo Jozak), trenera kobiet (Dean Klafurić) oraz człowieka, który jest w stanie pokłócić się ze ścianą, jeśli tylko ta krzywo na niego spojrzy (Ricardo Sa Pinto), żeby się przekonać, jak istotną rolę odgrywa. Michniewicz jest gwarancją wyciągnięcia wyniku ponad stan posiadania zespołu. Dlatego zwycięstwo Legii nie jest sensacją, a po prostu miłą niespodzianką. Spartak był lepszy, dominował, z upływem czasu spychał Legię coraz głębiej, ale z wyjątkiem jednej sytuacji, gdy z niewiadomych przyczyn dwóch piłkarzy gospodarzy stanęło sam na sam z Arturem Borucem, pozwalał sobie dokładnie na tyle, na ile chciał pozwolić mu Michniewicz. Wystarczyło kilkanaście minut, by znać plan Legii na ten mecz – niski pressing, niewielkie odległości między liniami, kontry wyprowadzane zwłaszcza bokami. Wiedział to każdy, ale – jak kiedyś z zejściem Arjena Robbena – nikt z tym nie mógł nic zrobić. Liczba strzałów Spartaka z dystansu też nie wzięła się z niczego. Michniewicz jest mistrzem wytrącania rywalom atutów z rąk i zrobił to kolejny raz. Jego Legia w tym sezonie w europejskich pucharach przegrała raz w dziewięciu spotkaniach i to w dodatku w meczu, w którym była od przeciwnika lepsza.

II Mioduski celnie ocenił transfery Legii

Prezes mistrzów Polski w wywiadzie powiedział wprost – dawno nie było takiego okienka transferowego w Warszawie. Po meczu w Moskwie trudno się nie zgodzić. Co prawda Mahir Emreli wypadł bardzo przeciętnie, ale on swoją wartość udowodnił już wcześniej. O Kastratim można mówić, że tylko dołożył nogę do pustej bramki, ale wcześniej na prawej stronie pokazywał ogromną jakość i zanim trafił do siatki, powinien mieć asystę po świetnym dośrodkowaniu na głowę Azera. Wybierał rozwiązania nieoczywiste – gdy wydawało się, że prościej będzie rozegrać piłkę z którymś z partnerów, on wypuszczał ją przed siebie i ścigał się z obrońcą zyskując metry. Mattias Johansson zaliczył bezbłędny występ, do klasy Maika Nawrockiego (dwa zablokowane strzały w jednej, bardzo groźnej akcji Spartaka) już się przyzwyczailiśmy. Legia ma drużynę, która może przestać sprawiać niespodzianki i – przy odrobinie szczęścia – pokusić się o sensacje.

III Legia Michniewicza czuje mecz

O wytrącaniu atutów już było, ale w Moskwie imponowało jeszcze jedno – goście doskonale wyczuli moment, w którym można przycisnąć Spartaka i przywieźć ze sobą punktowy nadbagaż. Odsłonięcie się to zawsze ryzykowny krok, ale mniej więcej na kwadrans przed końcem Michniewicz przestawił wajchę na nieco bardziej ofensywną grę. Do tego momentu mistrzowie Polski byli z przodu bezpłodni, ale w momencie, gdy gospodarzom wydawało się, że do końca meczu będą męczyć się w przebijanie ściany, nagle sami zaczęli się pod nią znajdywać. Sytuacja Luquinhasa, później Emreliego, wreszcie rajd Muciego zakończony podaniem do Kastratiego. Michniewicz przeprowadził w środę cztery zmiany. Wszystkie w czasie drugiej połowy i wszystkie ofensywne. Tuż przed golem wysłał wyraźny sygnał, że interesuje go plan maksimum, gdy przy linii ustawił się Rafael Lopes.

IV Sygnał wysłany Europie

Ekstraklasa zaczynała sezon na 32. miejscu w rankingu krajowym UEFA, Rosja – na ósmym. Teraz różnica się zmniejszyła (28. vs 10.), ale bilans 2-1-0 polskich klubów z rosyjskimi imponuje. Mioduski na spotkaniu z dziennikarzami mówił, że daje pięć lat, by Polska znalazła się w pierwszej piętnastce rankingu. Plan wydaje się tak ambitny, że aż mało realny, ale przynajmniej do słów doszły konkrety. Może faktycznie jest tak, że przez lata byliśmy daleko od Europy, ale teraz ta odległość nie jest tak potężna?

Komentarze