Przeżył katastrofę lotniczą. To cud, że gra nadal w piłkę

Alan Ruschel
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Alan Ruschel

Alan Ruschel był jednym z zaledwie trzech graczy Chapecoense, którzy przeżyli w 2016 roku katastrofę lotniczą, w której zginęło 71 osób. Po dziś dzień jest zawodowym piłkarzem. Udało mu się zdobyć nawet dwa trofea. Wierzy, że kiedyś zrozumie, dlaczego los – albo sam Bóg – zdecydował się dać mu drugą szansę.

  • W 2016 roku w wyniku katastrofy lotniczej w Kolumbii zginęło 77 osób. Na pokładzie znajdowała się cała drużyna brazylijskiego zespołu Chapecoense.
  • Przeżyć udało się zaledwie trzem zawodnikom. Jednym z nich był Alan Ruschel.
  • Lekarze nie dawali mu pewności czy stanie jeszcze na własne nogi. Dzięki determinacji i żmudnej rehabilitacji Ruschel wrócił do uprawiania sportu.

Zginęła prawie cała drużyna

Był 26 listopada 2016 roku. To miał być standardowy lot z Santa Cruz de la Sierra do kolumbijskiego Medellin. O 21:56 maszyna zniknęła z radarów znajdując się 32 kilometry od miejsca docelowego. W całej okolicy słychać było ogromny huk. Samolot, któremu zabrakło paliwoa rozbił się o zbocze gór. Służby ratownicze zakładały, że nikt tego wypadku nie przeżył.

Śmierć poniosło 71 z 77 osób na pokładzie, w tym niemal cała drużyna brazylijskiego klubu piłkarskiego Chapecoense. Lecieli właśnie na finał Copa Sudamericana przeciwko Atletico Nacional. Zginęło 19 zawodników, 20 dziennikarzy, dziewięciu klubowych działaczy, siedmiu członków załogi i dwóch gości. Ocalało tylko sześć pasażerów: trzech piłkarzy, jeden dziennikarz i dwie osoby z załogi. Jednym ze wspomnianych graczy był Alan Ruschel.

Pamiętam wszystko, co się wydarzyło – powiedział w wywiadzie dla The Guardian. – Na lotnisku panowała świetna atmosfera i dobrze się bawiliśmy. W czasie lotu koledzy grali w karty, śpiewali i słuchali muzyki. Nie znałem osoby, która siedziała obok mnie, dlatego Jakson Follman (inny gracz, który przeżył – dop. red.) zaprosił mnie, bym przesiadł się do niego na środku samolotu. To uratowało mi życie. Żyję dzięki zaproszeniu ze strony Follmana – wyjaśnił.

Gdy Ruschel opowiada o katastrofie samolotu, trudno mu powstrzymać łzy. Jako osoba wierząca mówi, że nie jego rolą jest zrozumienie tego, dlaczego właśnie on przeżył. Na swoim ciele ma cytat z samej Biblii: “Serce człowieka obmyśla swe drogi, ale Pan kieruje jego krokami”. – Myślę, że pewnego dnia zrozumiem, dlaczego Bóg zdecydował, że mam dalej żyć. Na razie chcę robić, co w mojej mocy, by być dla innych ludzi świadectwem. Pragnę ich inspirować pokazywać, że mimo przeciwności losu można żyć dalej – powiedział.

Dwie złe wiadomości

Ruschel wie o czym mówi, bo gdy obudził się w szpitalu po katastrofie usłyszał dwie koszmarne wiadomości. Pierwsza: niemal wszyscy jego koledzy z drużyny zginęli. Druga: jego obrażenia są na tyle poważne, że nie wiadomo czy będzie w stanie stanąć jeszcze na nogi, o grze w piłkę nie wspominając.

Jeszcze jako dziecko musiałem stawić czoła wielu trudnościom. Pochodziłem z biednej rodziny. Niewiele jadłem i spałem w kiepskich warunkach. Nie miałem wakacji, świąt czy urodzin. Wszystko podporządkowałem temu, by zostać piłkarzem – opowiadał. Lekarze nie mogli uwierzyć w błyskawiczny progres czyniony przez Ruschela. Dzięki woli walki i intensywnej rehabilitacji szybko wstał z łóżka. Najpierw spacerował przy pomocy kul. Później zaczął poruszać się już normalnie. Nim minęło kilka miesięcy, zaczął truchtać, a potem biegać.

Dziewięć miesięcy po katastrofie lotniczej Alan Ruschel zagrał na Camp Nou w Barcelonie. 65 tysięcy fanów zgotowało mu i innym, którzy przeżyli feralny lot, owacje na stojąco. – W tamtym momencie nie wiedziałem czy zdołam wrócić do uprawiania tego sportu. Ta wizyta na Camp Nou wiele mi dała. Rozmawiałem w szatni choćby z Leo Messim. Powiedział kilka rzeczy, które sprawiły, że spróbowałem wrócić jeszcze silniejszy. Napędzało mnie jedno: pragnienie zostania mistrzem z Chapecoense. Później byliśmy w Rzymie i miałem szansę spotkać się z samym Papieżem. Takie chwile sprawiają, że chcę być kimś lepszym – mówił w rozmowie z The Guardian.

Mistrz z Chapecoense

Ruschel trenował miesiącami, by wrócić do dyspozycji sprzed wypadku. – Ktoś, nie chcę wymieniać tej osoby z nazwiska, powiedział mi, że zostałem w Chapecoense, bo działacze mi współczuli. Takie słowa bolały, ale też zmotywowały mnie do jeszcze ciężej pracy – wyznał. W 2019 roku Ruschel udał się na wypożyczenie do Goias, aby pokazać, że wciąż może grać na wysokim poziomie. Po sezonie wrócił do Chapecoense i został nawet kapitanem drużyny. Rozegrał 43 mecze i poprowadził klub do zdobycia dwóch trofeów: mistrzostwa stanu Santa Catarina i tytułu najlepszej ekipy w Serie B. Po raz pierwszy od czasu tragedii zespół ten wrócił do najwyższej klasy rozgrywkowej w Brazylii.

Jestem nie tylko ocaleńcem z Chapecoense, ale też mistrzem z Chapecoense – mówił w wywiadach. Jak podkreślił, zdobywał te dwa trofea, by oddać hołd kolegom z zespołu, którzy nie przeżyli lotu.

Ruchel jest szczęśliwym ojcem dwuletniego Lukki i zastanawia się, jak za kilka lat opowie mu o katastrofie. – Jest teraz bardzo młody, ale postaram się, aby zrozumiał, jak bardzo starałem się wrócić i znowu grać w piłkę, żeby dać wszystkim dobry przykład. Moją największą lekcją dla niego jest bycie dobrą osobą, a także inspirowanie ludzi. Dobre rzeczy przychodzą do tych, którzy czynią dobro. Życie jest trudne, więc musimy inspirować ludzi – dodał.

Po zdobyciu tytułu Serie B Ruschel dołączył do Cruzeiro, a potem wypożyczono go do Chape z Serie A. Niebawem zmierzy się w meczu ligowym przeciwko swojej dawnej drużynie. – Chapecoense pozostanie w moim sercu na zawsze. Nie powiedziałem zresztą temu klubowi żegnaj, a tylko do zobaczenia – wyjaśnił ocaleniec.

Czytaj także: Polski bramkarz z piekła do nieba. BBC nazwało go bohaterem

Komentarze