“30 lat Ligi Mistrzów”. Premiera drugiego tomu za nami!

"30 lat Ligi Mistrzów" - II tom
Obserwuj nas w
Na zdjęciu: "30 lat Ligi Mistrzów" - II tom

W środę 22 lutego swoją premierę miał drugi tom książki „30 lat Ligi Mistrzów” autorstwa Leszka Orłowskiego. To historia najpopularniejszych klubowych rozgrywek na Starym Kontynencie, która obejmuje sezony 2007/08–2021/22. Patronem medialnym wydania jest Goal.pl.

Książkę możesz zamówić w księgarni Labotiga

Przekonaj się, jak cienka granica oddziela czasem wielki triumf od porażki, i przypomnij sobie te jedyne w swoim rodzaju emocje, które towarzyszyły zmaganiom w Lidze Mistrzów w ciągu ostatnich 15 sezonów. Bo to nie suchy zapis faktów, lecz pełna zwrotów akcji historia, w której nie brak emocji, dramatów i łez szczęścia.

15 ostatnich lat w LM to czas gigantów: Cristiano Ronaldo, Leo Messiego, Roberta Lewandowskiego… Leszek Orłowski przeprowadzi Was przez ten fascynujący okres z właściwą sobie lekkością pióra i niebanalnymi spostrzeżeniami. I jak zawsze będzie to doskonała lektura – przyznaje Jacek Laskowski.

Na boiskach w sezonach 2007/08–2021/22 dominowały FC Barcelona Pepa Guardioli, prowadzony przez José Mourinho Inter Mediolan, wspaniały Bayern Monachium Juppa Heynckesa czy Real Madryt. W tej opowieści udział biorą też polscy piłkarze – i to jako główni bohaterowie: Robert Lewandowski, Łukasz Piszczek, Jakub Błaszczykowski, Artur Boruc czy Wojciech Szczęsny.

Fragment:

„Borussia to był bardzo groźny rywal. Jej historia, która zakończyła się finałem Ligi Mistrzów w 2013 roku, zaczęła się w 2008, gdy władze potwornie zadłużonego klubu (przed upadkiem uratowała go tylko pomoc… Bayernu) zatrudniły trenera Jürgena Kloppa. Rok wcześniej o szkoleniowcu FSV Mainz myślał Bayern, Uli Hoeneß jednak ostatecznie zdecydował się na innego żółtodzioba na ławce trenerskiej, Jürgena Klinsmanna. W 2008 roku Klopp został też negatywnie zweryfikowany przez komisję powołaną do wybrania lidera nowego projektu w Hamburger SV. Jej członkom nie podobało się, że trener nosi brodę, chodzi w dżinsach i wyraża się w bezpośredni sposób, nie gryząc się w język. Do pozbawionej jakiegokolwiek zadęcia Borussii Klopp pasował natomiast idealnie. 

W książce Ulego Hessego Borussia Dortmund. Siła żółtej ściany dyrektor BVB Joachim Watzke tłumaczy, dlaczego powierzył zespół właśnie temu szkoleniowcowi: „Powodem była tamta ekipa Mainz. (…) Mieli plan gry, mieli ogromną wolę walki i zawsze wydawało się, że jest ich więcej na boisku niż naszych”. Dokładnie to samo można było powiedzieć o Borussii po sześciu latach pracy Kloppa w Dortmundzie. Watzke: „Uważaliśmy, że człowiek, który stworzył takie poczucie jedności i taką mentalność, mógłby zrobić u nas coś podobnego”. Okazało się to strzałem w dziesiątkę. Pracujący w myśl powiedzenia „Jeśli mecze są nudne, tracą rację bytu” Klopp sformułował zasadę gegenpressingu i stworzył w Dortmundzie znakomitą ekipę. Milowym krokiem w jej budowie było kupno w 2010 roku za 4,5 miliona euro Roberta Lewandowskiego z Lecha Poznań. Credo tego zespołu zawierało się w czterech punktach „przysięgi”, którą podpisali wszyscy zawodnicy: 1. Pomagać wszystkim. 2. Pozwolić sobie dopomóc. 3. Odpowiedzialność spoczywa na barkach wszystkich. 4. Wszyscy poświęcają się całkowicie dla dobra drużyny. Zdobyte w 2011 i 2012 roku przez Borussię tytuły mistrza Niemiec były dla Bayernu potężnym upokorzeniem. Zwłaszcza decydujący o losach trofeum mecz z końcówki sezonu 2011/12 utkwił na długo w głowach monachijskich kibiców. Zwycięską bramkę strzałem pietą zdobył wtedy Lewandowski, a w 86. minucie Robben zmarnował karnego. Ale to było nic w porównaniu z finałem Pucharu Niemiec z tegoż roku, wygranym przez BVB 5:2. 

„Spojrzałem w twarze przedstawicieli Bayernu na trybunie VIP-ów. Były puste, niepocieszone. Uświadomiłem sobie wtedy, że imperium przystąpi teraz do kontrataku i spróbuje nas na trwałe zranić” – opowiadał Hessemu Watzke. Kontratak nastąpił w kolejnym sezonie, w którym Borussii nie wiodło się dobrze. Już 6 kwietnia 2013 roku Bayern został mistrzem kraju, a ostatecznie wyprzedził drugich na mecie dortmundczyków aż o 25 punktów. Ale oba niemieckie klasyki zakończyły się remisami 1:1, więc patrząc na rozwój sytuacji z perspektywy Bayernu, nie można było mówić o zaleczeniu ran. Na szczęście w ćwierćfinale Pucharu Niemiec Bayern okazał się lepszy i wygrał 1:0, co miało duże znaczenie dla morale ekipy z Monachium. Pokazało też sposób na pokonanie rywala – jeśli zatrzyma się Reusa i Götzego, to bezradny jest także osamotniony z przodu Lewandowski. Ogłoszenie tuż przed półfinałami Ligi Mistrzów, że Bayern aktywuje klauzulę odejścia Mario Götzego i po zapłacie Borussii 37 milionów euro będzie miał od nowego sezonu jej gwiazdora u siebie, było ciosem w samo serce rywala. Może dobrze, że Götze z powodu kontuzji nie mógł wystąpić na Wembley? A może kontuzja była sfingowana, by zagrać nie mógł? Od razu pojawiły się też głosy, że następny będzie Robert Lewandowski, choć sam Franz Beckenbauer publicznie pytał, czy aby transfer Polaka jest konieczny. Dyrektor BVB Michael Zorc już w marcu oświadczył, że Lewy nie przedłuży wygasającego w 2014 roku kontraktu. Błaszczykowski widział finał tak: „Trudno będzie się nawzajem zaskoczyć. Wiemy, jak gra Bayern, oni mają świadomość, czego spodziewać się po Borussii. Na Wembley każdy zagra swoje, a o końcowym wyniku zadecyduje po prostu dyspozycja dnia. No, może drobny błąd po jednej ze stron, a niewykluczone, że jeden stały fragment gry”. Sebastian Kehl uważał inaczej. „Mamy plan, żeby ich pokonać, i oni to wiedzą. To będzie siedzieć w ich głowach” – powiedział. „W meczach z Bayernem zawsze są momenty, kiedy sprawiamy mu duże problemy. I na nich się skoncentruje-my” – zapowiedział Klopp.

Faworytem starcia finałowego był Bayern, przede wszystkim jednak dlatego, że miał szerszą kadrę niż rywal. Pod koniec sezonu zawodnicy podstawowej jedenastki Borussii, którzy grali prawie bez odpoczynku i z kontuzjami (jak Piszczek wiosną), słaniali się na nogach. A taktyka BVB, oparta na rajdach szeroko ustawianych skrzydłowych Błaszczykowskiego oraz Reusa, wspomaganych przez bocznych obrońców, oraz na ruchach stale zmieniającego pozycję Götzego (z tyłu wszystkim zawiadował İlkay Gündoğan, a w rozgrywaniu nierzadko wspomagał go Mats Hummels), wymagała od graczy maksymalnego wysiłku. Na końcowych metrach stery przejmował Lewandowski, który w błyskawicznym tempie ewoluował od zawodnika tylko wykańczającego akcje do prawdziwego lidera ataku. Finał na Wembley był meczem szczególnym z wielu powodów, zwłaszcza gracze Bayernu mogli czuć się podenerwowani. „Miałem przed oczami ostatnie minuty finału sprzed roku w Monachium” – wspominał w rozmowie z bundesliga.com Philipp Lahm. 

Właśnie presją Müller tłumaczy, że w pierwszych dwóch kwadransach Bawarczycy nie prezentowali swojego normalnego ofensywnego futbolu, lecz grali apatycznie i bezpiecznie. Okazało się, że młody David Alaba nie miał racji, gdy przed meczem mówił dziennikarzowi austriackiego „Kuriera”: „Nie jesteśmy zespołem, który wątpi”. Bo właśnie zwątpienie widać było w zachowaniu jego starszych kolegów, mimo przewagi w procentowym posiadaniu piłki (w całym meczu sięgnęła poziomu 61:39). Gdyby nie znakomicie dysponowany Manuel Neuer, który odbił między innymi uderzenia Lewandowskiego i Błaszczykowskiego, Borussia na pewno wyszłaby na prowadzenie. I tak naprawdę przegrała dlatego, że okresu swojej dominacji nie potrafiła zwieńczyć golem. Dopiero po 30. minucie gracze Heynckesa trochę się ogarnęli i odsunęli grę od własnej bramki. Przyszły bohater, Arjen Robben, mógł szybciej dać monachijczykom prowadzenie, ale był nieskuteczny. W przerwie Heynckes zamienił pozycjami Müllera z Robbenem, co zaskoczyło defensywę Borussii. To był mistrzowski manewr starego lisa. W 60. minucie akcja dwóch skrzydłowych Bayernu, którzy po przesunięciu Holendra do środka znaleźli się bliżej siebie, została zakończona centrą Robbena do Mandžukicia i trafieniem chorwackiego napastnika. Duży błąd popełnił Weidenfeller, ale źle zachowali się też dortmundzcy obrońcy, którzy nie wiedzieć czemu we trzech ruszyli do Ribéry’ego. Heynckes triumfował, przed meczem musiał bowiem podjąć trudną decyzję dotyczącą obsady pozycji środkowego napastnika: Gómez czy Mandžukić? „Zaprosiłem Gómeza do siebie i powiedziałem mu: »Byłeś kontuzjowany, a podczas twojej nieobecności Mandžukić grał bardzo dobrze. Dlatego muszę dziś postawić na niego«”. 

Według relacji Müllera, potwierdzanej tym, co działo się na boisku, po strzeleniu gola przez Chorwata z graczy Bayernu zeszła presja i zaczęli grać swobodniej. W momencie kiedy poczuli, że nie może im się stać już nic złego, jakaś pomroczność dopadła Dantego, który sprowokował jedenastkę, faulując ciosem karate szalejącego przez cały mecz na skrzydle. A rzut karny wykorzystał Gündoğan. „Gdy Borussia wyrównała, zrobiło mi się nagle bardzo zimno w dupę” – powiedział potem Manuel Neuer. Pewnie przeraził się na myśl, jak on i koledzy zostaną potraktowani w przypadku przegranej trzeciego finału Ligi Mistrzów w ciągu czterech lat, w dodatku z lokalnym rywalem. Trzeba było znów brać się do roboty. Gdy kibice powoli szykowali się do dogrywki, Ribéry zagrał pietą do Robbena, a ten pokonał bramkarza BVB. Błąd popełnił w tej sytuacji Mats Hummels. Specjaliści od czytania z ruchu warg ustalili, że ciesząc się po trafieniu, Holender krzyczał nie tylko „O Boże, o mój Boże”, ale też prowokacyjne „Co, co?” w kierunku kibiców Bayernu, którzy kiedyś na niego gwizdali. „Dałem znak Franckowi, żeby zagrał mi na dobieg, a on zrobił to idealnie. Długo nie mogło do mnie potem dotrzeć, że to ja zadecydowałem o zwycięstwie” – mówił na gorąco strzelec. Po latach zaś tak Holender wspominał to zdarzenie w rozmowie z bundesliga.com: „Ten zwycięski gol był dla mnie rekompensatą za karnego przestrzelonego w finale z Chelsea. To był dla mnie ciężki moment, ale na szczęście nie straciłem wiary w siebie”. W końcówce opadła z sił Borussia starała się atakować, ale robiła to bez większego przekonania i wreszcie sędzia zagwizdał po raz ostatni. „Na twarzach moich kolegów zobaczyłem tyleż radość, co ulgę” – wspominał po latach w rozmowie z „Kickerem” Javi Martínez, który nie grał przed rokiem na Allianz Arena. 

Z kolei gracze BVB byli krańcowo rozczarowani. Lewandowskiemu, który zaliczył słaby mecz, a w dodatku po chamsku zaatakował Boatenga, zabrakło słów, by powiedzieć, co czuje po tej przegranej, Błaszczykowski wydukał tylko, że ciężko jest przełknąć taką porażkę. „Nasza ciężka, wieloletnia praca w końcu przyniosła efekt. Nareszcie! Mojej radości nie potrafię do dziś ubrać w słowa” – mówił Philipp Lahm. „Był już najwyższy czas, żeby pokolenie Lahma i Schweinsteigera wygrało Ligę Mistrzów” – oświadczył Heynckes. 

 „Zwycięstwo zawdzięczamy naszemu silnemu charakterowi” – skwitował Ribéry, który podczas ceremonii wręczania medali za zwycięstwo zdążył złapać w powietrzu upuszczony przez Jérôme’a Boatenga krążek. To się nazywa refleks! Co do fety po zdobyciu pucharu, to francuski skrzydłowy, który z samolotu w Monachium wyszedł ubrany w czerwoną czapkę trefnisia, zrelacjonował ją krótko: „Do hotelowego pokoju poszedłem o szóstej rano. Spałem razem z pucharem i żoną”. Zespół bawił się w Grosvenor House przy Hyde Parku. Zdobyty po 12 latach puchar smakował monachijczykom wyjątkowo. I wszyscy chyba podpisaliby się pod złożoną wtedy przez Ribéry’ego deklaracją: „Jestem całkowicie zakochany w tym klubie. Bayern to moja rodzina”. Ale impreza w hotelu w Londynie była niczym w porównaniu z tą, jaka odbyła się kilka dni później w Berlinie, gdy po zwycięstwie w finale Pucharu Niemiec z VfB cały zespół udał się do wynajętego nocnego klubu, by godnie pożegnać swego trenera. To było Triple Party w wielorakim znaczeniu tego sformułowania.”

Książkę możesz zamówić w księgarni Labotiga

Komentarze